- Jeśli ją poznam... - zacisnęła powieki. - Wiem, że tego nie zrozumiesz, ale mam przeczucie, że z chwilą kiedy ktoś się o nas dowie, wszystko się skończy. Rozdzielą nas, tak właśnie będzie.

Santos trochę się zdziwił, ale uścisnął dłoń kierowcy. - Victor. - Dokąd grzejesz? - zagadnął Rick, naciskając na gaz. - Do Baton Rouge. Mam tam babcię, jest w szpitalu. Dzwonili, że z nią kiepsko. - Współczuję. Masz szczęście, Victor, jadę na uniwerek stanowy, podrzucę cię do samego Baton. Do samego Baton. Santos uśmiechnął się. - Wspaniale. Nie będę musiał sterczeć na mrozie i polować na następny samochód. - Z tyłu jest termos z kawą, nalej sobie, jeśli masz ochotę. - Dziękuję, nie znoszę kawy. - Santos rozejrzał się po wnętrzu samochodu. Nowiutki wóz, pomyślał, nie ma jeszcze nalepek parkingowych i poprzeglądowych na przedniej szybie. - Na którym jesteś roku? - zapytał. Rick zerknął na niego i znowu utkwił wzrok w drodze. - Kończę jesienią. Robię dyplom z psychologii. Będę miał „dr” przed nazwiskiem. Santos przypomniał sobie, jak matka przekonywała go, że powinien się uczyć. Ogarnął go żal. I wyrzuty sumienia. Tutaj ją zawiódł. W innych sprawach zresztą też. - Czym zajmuje się taki psycholog? - zapytał, próbując odsunąć na bok smutne myśli. - Zagląda ludziom pod czaszkę. Albo do serca. Pomaga tym, którzy nie umieją sobie ze sobą poradzić. Zajmujemy się różnymi odchyłkami. Nie uwierzyłbyś, ile tego jest na świecie. Owszem, mógł uwierzyć. Przed oczami stanęła mu wykrzywiona w śmiertelnym grymasie twarz matki. - Jestem zmęczony - mruknął. - Nie mam siły gadać. - W porządku. - Rick uśmiechnął się szeroko. - Wyglądasz na mocno sfatygowanego. Chcesz, to się zdrzemnij, nie musisz mnie bawić rozmową. Ja nie zasypiam za kierownicą. W zachowaniu chłopaka było coś niepokojącego, coś co działało na nerwy, wywoływało niemiły dreszcz, niczym zgrzyt metalu o metal. - Nie, aż taki wykończony nie jestem. Rick wzruszył ramionami. http://www.stomatologkrakow.net.pl/media/ w domu zapanował ruch i już nie miała czasu na rozmyślania. Zostawiła Szekspira na poranną drzemkę i wyszła z sypialni. W tym momencie wpadła na nią Rose. - Lex, mama mówi, że do Vauxhall Gardens muszę włożyć nową zieloną suknię! - poskarżyła się płaczliwie. - Dzień dobry, Rose. - Och, dzień dobry - odparła dziewczyna i wytarła łzę z policzka. - Jeśli weźmiesz szal, będziesz się prezentować doskonale. Chodź ze mną na śniadanie i nie rozpaczaj. W zielonym bardzo ci do twarzy... - Ale wtedy będę musiała włożyć różową na bal u lady Pembroke i kuzyn Lucien ze mną nie zatańczy! - Dlaczego? - zdziwiła się guwernantka. - On nienawidzi różowego! Ostatnio mi powiedział, że wyglądam jak flaming. - Rose

- A ty czego sobie życzyłaś? - Nie powiem. - Jeszcze jeden sekret? - Co masz na myśli? - Wiele przede mną ukrywasz. Nie interesuje mnie, co to jest. Boli mnie tylko, że mi nie ufasz. - Nie ma o czym mówić. Sprawdź - Od czego? - Na co czekam. Odrzuciła włosy na ramiona. - Aha, to ten model. Rozbawiony ściągnął brwi. Panna flirciarka? Nie miał nic przeciwko temu. - Który mianowicie? Wygładziła fałdy plisowanej szkockiej spódnicy. - Wierzysz, że w życiu warto czekać. - Ty nie? - No wiesz! Kto by chciał czekać? Mam na coś ochotę, to biorę. Zaśmiał się. Już wiedział, z kim ma do czynienia: rozpieszczona, zaczepna, pewna siebie. W Vacherie, ogólniaku, który skończył, pełno było jej podobnych. A jednak zaintrygowała go. - Zdaje się, że ostro żyjesz. - Uważasz, że to źle?