- Przyjaciela? Po co? - odparł szybko Bankier.

niezwykłym zapachu i tak wspaniałym nektarze... Mały Książę był zdumiony. Motyl uznał za kwiat jego szal! Zaskoczony przysunął się do Róży i cicho ją poprosił: - Czy mogłabyś na chwilę stać się kilkoma różnymi kwiatami? Bardzo cię o to proszę. Tylko na chwilę... Róża, choć bez entuzjazmu, zgodziła się: - Skoro prosisz... dobrze - i w mgnieniu oka przeistoczyła się w kilka różnobarwnych kwiatów skupionych wokół dotąd samotnej Róży. Motyl przefrunął z szala na pierwszy z brzegu kwiat, delikatnie na nim usiadł i znowu uwodzicielsko szeptał: - Jesteś bardzo pięknym kwiatem. Nie spotkałem dotąd... Podobnie było, kiedy usiadł na następnym kwiecie. W tym jednak momencie wszystkie kwiaty nagle zniknęły. Pozostała tylko Róża. Motyl zaś, gdyby nie skrzydła i umiejętność latania, z pewnością boleśnie spadłby na ziemię. Nie widząc w pobliżu żadnych kwiatów, chciał ponownie usiąść na Róży. Zaczął nawet swe już znane słowa: - Jesteś bar... Róża jednak mocno stuliła swoje płatki i nie pozwoliła, by Motyl na niej usiadł. Udając, że silnie się kołysze pod wpływem wiatru, uniemożliwiła Motylowi lądowanie na sobie. Mały Książę machnął kilka razy ręką przed Motylem i skutecznie go wypłoszył. Odleciał i już więcej się nie pojawił. - Przepraszam... - powiedziała cicho zawstydzona Róża. - Nie przepraszaj. On wcale nie był tobą naprawdę zachwycony. Udawał tylko zachwyt. Motyle nie umieją się http://www.topfakty.pl cały czas troskliwie trzymając w dłoniach Różę. - Bardzo pragnę być czyjąś "moją piękną" - powiedziała Smutna Dziewczyna patrząc w morze. Długo siedzieli w milczeniu. Później Mały Książę wstał, powoli podszedł do Smutnej Dziewczyny i położył rękę na jej ramieniu, po czym otarł Różą jej policzek i cicho odszedł. Wydawała mu się, że Smutna Dziewczyna stała się jakby mniej smutna. - Dlaczego ta planeta nosi nazwę Szczęśliwego Imienia? - spytał Mały Książę, kiedy odeszli już bardzo daleko od Smutnej Dziewczyny. Róża zamyśliła się. - Dokładnie nie wiem, ale odnalazłam w sobie pewną opowieść -odpowiedziała po chwili. - Czy chcesz powiedzieć, że znowu swoim pytaniem sprawiłem, że opadająca mgła odsłoniła w tobie coś nieznanego? - Tak, właśnie tak. Dlatego również i z tego powodu czuję się czymś więcej niż tylko zwykłą różą... - Moja piękna... - mały Książę przystanął i czule pogładził płatki Róży.

futro Frita. Gdy Sayre otworzyła drzwi samochodu, pies zawarczał. Kiedy jednak wysiadła, musiał ją rozpoznać, ponieważ zbiegł czym prędzej po schodkach, aby ją przywitać Sayre została uwięziona pomiędzy samochodem a czterdziestoma pięcioma kilogramami nieposkromionego entuzjazmu. Beck gwizdnął ostro i Frito posłuchał, choć nie do końca, Trzymał się blisko nóg Sayre, przez co potknęła się kilka razy, zanim dotarła na ganek. Merchant nie wstał, nie powiedział ani słowa, po prostu siedział, wyglądając niezwykle imponująco jak na człowieka odzianego wyłącznie w oliwkowe szorty. Z jego twarzy nie można było niczego wyczytać. Sayre nie wiedziała, czy był zaskoczony, rozgniewany, czy kompletnie obojętny wobec faktu, że pojawiła się na jego terenie prywatnym, przerywając mu relaks. Pokonując ostatni schodek, zawahała się. Frito wykorzystał okazję, aby wepchnąć łeb pod jej dłoń, szturchając ją, dopóki go nie pogłaskała. Przez cały ten czas Sayre patrzyła Beckowi prosto w oczy, ani razu nie spuszczając wzroku. - Sądzę, że wiesz, jak trudno było mi stanąć z tobą twarzą w twarz - powiedziała wreszcie. Beck pociągnął łyk z butelki, jednak nadal nie wymówił ani słowa. - Nie chciałam tu przyjeżdżać, ale sądzę, że powinniśmy o czymś porozmawiać. - Chcesz rozmawiać? - Tak. - Rozmawiać? - Tak. - Czyli nie przyszłaś, żeby kontynuować to, co przerwałaś zeszłej nocy? Jej policzki zapłonęły rumieńcem wstydu i gniewu. - Nie zamierzasz zachować się w tej sprawie jak dżentelmen, prawda? - Żądasz galanterii po tym, jak groziłaś mi śmiercią, jeżeli jeszcze raz cię dotknę? Faktycznie, chyba nie prosisz o zbyt wiele. - Pewnie masz prawo do takiej reakcji. - Jeszcze jak. Sayre zdawała sobie sprawę, że Beck nie oszczędzi sobie uwag pod jej adresem i uzbroiła się w cierpliwość. Chciała uciec do samochodu i odjechać stąd czym prędzej, ale została i z rumieńcem wstydu na twarzy zniosła jego spojrzenie. W końcu Beck roześmiał się gorzko i przesunął się, robiąc jej miejsce na huśtawce. - Siadaj. Chcesz piwa? - Nie, dziękuję. - Przysiadła obok niego. Spojrzał na czerwony kabriolet, którym przyjechała. - Niezła zabawka. - To jedyny samochód, jaki wypożyczalnia mogła mi udostępnić bez rezerwacji. - Przyprowadzili go dla ciebie z Nowego Orleanu? - Dziś rano. Przyjrzał się jej płóciennym spodniom i obcisłemu podkoszulkowi. - Kolejne nowe ciuchy? - Nie przywiozłam ze sobą zbyt wielu rzeczy z San Francisco. Potrzebuję czegoś na zmianę. - Zatem wciąż zamierzasz tu zostać. - Uważasz, że to, co się zdarzyło zeszłej nocy, powinno mnie odstraszyć? Czy to właśnie chciałeś osiągnąć? Odesłać mnie do domu? Dlatego to zrobiłeś? Zielone oczy spojrzały prosto na nią i Sayre poczuła lekkie łaskotanie w podbrzuszu. - A dlaczego ty to zrobiłaś? Przebywanie tak blisko Becka wywoływało u Sayre chaos myśli nawet wtedy, gdy był kompletnie ubrany. Jego częściowa nagość zupełnie wytrącała ją z równowagi. Drażniło ją, że chociaż Beck był rozebrany, to ona czuła się obnażona. Odwróciła wzrok, spoglądając w stronę cyprysów, porastających Bayou Bosquet. - To była pierwsza rezydencja Hoyle'ów - powiedziała - Wiedziałeś o tym? - Słyszałem co nieco. - Huff mieszkał tutaj, gdy budował obecny dom. - Zanim poślubił twoją matkę. - Tak. Nie chciał, żeby stary budynek podupadł, dlatego kazał staremu Mitchellowi zajmować się również i tym miejscem. Czasami Mitchell, gdy przychodził tutaj, zabierał mnie ze sobą. On pracował na dworze, a ja bawiłam się w pustych pokojach. To pierwszy dom, który urządziłam, oczywiście tylko w wyobraźni. - Wątpię, żeby wystrój mojego pomysłu dorównywał twoim standardom. - Nie bądź taki pewien - roześmiała się. - Zdaje się, że wyobrażałam sobie wielki kryształowy żyrandol zwisający z sufitu w salonie na frędzelkowatym sznurze, orientalne dywany i ściany wybite jedwabnymi draperiami. Chciałam, żeby wszystko przypominało skrzyżowanie namiotu sułtana z francuskim pałacem. - Albo burdel. - Wtedy nie wiedziałam, co to takiego, ale rzeczywiście, wyobrażałam sobie coś w tym stylu. - Uśmiechnęła się do niego, zanim znów odwróciła wzrok w kierunku rzędu cyprysów rosnących nad brzegiem kanału wodnego. - Pewnego razu przypłynęliśmy tu ze starym Mitchellem od strony zalewiska. Stał w pirodze, odpychając się od dna długim palem. Kazał mi siedzieć bez ruchu, żebyśmy nie przewrócili łódki i nie trafili do pysków aligatorów, bo jak powiedział, na dnie czają się gadziny tak wielkie, że mogłyby mnie połknąć w całości i nawet by im się nie odbiło. Siedziałam cicho i nieruchomo, jak mysz pod miotłą, modląc się o przetrwanie. To dopiero była przygoda. - Sayre uśmiechnęła się do swoich wspomnień. - Nie wiedziałam aż do dzisiaj, że tu mieszkasz. - Czy ten fakt kładzie się cieniem na twoich cudownych wspomnieniach tego miejsca? Podobnie jak to, że usiadłem na huśtawce, którą zrobił dla ciebie stary Mitchell? - Na moje wspomnienia ze szczęśliwego dzieciństwa padł czarny cień na długo, zanim spotkałam ciebie. - Huff zaproponował, bym tu zamieszkał, jednocześnie ze złożeniem mi oferty pracy. Miało to być tymczasowe rozwiązanie, do czasu, aż znajdę swoje własne cztery kąty. Ale pewnego dnia zapytał mnie, dlaczego miałbym płacić czynsz, skoro mogę mieszkać tu za darmo. Zadałem sobie to samo pytanie, doszedłem do oczywistych wniosków i zostałem. - Rzeczywiście posiedli cię do reszty, prawda? To zabolało. Beck dokończył piwo i z głośnym stuknięciem odstawił pustą butelkę na stoliku. - Po co przyjechałaś? - Słyszałam o wypadku w fabryce zeszłej nocy. Całe miasteczko rozmawia tylko o tym. - Co takiego mówią? - Że było bardzo źle i że to głównie Hoyle Enterprises ponosi za to odpowiedzialność. - Tego się spodziewałem. - Czy to prawda? - Nie można było ocalić ręki tego człowieka. Amputowali ją dziś po południu. Według mnie to dość poważna sprawa. - Nie ustosunkował się do pytania, w jakim stopniu firma była odpowiedzialna za ten wypadek, i wątpił, aby Sayre nie zauważyła tego uniku. - Słyszałam, że wkrótce po wypadku pojechałeś do szpitala. - Masz dobre źródła informacji. - Wiem również, że żona tego mężczyzny odrzuciła twoją ofertę pomocy. - Przestań krążyć wokół tematu, Sayre. Słyszałaś o tym, że plunęła mi w twarz. Czy dlatego tu jesteś? Przyjechałaś, żeby napawać się tym faktem? - Nie. - A może po to, aby przypomnieć mi o niebezpiecznych warunkach pracy w fabryce? - O tym akurat powinieneś sam wiedzieć najlepiej, prawda? - Podajnik, który zranił Billy'ego Paulika, został wyłączony. - Na twoje polecenie. O tym także słyszałam. Beck wzruszył obojętnie ramionami. - Dlaczego nie zrobił tego George Robson? - Ponieważ... - Ponieważ jest tylko kukiełką, która nie robi niczego bez zgody Huffa. - Który był w tym czasie w szpitalu, dochodząc do siebie po zawale. A może już o tym zapomniałaś? - Jak zareagowali Huff i Chris na wieść o tym, co zrobiłeś? - Zgodzili się z moją decyzją. - Nie broń ich, Beck. Nie sądzisz, że umieszczenie George'a Robsona na stanowisku kierownika działu do spraw BHP to granda? Huff nie chce tam nikogo, kto by posiadał choć odrobinę sumienia lub zdrowego rozsądku. George Robson to tylko przykrywka, która ma zamydlić oczy OSHA. Czy jego dział ma w ogóle jakichś pracowników? - Owszem. - Sekretarkę i to wszystko. Żadnego wykwalifikowanego personelu, nikogo, kto dokonywałby rutynowych przeglądów. George na pewno nie robi tego sam. Czy został mu przyznany jakiś budżet? Nie. Władza? Zero. - Wprowadził w życie ustalone przez Huffa zasady. Sayre słyszała już o tym wcześniej. Wedle tych zasad, wadliwie funkcjonująca maszyna mogła zostać wyłączona i nie mogła zostać ponownie uruchomiona, czy to przypadkowo, czy też specjalnie, zanim inspektor posiadający klucz uzna ją za bezpieczną. - Tylko po to, aby uniknąć wysokiej grzywny - odparła. - Czy to prawo jest wprowadzane w życie? Beck odpowiedział jej długim spojrzeniem. - Tak myślałam. Tak zwany kierownik do spraw BHP zabiera tylko miejsce w Hoyle Enterprises. To wszystko. - Powinnaś się zmówić z Charlesem Nielsonem. - Kim? - Nieważne. - Popchnął huśtawkę bosą stopą. - Zatem przyszłaś, żeby porozmawiać o wypadku? - Nie. Chciałam zapytać o coś, co dręczy mnie od jakiegoś czasu. - Na brzuchu. - Słucham? - Kiedyś zapytałaś mnie, jak sypiam w nocy, i nigdy nie zdołałem ci odpowiedzieć. Zazwyczaj śpię na brzuchu. A tak przy okazji, jeżeli będziesz miała kiedyś ochotę się o tym przekonać, moje zaproszenie jest aktualne. Sayre zerwała się z huśtawki jak oparzona. Już przy poręczy schodów odwróciła się i spojrzała na niego. - Uważam, że Chris mógł zamordować Danny'ego. Może zażartujesz również z tego. Beck wstał i dwoma długimi krokami pokonał dzielącą ich odległość. - To by cię ucieszyło, prawda? Mogłabyś wtedy uzasadnić swoją nienawiść do brata i ojca, zemścić się na nich. - Nie chodzi mi o zemstę. - Nie? - Nie. - Więc o co ci chodzi? - O sprawiedliwość - odpowiedziała gniewnie. - Ponieważ jesteś prawnikiem, myślałam... miałam nadzieję, że ty również tego pragniesz. Chociaż, z drugiej strony, mieszkasz przecież za darmo w ich domu. Beck wydał z siebie gniewny pomruk. - To akurat ma się nijak do całej sprawy. Tak czy owak, nie powinienem o tym rozmawiać. Jestem ich prawnikiem. - Nie jesteś obrońcą. - Chris nie potrzebuje obrońcy. - Jesteś pewien? Ich spojrzenia skrzyżowały się na długą, długą chwilę. Beck pierwszy odwrócił wzrok. Przeciągnął dłonią po włosach i zaprosił ją z powrotem na huśtawkę. - W porządku, Sayre. Porozmawiajmy. Nie obiecuję, że udzielę ci jakichś informacji, ale jestem gotów cię wysłuchać. Chciała odpowiedzi na pytanie, które nie dawało jej spokoju, ale była związana obietnicą poczynioną Jessice DeBlance i etyką zawodową Becka. Przez chwilę w milczeniu zbierała myśli. - Czy ostatnimi czasy Chris i Danny kłócili się o coś? - spytała wreszcie. - O „coś"? Widać, że nie było cię tutaj bardzo długo. Danny i Chris spierali się o wszystko, począwszy od stawek godzinowych, jakie płacimy nowym pracownikom, przez drużyny futbolowe Uniwersytetu Stanowego Luizjany do przewagi coca-coli nad pepsi. - Nie chodzi mi o nieistotne utarczki słowne, lecz o spór o coś znacznie poważniejszego. - Religia Danny'ego - odparł bez wahania. - Spierali się o to w klubie, na dzień przed śmiercią Danny'ego. Huff poprosił Chrisa, by porozmawiał z bratem, spróbował go „zawrócić z drogi". Chris okazał ogromne lekceważenie wobec Boga i Danny się obraził. To żadna tajemnica. Kilka osób obecnych w klubie słyszało ich kłótnię i opowiedziało o niej detektywowi Scottowi. - Czy któryś z tych świadków słyszał, o czym dokładnie mówili? - Nic mi o tym nie wiadomo. - Czy Chris powiedział ci, o co poszło? Cofam pytanie - potrząsnęła głową. - Wiem, że i tak nie mógłbyś mi tego powtórzyć. - Nie mógłbym, ale jeśli już przy tym jesteśmy, to owszem, Chris przyznał się, co powiedział. Kłócili się o nowo odnalezioną wiarę Danny'ego i uczynił kilka uwag, które bardzo zdenerwowały jego brata. Nie zdradził mi więcej szczegółów. Frito przyczłapał i trącił ją wielkim łbem. Wyciągnęła rękę i pogładziła go po grzbiecie. - Jestem zazdrosny - powiedział Beck. - Rzeczywiście, chyba mnie lubi. - Nie jestem zazdrosny o ciebie, tylko o Frita - powiedział wyraźnie poruszony, patrząc jej prosto w oczy. - Jak to jest, że w jednej chwili jestem na ciebie cholernie wściekły, a w drugiej chcę być... - Nie rób tego. - Czego? - Nie mów tego, co chciałeś powiedzieć. Nie flirtuj ze mną. Nie odciągniesz mnie w ten sposób od tematu. Szczerze powiedziawszy, jestem rozczarowana tym, że uważasz mnie za aż tak frywolną osobę. - Frywolną? Chyba tak frywolną, jak pociąg po wypadku. - To również nie jest pochwała. - Nie mogę wygrać, co? Kiedy próbuję cię komplementować, oskarżasz mnie o flirtowanie i rozpraszanie twojej uwagi. Skończmy z tym słownym pojedynkiem. Dlaczego nie powiesz prosto z mostu, o czym myślisz? - Ponieważ ci nie ufam. Beck uniósł jedną brew. - Faktycznie, trudno wyrazić się jaśniej. - Mógłbyś wykorzystać to, co ci powiem, do własnych celów. - A jaki dokładnie jest mój cel? Powiedz mi. - Wybronienie Chrisa z morderstwa. Znowu - rzuciła szorstko. Wytrzymał jej spojrzenie przez dłuższą chwilę, zanim odparł: - Prokurator nie zdołał udowodnić, że Chris zabił Gene'a Iversona. - Natomiast obronie nie udało się udowodnić, że faktycznie tak nie było. Wiem od kogoś bliskiego Danny'emu... - Kogo? - Tego nie mogę zdradzić. Ta osoba powiedziała mi, że Danny zmagał się z jakimś poważnym dylematem moralnym, wyrzutami sumienia. - Danny był wzorem cnót. Składał ofiary, chodził do kościoła, gdy tylko mógł. Od kiedy przyłączył się do kongregacji, nie wypił nawet jednego piwa. Z jakiego powodu miałby mieć nieczyste sumienie? - Zdaniem tej osoby, Danny zamartwiał się czymś znacznie poważniejszym niż picie piwa. Może chodziło o sprawy związane z odlewnią, o coś nielegalnego. Cokolwiek to było, pożerało go żywcem. Myślę, że chciał zrzucić z siebie ten ciężar, oczyścić się, uwolnić. Chris bał się, że Danny rzeczywiście to zrobi, więc go zabił. Beck wpatrywał się w Sayre przez chwilę, potem wstał i podszedł do balustrady. Oparł się o poręcz i spojrzał przed siebie. Sayre widziała to samo, co on - bladą poświatę nad wierzchołkami drzew, rozpościerającą się nad fabryką, którą oświetlały lampy, zapalające się automatycznie po zmierzchu. Nad horyzontem wisiał wszechobecny dym, nieruchomy przy bezwietrznej pogodzie. Wydawał się żywą istotą, symbolem dominacji tej rodziny i nieustającą groźbą dla każdego, kto śmiałby kwestionować prawa Hoyle'ów o panowanie nad ich królestwem. - Naprawdę się na nich zawzięłaś. - Uważasz, że oskarżanie własnego brata o morderstwo sprawia mi przyjemność? Wyprostował się, odwrócił do niej, opierając się biodrami o balustradę i krzyżując ręce na piersi. - Zaczynam tak podejrzewać. - Mylisz się. Nie chcę nawet myśleć o tym, że Chris byłby zdolny do takiego czynu, ale, niestety, muszę. Zabijanie to nasza rodzinna specjalność. - O czym ty mówisz? - Huff zabił człowieka i uszło mu to na sucho. - Aha. Najpierw Chris, a teraz Huff. - Beck potrząsnął głową z niedowierzaniem. - Nigdy się nie zatrzymujesz, prawda? Bardzo cię proszę, nie wciągaj mnie w tę swoją prywatną wendetę. - Podszedł do drzwi, otworzył je i gestem kazał psu wejść do środka. Obita siatką zewnętrzna część drzwi zamknęła się za nimi z trzaskiem, Sayre zawahała się tylko przez ułamek sekundy, po czym ruszyła za Beckiem. Wiedziona odgłosami szczękania misek i garnków, odnalazła go w kuchni, w chwili gdy stawiał patelnię na palniku. Frito tańczył podekscytowany wokół jego nóg. - Sonnie Hallser - powiedziała Sayre. - Tak się nazywał. Był brygadzistą w fabryce w połowie lat siedemdziesiątych. Agitował za związkami zawodowymi. Wreszcie posprzeczali się z Huffem o warunki pracy w odlewni i... - Posłuchaj - przerwał jej, podchodząc bliżej. - Wiem o tej sprawie. Nie musisz przybliżać mi szczegółów. Sam o nich czytałem. Huff zaoferował mi... cholera! Pusta patelnia na gazie zaczęła dymić. Zdjął ją z ognia, postawił na kamiennym blacie i wyciągnął z lodówki dwa jajka. Wbił je na patelnię, szybko podsmażył i wymieszał z chrupkami w misce Frita. Pies rzucił się na kolację, gdy tylko Beck postawił miskę na podłodze. - Huff zaoferował mi doskonałą pozycję - ciągnął. - Marzenie każdego prawnika. Poza ambitną pracą był jeszcze dom, pokrycie wydatków na samochód, premie, doskonała pensja. Uważasz mnie za dziwkę dlatego, że zaakceptowałem tę posadę? W porządku, myśl sobie, co chcesz, ale jak każda dobra dziwka, zapracowałem sobie na to wszystko. Nie dostaję pieniędzy za nic. Poza tym, jak każda mądra prostytutka, sprawdziłem swojego klienta, zanim wziąłem jego pieniądze. I to bardzo dokładnie. Uważasz, że byłem naiwny albo głupi? Otóż nie. Odrobiłem pracę domową. Jeden z negatywnych artykułów o procesie Chrisa traktował również o innych pracownikach firmy, którzy zginęli w wypadkach związanych z pracą. Sonnie Hallser był jednym z nich. Przeprowadziłem gruntowne badania i dowiedziałem się wszystkiego, czego mogłem, o tym fatalnym wypadku. To prawda, że okoliczności towarzyszące mu były dość niejasne, ale... - Huff tego dopilnował. Jest sprytny. - Co ty o tym wiesz? - Bo byłam świadkiem całej tej historii! Miałam tylko pięć lat, ale wywarło to na mnie okropne wrażenie. Moja matka zamykała się w swoim pokoju, płacząc, a Huff chodził nieustannie zdenerwowany. Pojawili się u nas Rudy Harper i inni ludzie, radząc o czymś z ojcem w środku nocy, zamknięci w świetlicy. Atmosfera w domu była tak napięta i gęsta, że można ją było krajać nożem. Mimo że byłam dzieckiem, czułam to wszystko i byłam przerażona. Spytałam Selmę, co się dzieje. Powiedziała mi, że niektórzy myślą, iż Huff zabił człowieka i upozorował morderstwo na wypadek przy pracy. Powiedziała mi też, że to obrzydliwe kłamstwo i mam nie słuchać ludzkiej gadaniny. Ale ja słuchałam. Myślałam o tym długo, zastanawiałam się, czy to rzeczywiście nieprawda. Wiele razy widziałam Huffa wściekłego tak, że mógłby kogoś zabić. Długo po tym, jak wszystko wokół sprawy ucichło i życie wróciło do normy, ja wciąż o tym myślałam. Całe lata później przeprowadziłam swoje własne śledztwo. - Zatem wiesz dobrze, że nie było żadnych podstaw do oskarżenia. - Może nie z prawnego punktu widzenia, ale jestem przekonana, że Huff zrobił dokładnie to, o co go podejrzewano. Maszyna w fabryce z białym krzyżem, ta, którą widziałam wczoraj. Tam właśnie zginął Sonnie Hallser, prawda? - Tak powiadają. - To istny potwór, zdolny zmiażdżyć człowieka. Huff wepchnął tam Hallsera i patrzył, jak tamten umiera. Wsparłszy ręce na biodrach, Beck pochylił się lekko do przodu i odetchnął kilka razy głęboko. Gdy się wyprostował, powiedział: - Policja przeprowadziła wtedy drobiazgowe śledztwo, Sayre. - Policja została przekupiona. - Nigdy nie wniesiono oskarżenia o przestępstwo kryminalne. Sprawdź - Na szczęście mam ze sobą jeszcze jakieś ubrania. - Rozumiem. Gronostaje i złotą koronę? - Zauważyła, że zaczęli się droczyć, a w jego oczach pojawił się błysk rozbawienia. Książę, nawet obsypany mlekiem w proszku, nadal wyglądał zabójczo. Pospiesznie więc odwróciła wzrok i skoncentrowała się na leżących na fotelu rzeczach. - Po¬trzebuję to w coś włożyć. - Kylie, jest tu jakaś torba? - spytał Mark, nie odry¬wając roziskrzonego wzroku od Tammy. - Nie wiem - odburknęła niechętnie nastolatka. – Skoro ta pani zabiera dziecko, to znaczy, że jestem zwolniona, tak? Liczyłam na... - Ta pani ma prawo zabrać małego, to jej siostrzeniec.Ale zapłacę ci do końca miesiąca. Kylie rozpromieniła się. - W szafie jest walizka - poinformowała, nagle skłonna do pomocy. - Czy może przypadkiem to pani jest ciocią Tammy? - Skąd wiesz?! - W walizce jest list z napisem: „Ciocia Tammy". W cudzysłowie, jakby to był jakiś dowcip. Bez adresu, bo gdyby był zaadresowany, wysłałabym go. - Przynieś ten list - zażądał Mark, jakby liczył na jakiś pomyślny obrót sprawy. Może w tym liście będzie coś, co skłoni tę nieobliczalną kobietę do namysłu? - Walizkę też! - zawołała za nią Tammy. Zostali tylko we troje. Henry nadal zachowywał kom¬pletną bierność. Żeby się chociaż rozpłakał, zaczął krzyczeć, cokolwiek! - Panno Dexter...