– No to mów. Ale powiedz coś nowego, Rainie, bo nie mam już cierpliwości do kłamstw.

wyprostowani, z uniesionymi głowami. Nie spuścili wzroku, gdy wystąpiła do przodu gwardia honorowa, a Frederick ugiął swe długie nogi, by dźwignąć trumnę z ośmioletnią siostrzyczką, którą miał nieść na miejsce wiecznego spoczynku. Dziesięć minut później pastor oficjalnie rozpoczął uroczystość. Rainie zerknęła na Quincy’ego. Nie był już na służbie. Jego wzrok sięgał gdzieś daleko, gdzie drzewa tworzyły niebieskawą linię. Po policzkach agenta FBI spływały łzy. Pastor umilkł. Młody człowiek, którego Rainie nie rozpoznała, wstał i pomógł jakiejś starszej pani podejść do mikrofonu. Wiatr opinał czarną jedwabną sukienkę na jej okrągłych kształtach. Dotarłszy na mównicę, kobieta otworzyła książkę i odchrząknęła. Przedstawiła się jako ciotka Alice Bensen i zaczęła czytać tekst, który wybrała na pożegnanie dziewczynek. Był to urywek o przyjaźni z Kubusia Puchatka. Tego Rainie już nie wytrzymała. Ona też musiała odwrócić wzrok. Oprzytomniała dopiero, gdy do mikrofonu zbliżył się Vander Zanden. Stojąc przed liczącym prawie osiemset osób tłumem, wydawał się zupełnie wytrącony z równowagi. Spisał swoją mowę i kartka drżała mu teraz w dłoniach. Ale Rainie nie potrafiła wykrzesać w sobie ani krzty współczucia dla tego człowieka. Przyglądała się uważnie jego żonie, która przez ostatnie czterdzieści pięć minut z czułością próbowała dodać mu otuchy. Abigail Vander Zanden była trochę zbyt pulchna i wyglądała niezbyt atrakcyjnie w niemodnej granatowej sukience, ale miała dobrotliwy uśmiech i błyszczące niebieskie oczy. Wydawało się też, że jest naprawdę dumna ze swego męża. Ten widok sprawił, że Rainie poczuła do http://www.stomatologwarszawa.edu.pl/media/ Szukam. Na razie nic. Miedź nie, stal nie, blacha nie. Może ołów. Albo srebro. Ty mądry. Ja pokażę. Pociągnął władykę do stołu, przekartkował zeszycik, zaczął wodzić palcem po obliczeniach i wzorach. Mitrofaniusz patrzył z zainteresowaniem, czasem nawet kiwał głową – może z uprzejmości, a może i rzeczywiście coś rozumiał. Berdyczowski też zajrzał ponad chudziutkim ramieniem pana Sergiusza. Westchnął. W kieszonce jego kamizelki coś czterokrotnie zabrzęczało. – O Boże, władyko! – zawołał podprokurator. – Czwarta w nocy! A Poliny Andriejewny, Pelagii, ciągle nie ma! Czy nie stało się... Przerwał, nie kończąc pytania – tak zmieniła się nagle twarz Mitrofaniusza, wykrzywiona grymasem lęku i winy. Odsunąwszy interesujący zeszycik, władyka całkiem niestatecznie podkasał sutannę i z tupotem pobiegł z piwnicy w górę po schodach.

– Ojciec z taką pewnością to mówi. Dlaczego? – To nie taki człowiek. Ja ludzi dobrze znam. I jego oczy widziałem. Z takimi oczami się nie zabija, do tego śpiącego, potajemnie. Nie zrozumiałem, co on mi tu opowiadał. O jakichś promieniach. Koniecznie chciał moją łysinę bliżej obejrzeć. Przepędziłem go. Ale tym z Araratu się nie poskarżyłem. Trudno im objaśnić po jednym słowie na dzień, a i szkody ten nawiedzony żadnej nie wyrządził... Nie, córko moja, Teognosta ktoś inny udusił. I wydaje mi Sprawdź – Jak pani śmie! – Richard Mann poderwał się chwiejnie z krzesła z czerwoną jak burak twarzą. – Starałem się, jak mogłem, żeby pomóc tym dzieciakom. Nie pamięta pani? To ja zorganizowałem punkt pierwszej pomocy. To ja usunąłem tłum z parkingu, żeby mogły wjechać karetki. I to ja teraz odbieram dziesiątki telefonów od rodziców, których dzieci budzą się z krzykiem w nocy. A pani śmie sugerować, że miałem z tym coś wspólnego? Mój Boże, piękne podziękowanie! – Pani Conner niczego nie sugeruje, panie Mann – powiedział łagodnie Quincy, podnosząc ręce w uspokajającym geście. – Zadawanie tego typu pytań należy do jej obowiązków. Oczywiście, doceniamy pana pomoc podczas tamtych tragicznych wydarzeń. Quincy uśmiechnął się ciepło. Jednak na twarzy psychologa malowało się powątpiewanie. – Myślałem, że będziemy rozmawiać o Dannym – odezwał się po chwili. – Nie spodziewałem się takiego... ataku. – Przesłuchania bywają czasem trudne – odparł dyplomatycznie agent. – Oczywiście,