chciałam cię wprawiać w zakłopotanie.

Nie zastawiając się, dokąd idzie, zawiódł Maggie na rodzinny cmentarz. Dołączyła do niego trochę zadyszana, zatrzymała się, spojrzała na groby. - Twoja rodzina tu leży? - zapytała cicho. - Tak - odparł pełen obaw, że zacznie pytać, dlaczego ją tutaj przyprowadził: nie potrafiłby tego wyjaśnić. Otworzył bramkę i wszedł na cmentarz. Starsze tablice zdążyły porosnąć mchem, czas je poprzekrzywiał pod różnymi kątami, ale Ash znał tu każdy grób, każde epitafium miał wyryte w pamięci, jak wyrytą miał w pamięci historię rodziny. - Generał Nathaniel Johnson Tanner - powiedział, podchodząc do grobu. - Dzielny żołnierz. Walczył w czasie wojny secesyjnej po stronie Konfederacji. Zginął, prowadząc swoich żołnierzy do bitwy. - Podszedł, klucząc wśród innych, do kolejnego. - Elizabeth Eddison Tanner i jej synek. Odeszli oboje 20 lipca 1872 roku. „Moja ukochana żona Lizzy i nasze maleństwo klęczą teraz u stóp Boga Miłościwego" - przeczytał http://www.wojskogedeona.pl/media/ na nogach i zmierzała do komputera przy tym uporządkowanym biurku. - I niestety, niewiele więcej. - Ale pani mąż miał z nią do czynienia? - Zaraz zobaczymy. - Clare usiadła, wklepała nazwisko i czekała. - Tak, miał. W lecie zeszłego roku, dość krótko. - Mogę zobaczyć? - Ależ proszę - Clare zrobiła jej miejsce. - Może mam to pani wydrukować? - Tak, proszę. - Shipley, nie siadając, pochyliła się, żeby odczytać informację z ekranu. - Niewiele tego. Drukarka już szumiała, z jej paszczy wysuwała się

W przydrożnych krzakach cicho trzasnęła gałąź. Jedna, druga, jeszcze bliżej... Rolar i Orsana synchronicznie machnęli mieczami, a ja zebrałam się, gotowa rzucić pulsar w pierwszą niesympatyczną różę lub mordę, lecz tu nagle gałęzie drgnęły, rozsunęły się, i na ścieżkę przed nami wyskoczyła mała ruda sarna. Potrząsnęła długimi uszami, przekrzywiła się na malowniczo sparaliżowaną grupę i rzuciła się precz na złamanie karku. - Doskonale. - mój ton i wyraz twarzy abso¬lutnie nie pasował z sensem wypowiedzi – po prostu wspaniale. A teraz za nią z wyciem ¬skoczą stada wilków i tłum rozbójników, i my umrzemy od zgrozy zanim nas dopadną. - Tam nie ma nikogo. - sprzeciwił się zmieszany Rolar, wkładając miecz do pochwy. - Otóż właśnie, nie. I kobyły mojej też nie ma. Wy coś pojmujecie? - wstałam, podkulając bosą nogę i żywo przypominając sobie kolegę po nieszczęściu, nienawistnego wieśniaka z kamieniami w butach. - A ty? - Mogę tylko przypuścić, że ktoś tu czarował. I bardzo dobrze, ponieważ niczego nie czuję. Zaraza, wszystkie moje rzeczy i zioła zostały w przytroczonych torbach, a bez nich sprawdzić mojego domysłu nie możemy. (“Dobrze, że choć żuczkojada nie wyciągnęłam z kieszeni”,- dodałam w umyśle). Sprawdź twarz w dłoniach, jak przedtem Patston, ramiona jej drgały. Na górze Irina zapłakała także - zupełnie jakby obudził ją wybuch rozpaczy babci. Sandra podniosła głowę i zerwała się na nogi. Złapała garść chusteczek i szybko osuszyła twarz. - Lepiej tam pójdę. - Wytarła twarz, wrzuciła mokre chusteczki do pojemnika na śmieci i w tym momencie zobaczyła, jak Tony w ogródku kopie nerwowo brzeg trawnika. - On się strasznie denerwuje, jak Irina płacze. - Naprawdę? - zdziwiła się Karen. - Przecież wszystkie dzieci płaczą.