- Wiem. Chciałam ci tylko powiedzieć, że... nigdy nie przestałam go kochać, Liz. Nigdy.

W salonie zastała tylko obie matrony i Adelę. Wystarczył jeden rzut oka na pannę i Oriana uspokoiła się. Lysander z pewnością nie zechce spojrzeć na taką nudną, wykrochmaloną dziewicę! Nieco później z ogrodu powrócił Giles z Dianą i Arabellą, a Oriana poczuła na ich widok zarówno ulgę, jak i zawód. Stwierdziła, że Diana, podobnie jak Adela, nie dorasta jej do Pięt, Giles zaś jest, niestety, zbyt młody, by docenić urok kobiety. Należało jednak zająć się Arabellą - może mieć zgubny wpływ na brata. Była zupełnie nie przygotowana na wejście Clemency. Dziewczyna przebywała dotąd wraz z pozostałymi w ogrodzie i zbierała maliny. Miała na sobie starą sukienkę, tę samą, w której przyjechała do ciotki na wozie wuja Sally, nie przejmowała się więc, że krzaki plamią ją i wyciągają nitki z materiału. Nie wypadało jednak zjawić się w tym stroju w salonie, toteż poszła się przebrać do swojego pokoju. Zeszła do gości, gdy podawano herbatę, ubrana w suknię z białego, delikatnie nakrapianego muślinu, ozdo¬bioną gustownym kołnierzem i stanikiem obszytym czarną aksamitką. Wrażenie, jakie wywarła na Baverstockach, było piorunu¬jące. Mark, który właśnie wyglądał posępnie przez okno i zastanawiał się, co za diabeł podkusił go do przyjazdu tutaj, stanął jak wryty. Jeszcze bardziej ucieszył się, gdy usłyszał, że panna Stoneham jest guwernantką Arabelli. Co za smaczny kąsek, pomyślał. Jej pozycja w tym domu może tylko ułatwić sprawę. Przynajmniej nie musi się martwić, że będzie go ścigał jakiś zhańbiony ojciec. - Miło panią poznać, panno Stoneham - przywitał się i znacząco uścisnął jej dłoń. Z przyjemnością ujrzał, że dziewczyna się zarumieniła. Rozbawiony zerknął na siostrę - wyraźnie wyglądała na zgaszoną. Biedna siostrzyczka, miała nadzieję na wolną drogę. Zastanowił się, jakie zamiary może mieć Lysander. Nic o tym nie mówił, pokazując Markowi pokój, wspominał jedynie o możliwości pójścia na ryby, więc chyba nie jest zainteresowany tym pięknym kwiatuszkiem. Tym lepiej, nie lubi kłusować na terenie przyjaciół. Oriana wyciągnęła niedbale dwa palce w stronę Clemency, po czym natychmiast powróciła do rozmowy z Adelą. Guwernantka, pomyślała. Ha! A może jest kochanką Lysandra? No cóż, ona, Oriana Baverstock, już wkrótce pokaże tej pannie, gdzie jej miejsce. W tym momencie Clemency wstała, by podać lady Fabian filiżankę herbaty, i Oriana spostrzegła z oburzeniem, że dziewczyna nosi jedwabne pończochy. Jedwab dla guwernantki! Ma się rozumieć, jeśli w ogóle jest guwernantką. Lady Helena mogła dać się oszukać i wpuścić taką kobietę za próg, ale ona nie ma wątpliwości co do prawdziwego zawodu i pro¬weniencji tej panny. Mark również zauważył pończochy. Zbyt dużo naznosił ich w prezencie przeróżnym aktorkom, by na pierwszy rzut oka nie rozpoznać charakterystycznego, jedwabistego połys¬ku. A więc panna Stoneham nie jest aż tak poważną nauczycielką, jak mogło by się wydawać. Zapewne inni kochankowie zapłacili za te kosztowne fatałaszki. Tym lepiej, dotarcie do niej będzie łatwiejsze. Lysander oczekiwał niecierpliwie przyjazdu Baverstocków. Z przyjemnością wspominał swoje liczne wizyty w Stoneleigh Manor, polowania z Markiem i małe flirty z Oriana, które urozmaicały im długie wieczory i ponure, pochmurne dni. Razem z Markiem uczyli się w Eton i wspólnie wychodzili na miasto. Bawili się wspaniale, jak przystało na młodych i zamożnych mężczyzn z dobrych domów, chociaż Lysander dysponował jedynie pięciuset funtami rocznego kapitału w spadku po ojcu chrzestnym. Beztrosko spędzali czas to z tancerkami, to w licznych kasynach gry. Lysander miał głowę do gier i jeżeli nie zdawał się na los szczęścia, udawało mu się łatać dziury między wpływami a wydatkami. To mu zresztą odpowiadało, ojciec bowiem, trzeci markiz Storrington, najwidoczniej doszedł do wniosku, że nie ma żadnych zobowiązań wobec drugiego syna - który pozostawał niejako w rezerwie - i zupełnie się nim nie interesował. Obyło się przy tym bez kłótni i awantur. Markiz z przyjem¬nością gościł syna w Candover na święta albo zapraszał go na obiad do White’a podczas nielicznych wizyt w Londynie, lecz zawsze dawał wyraźnie do zrozumienia, że nie zamierza mu pomagać finansowo. Z pewnością byłoby mądrzej z jego strony, gdyby uczynił tak ze starszym synem, ale Alexander był dziedzicem i należały mu się wszelkie przywileje. Istniało jednak wiele miejsc, w których lord Lysander Candover był mile widzianym gościem, i mimo skromnych funduszy udawało mu się żyć na zupełnie przyzwoitym poziomie. Naturalnie, nie spodziewał się, że zubożały dżentelmen, nawet syn markiza, będzie traktowany przez matrony z towarzystwa jako poważny kandydat na męża dla ich córek. Wcale się tym nie martwił, ponieważ, jak dotąd, nie myślał o ożenku. Poza tym miał pewność, że żadna debiutantka nie oskarży go o igranie z jej uczuciami. W tej sytuacji, nie mając na względzie poważnych zamiarów, zaprosił do Candover Court pannę Baverstock wraz z bratem. Zawsze czuł do niej sympatię i podziwiał jej zdolność osiągania zamierzonych celów. Uważał ją przy tym za kobietę niezwykle atrakcyjną, więc miesiąc w jej towarzys¬twie wydał mu się nader miłym i obiecującym pomysłem. Z pewnością nie spodziewał się żadnych kłopotów. Ponieważ Lysander nie lubił jadać w godzinach, w jakich robiono to na wsi - uważał za absurdalne spożywać kolację o szóstej i odczuwać głód już o dziesiątej - nakazał zachować miejskie pory posiłków i kolację podano przed ósmą. Pierwszego dnia, zaraz po popołudniowej herbacie, zaprosił Baverstocków na przechadzkę do ruin starego klasztoru, leżącego po wschodniej stronie domu. Dzień był upalny, słońce właśnie zachodziło i Oriana nie potrzebowała nawet szala. Lysander podał jej ramię, a parę kroków za nimi podążał Mark. Po głowach obojga rodzeństwa chodziła jedna myśl, ale żadne z nich nie miało śmiałości zapytać o to wprost. - Twoja siostra jest taka słodka, Lysandrze, bardzo żywa i nie zepsuta - zaczęła Oriana. http://www.rejack.pl/media/ na odpowiedź. Nie poszedł za nią, nawet jej nie zawołał. I była mu za to wdzięczna, bo już w połowie schodów szlochała histerycznie. - Nie zapomnij, tato, dzisiaj po południu musisz pójść z nami do szkoły - Amy przypomniała ojcu podczas śniadania. - Musimy się zapisać i... Jak to było, Lizzie? - Zaznajomić z pewnymi procedurami - starsza siostra starannie wypowiedziała trudne słowa. - Tato, przestań czytać gazetę i posłuchaj nas! - Willow mówi, że czytanie przy stole jest oznaką złych manier. - Amy sięgnęła po opakowanie płatków śniadaniowych. - Nigdy nie pozwala Lizzie czytać w czasie jedzenia.

- Gdzie go znalazłeś? - Z trudem wydobywała z siebie, słowa. - Czytałeś? Od jak dawna wiedziałeś? Roześmiał się. Radosny dźwięk zgrzytał w jej uszach. Jak mógł się śmiać w tak tragicznej chwili? - Nie przeczytałem go, kochanie. Mówił do niej „kochanie"? Po tym wszystkim, co mu powiedziała? Sprawdź Lysander uniósł brwi, zmieniając w tym momencie swoje początkowo pochlebne zdanie na jej temat. Widocznie jest jedną z tych cholernych zwolenniczek powszechnej równości, zupełnie jak owa pomylona panna Godwin. A kimże ona jest, ta zubożała kuzynka wiejskiego pastora? Jakim prawem ośmiela się krytykować osoby wyżej urodzone, mężczyzn z jego sfery? Jak śmie mówić do niego w ten sposób? Wprawdzie znalazł się chwilowo w kłopotach, ale pochodzi w końcu z rodu Candoverów! - Dżentelmen nigdy nie znieważy porządnej kobiety - rzekł wyniośle. - Wierutne bzdury - odparła kategorycznie Clemency. Panna Biddenham opowiadała jej wielokrotnie o haniebnym traktowaniu guwernantek. Lady Helena spojrzała na nią z aprobatą - dziewczyna ma całkowitą rację. Sama często była świadkiem, jak Alexander odnosił się do ładnych i młodych nauczycielek Arabelli - uważał je za smakowite kąski, przygotowane specjalnie dla niego. Z zadowoleniem zauważyła też, że panna Stoneham przyparła Lysandra do muru. Powzięła już bowiem względem niej pewne plany i wcale by sobie nie życzyła, by Lysander się nią zainteresował. Markiz skłonił się chłodno. Ładna z niej dziewczyna, pomyślał. Nie zdziwiłoby go wcale, gdyby kokietowała swoich pryncypałów. Wprawdzie lady Helena mówiła mu, że było na odwrót, ale nie był aż tak naiwny, by w to uwierzyć. W głębi duszy czuł się urażony, że nie zabiega o jego względy. Tego wieczoru Clemency miała sporo do opowiedzenia o swojej kuzynce. - Nie obchodzi mnie markiz - stwierdziła w końcu i stanowczo, tłumiąc porywy swego zwodniczego serca. - Jest arogancki i gwałtowny. - Mimo to dzierżawcy go lubią - odparła ostrożnie pani Stoneham. - Zapewne. Założę się, że bawi go ich uniżoność i jest czarujący, kiedy kłaniają się przed nim w pas. - Rozumiem, że panna Stoneham nie będzie mu bić pokłonów - rzekła z chytrym uśmiechem kuzynka. - Oczywiście, że nie! - Clemency oburzyła się, ale zaraz wybuchnęła szczerym śmiechem. - Spojrzał na mnie, jakbym była lichym robakiem, kuzynko Anne. Widzę przecież, jak bardzo dom potrzebuje naprawy, podobnie zresztą jest z ziemią. Nie mam pojęcia, dlaczego jest taki wyniosły. - Więc nie żałujesz swojej pośpiesznej odmowy?