wóz patrolowy, błyskając światłami. Wpatrywał się w wystawy sklepowe, nie zwracał uwagi na wyższe piętra. W okolicach Szóstej i Siódmej wytężał wzrok w poszukiwaniu budki telefonicznej. Sam nie wiedział, czego się spodziewa, choć miał świadomość, że nie zobaczy tej, która do niego dzwoniła, chyba że jest idiotką. Instynkt podpowiadał, że od dawna jej tu nie ma. A jednak odczuwał silną potrzebę zobaczenia budki telefonicznej na własne oczy. Za pierwszym razem jej nie zauważył, potem jednak dostrzegł Bank California Palisades, wjechał na pusty parking... i była tam. Zawrócił z piskiem opon, podjechał prosto do nowoczesnej budki telefonicznej. Trzy szyby z pleksiglasu, brudne, zabazgrane, słup i telefon. Naprzeciwko wieżowiec, na parterze – koreański sklepik. Na ulicy było prawie pusto, ale zaparkował i podszedł do budki w chwili, gdy autobus zatrzymał się przy przystanku. Kim jest? Dlaczego do niego dzwoniła? Po co? Chciała, żeby ją tu odnalazł? Z powątpiewaniem rozglądał się po okolicy. Niby dlaczego miałaby go wabić tutaj, między wieżowce, które jak senne olbrzymy przycupnęły w nocnym świetle? Ulicą przemykały nieliczne samochody. Skrzyżowania błyskały zielenią i czerwienią, wysokie latarnie spowijały wszystko fluorescencyjnym światłem samotności. Nie dostrzegał niczego wyjątkowego. Wiedział tylko, że ktoś igra sobie z nim coraz śmielej. Kto mu to robi? I, co ważniejsze, dlaczego? http://www.warszawaginekolog.com.pl – Więc co mam zrobić? – Zachować to dla siebie. Na razie. Ale niewykluczone, że będę potrzebował przysługi. – Na przykład? – Kilku rzeczy. Ponieważ jestem na zwolnieniu, nie mam tak łatwego dostępu do informacji jak ty. Niewykluczone, że będziesz musiał poszperać. – Odnaleźć tę kobietę? – Może. Na początek trzeba sprawdzić odciski palców i DNA – może zostało coś na znaczku. Załatwisz mi kopię wyników. – Jasne. – Montoya spojrzał na dokument. – I niech sprawdzą czy przy zdjęciach majstrowano. Chyba mogą to stwierdzić, prawda? – Raczej tak. – Spojrzał na zdjęcia. – Niech w każdym razie spróbują. Jeden koleś z laboratorium, Ralph Lee, specjalizuje się w fotografii. – Świetnie. Najpierw zrobię kopie, potem dam ci oryginały. Niech je powiększy,
go do Seattle, Bostonu czy Timbuktu. Niepokoiło ją, że wymeldował się z motelu. Zadzwoniła ponownie na komórkę. Trafiła na pocztę głosową. Czas pogadać. Zanim wpakuje się w większe tarapaty. – Och, Rick. – Westchnęła i wyszła ze stygnącą herbatą na werandę. Pies nie odstępował jej ani na krok, zapach rozlewiska snuł się między gałęziami cyprysów. Gdzieś w oddali krzyczał drozd, lekki wietrzyk muskał jej włosy. Sprawdź tam nazywają. Więc co z kobietą w srebrnym chevrolecie? Jakim cudem go odnalazła? A może nie? Może to on widzi więcej, niż dzieje się w rzeczywistości? Może to tylko figle jego wyobraźni, efekt obecnego stresu. Może kobieta była do niej tylko podobna, a on dośpiewał sobie resztę. Odwala ci, szeptał zdrowy rozsądek, co denerwowało go jeszcze bardziej, bo dałby sobie rękę uciąć, że właśnie o to chodziło autorowi całej tej wymyślnej intrygi. Zamówił zupę z czarnej fasoli i wieprzowinę z rusztu. I jedno, i drugie było równie dobre albo nawet lepsze, niż pamiętał. Zupa była ostra, wieprzowina soczysta, wspomnienia gorzkosłodkie. Zapadł zmrok, zapłonęły latarnie. Szedł po molo wsparty na lasce. Zerknął na karuzelę, bez zainteresowania, bo też nikła we mgle. Cały czas myślał o kobiecie w srebrnym wozie, morderstwie bliźniaczek, dziwacznych telefonach i duchu, którego widział w ruinach zajazdu w San Juan Capistrano.