przejeżdżał żaden samochód!

- Co znowu? - Niebezpieczeństwo publicznego upokorzenia i być może największego błędu w życiu! Przyjęta przez nią celowo teatralna maniera zainteresowała Parthenię. Becky siadła na ławeczce naprzeciw niej, podczas gdy wóz z wolna wyjeżdżał na brzeg. - Milady, jestem jedną z sierot po marynarzach. Niejednokrotnie już wspomagała pani naszą rodzinę dzięki turniejowi wista. - Ach, tak? - Owszem. Jest pani naszą dobrodziejką. Wszyscy modlimy się za panią co wieczór przy naszym skromnym stole... siedmioro moich braci i sióstr, nasza nieszczęsna chora matka, no i ja. - Och, jakże mi miło - powiedziała Parthenia nieco łagodniejszym tonem. - Rzecz jasna, nie zniosłabym, gdyby stało się pani coś złego. Moja wyprawa tutaj może kosztować mnie utratę pracy, lecz matka powiedziała, że naszym obowiązkiem jest ostrzec panią. - Becky rozejrzała się nerwowo dookoła i zniżyła głos. - Służę u pewnego dżentelmena z rządu. - Czy to wig? - Nie, torys. Bardzo szlachetny pan z Biura Spraw Zagranicznych. - Ach, pojmuję. Becky zrozumiała, że Parthenia natychmiast zacznie się głowić, kim jest ów wymyślony przez nią torys. http://www.pracedekarskie.com.pl/media/ - O tak. Zdumiewających i karygodnych kłamstw. Mógłbym wpaść w tarapaty, jeżeli dalej pozostanie bez opieki. Nieszczęściem moi ludzie nie potrafią jej znaleźć. Zupełnie jakby zapadła się pod ziemię. - Może zginęła? - Nie. Jeden z moich Kozaków przeszukał kostnice. - Pytałeś jej przyjaciół? - Chyba nie ma żadnych, przynajmniej poza swoją wioską. Sądziłem, że uciekła do którejś ze starych krewniaczek dziadka i posługuje się nazwiskiem Talbotów, żeby wślizgnąć się między lepszych od siebie. - Pragnąc wejść do towarzystwa? - Tak. Zdolna jest posunąć się do oczerniania mnie. A ja nie mogę sam o nią rozpytywać z powodu... ee... mojej znajomości z lady Parthenią. - Rozumiem. - Eva okryła się czerwonym, jedwabnym szlafrokiem - Pomogę ci ją

- Ciii - uspokajał ją, gładząc jej twarz i włosy. Czekał, aż się odpręży i będzie gotowa przyjąć to, co chciał jej ofiarować. Ona zaś pojęta, że Edward chce się kochać z Bellą, którą w brutalny sposób utracił. Na myśl o tym pod powiekami zapiekły ją łzy. Wzruszenie było tak silne, że zaczęła drżeć. Nie była tą Bellą, którą pokochał, ale mogła dać mu to, czego pragnął od tamtej kobiety. Natychmiast odczuł zmianę, która w niej nastąpiła. Jej uległość i całkowite poddanie dały mu większą rozkosz niż najbardziej wyrafinowana pieszczota. - O tak, tak jest dobrze - szeptał, całując jej szyję. Pragnął podarować jej to, co w miłości najlepsze. Nie gwałtowną namiętność i zatracenie, ale czułość i nieskończoną dobroć. Łagodnie pieścił jej gładką skórę. Każdym ruchem i pocałunkiem z pokorą prosił o to, co samowolnie wziął ubiegłej nocy. Z zachwytem obserwował, jak narasta w niej podniecenie. Szeptał do niej czule tysiące obietnic, nazywał ją najsłodszymi imionami. Odwzajemniała się, wypowiadając słowa cichsze niż szum strumienia. Zachwycała się jego złotą od słońca skórą. Z rozkoszą gładziła jego ramiona, takie mocne i gorące. Jej kochanek. Uniosła głowę i mocno pocałowała go w usta. Jeśli polana nad strumieniem jest naprawdę magiczna, to również taka jest ta chwila. Przez całe życie konsekwentnie odmawiała sobie prawa do marzeń, teraz jednak chciała się w nich zupełnie zatracić. Całą sobą dawała mu wszystko, co była w stanie dać. Właśnie tego od niej chciał, na to czekał. W ich miłości było dużo więcej niż żądza i zaspokojenie zmysłów. Bella dotykała i całowała Edwarda tak, jakby był jej pierwszym i jedynym kochankiem. On pieścił ją w taki sam sposób. Ich połączone ciała poruszały się harmonijnym rytmem, bez gwałtownych ruchów i niecierpliwego pośpiechu. Momentami czuli się tak, jakby naprawdę stanowili jedność. Rozkosz przyszła do nich w tej samej chwili i zagarnęła ich niczym łagodna fala. Wyniosła ich wysoko, a potem pozwoliła spokojnie wrócić na brzeg. Sprawdź straszliwe miejsca, gdzie je bito i nędznie żywiono. Becky za krótko była w Londynie, żeby o tym wiedzieć. Skoro nie chce jego opieki, to trudno. Wolał się jednak upewnić, czy nic jej nie grozi. Do licha, zatroszczy się o nią, czy będzie tego chciała, czy nie! Zatrzasnął drzwi i ubrał się pospiesznie. A niech to licho, co za zuchwała smarkula! Może myśli, że uroczym uśmiechem i pięknymi oczami usidli kogoś bogatego jak jego bracia? Właściwie dlaczego dziewczyna jej pokroju miałaby się zadawać z młodszym synem? Wiedząc, ilu rzezimieszków kręci się koło nędznych burdeli, sięgnął po szpadę i pistolety, a potem spojrzał raz jeszcze na posłanie. Już sama myśl o niej sprawiła mu ból i poczuł niepojętą tęsknotę. Niebieski szlafrok wciąż spoczywał rozpostarty na łóżku. Uwaga Aleca zwróciła ciemna plama pośrodku. Co to u diabła mogło być? Podszedł bliżej, nachylił się i oniemiał. Błękitny jedwab niewątpliwie splamiła krew. Zaparło mu dech. Niemożliwe!