- Niezłe wejście - uśmiechnęła się Hope.

zadowolona z sukni madame Charbonne. Alexandra nie dziwiła się jej wahaniu. Była gotowa pospieszyć dziewczynie na ratunek, gdyby hrabia odpowiedział w zwykły cierpki sposób. - Im bardziej się spóźnimy, tym lepiej. Taka teraz jest moda - rzucił spokojnym tonem. Odetchnęła z ulgą. Może tego wieczoru postanowił zachowywać się uprzejmie. Po pamiętnym pocałunku chętniej niż zwykle rozstrzygała wątpliwości na jego korzyść. 6 Lucien zastanawiał się, czy nie pojechać do Howardów konno. Nie musiałby przez całą drogę wysłuchiwać paplania pań Delacroix. Myśl była kusząca, lecz jeszcze bardziej nęcąca była perspektywa spędzenia z panną Gallant pół godziny w ciasnym wnętrzu pojazdu. Tak więc siedział teraz obok ciotki Fiony, a karoca z turkotem toczyła się ku Clifford Street i Howard House. Pani Delacroix schowała pomarańczowe włosy pod beżowym kapeluszem, a okrągłą figurę zamaskowała wieczorową suknią w kolorach rdzy i beżu. Mogła niemal uchodzić za arystokratyczną matronę... póki nie otwierała ust. Planował powierzyć krewniaczki opiece panny Gallant i gospodarzy, a sam zająć się własnymi sprawami. Nie grą w karty, piciem czy wymykaniem się na cygaro. Oszczędzał te przyjemności na pełnię sezonu, gdy już znajdzie kandydatkę na żonę. Na śmiertelnie nudnej kolacji na pewno będzie obecnych kilka panien godnych szacunku, w tym co najmniej dwie z listy Mullinsa. Udowodni sobie i pannie Gallant, że gdy kobieta wyczuje pieniądze i tytuł, z radością poślubi samego diabła, a tym bardziej jego. http://www.psychoterapeuta-kolobrzeg.pl/media/ - Więc nie będziemy mówić o moim wyjeździe. - Alexandro, gdybym cię nie poprosił, żebyś za mnie wyszła, zostałabyś dłużej? - Nie wiem. A Virgil i lady Welkins? Lucienie, nie wyjeżdżam tylko z twojego powodu. Tu nie jest moje miejsce. - Myślę, że właśnie tu jest twoje miejsce. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. W końcu hrabia wstał i ruszył do drzwi. - Dobranoc, Alexandro. - Dobranoc, Lucienie. Do dnia przyjęcia urodzinowego miał wiele spraw na głowie. Żałował, że nie może się rozdwoić. Samo czuwanie, żeby lady Welkins nie znalazła się w odległości mniejszej niż mila od panny Gallant, było dostatecznie wyczerpujące. Nie chciał poza tym, by Alexandra podejrzewała, że kazał ją śledzić w czasie codziennych spacerów.

zadowolić. I mamę również. - Pragnie pani wyjść za arystokratę? - O, tak. - I zrobi pani wszystko, żeby osiągnąć cel? - O, tak, panno Gallant! - Chwyciła jej dłonie. - Myśli pani, że jest dla mnie nadzieja? - Tak. I proszę mi mówić Alexandra albo Lex. Tak mnie nazywają wszyscy Sprawdź A teraz opowiem panu bardzo dziwne zdarzenie. Wie pan o tym, że obcięłam sobie włosy w Londynie, a ścięte sploty włożyłam na dno mego kufra. Pewnego wieczoru, gdy dziecko już było w łóżku, zajęłam się dla rozrywki urządzaniem swego pokoju i porządkowaniem moich osobistych drobiazgów. W pokoju znajdowała się stara komoda; dwie jej górne szuflady były otwarte i puste, dolna zaś zamknięta. Do górnych szuflad włożyłam bieliznę, a ponieważ miałam jeszcze sporo rzeczy do wypakowania, byłam oczywiście niezadowolona, że nie mogę zrobić użytku z tej trzeciej szuflady. Przyszło mi na myśl, że być może, została zamknięta przez przeoczenie, wobec czego wyjęłam z wiązki moich własnych kluczy jeden i spróbowałam tę szufladę otworzyć. Pierwszy lepszy klucz pasował doskonale, więc ją otworzyłam. Znajdował się tam tylko jeden przedmiot, ale jestem przekonana, że pan nigdy nie zgadnie jaki. To były moje włosy. Wzięłam je do ręki i obejrzałam. Miały ten sam rzadko spotykany odcień i były równie gęste. Jednakże w tej samej chwili zdałam sobie sprawę z niemożliwości tego faktu. W jaki sposób mogły moje włosy znajdować się w tej zamkniętej szufladzie? Drżącymi rękoma otworzyłam swój kufer, przewróciłam całą jego zawartość i wyciągnęłam z dna moje włosy. Położyłam oba warkocze obok siebie i zapewniam pana, że były identyczne. Czyż to nie nadzwyczajne? Znalazłam się wobec jakiejś tajemnicy, nie mając najmniejszego pojęcia, co to wszystko znaczy. Włożyłam cudze włosy z powrotem do szuflady i nic o tym nie powiedziałam państwu Rucastle, gdyż miałam wrażenie, że źle postąpiłam otwierając zamkniętą przez nich szufladę. Jestem spostrzegawcza z natury, co pan miał możność zauważyć, panie Holmes, toteż wkrótce miałam już w głowie plan całego i domu. Otóż znajdowało się tam jedno boczne skrzydło, które sprawiało wrażenie niezamieszkałego. Drzwi znajdujące się naprzeciwko wejścia do mieszkania Tollerów i prowadzące do kilku pokojów, mieszczących się w tym skrzydle, były stale zamknięte. Jednakże pewnego dnia, gdy szłam po schodach, spotkałam pana Rucastle wychodzącego tymi drzwiami z kluczem w ręku. Twarz miał zmienioną i niepodobny był zupełnie do okrągłego, jowialnego człowieka, którego znałam. Jego policzki były mocno zaczerwienione brwi ściągnięte gniewnie, a żyły na skroniach nabrzmiały z irytacji. Zamknął drzwi i przeszedł obok mnie bez jednego słowa czy spojrzenia. To podnieciło moją ciekawość, udając się tedy na spacer z moim pupilem, przechadzałam się wokół domu z tej strony, skąd mogłam widzieć okna znajdujące się w owym skrzydle. Okien było cztery, w jednym rzędzie, trzy po prostu brudne, czwarte natomiast miało zamknięte okiennice. Najwidoczniej były puste i opuszczone. W tym czasie, gdy spacerowałam tam i z powrotem, spoglądając na nie raz po raz, zbliżył się do mnie pan Rucastle, wesoły i jowialny jak zawsze. — Ach, proszę nie myśleć — powiedział — że chciałem być niegrzeczny, przechodząc obok pani bez słowa, moja miła panienko. Byłem zaabsorbowany interesami. Zapewniłam go, że się nie czuję obrażona. — Ale, ale — powiedziałam — widzę, że pan ma tam szereg pustych pokoi, a okno jednego z nich jest zamknięte okiennicami. Był zdziwiony i jak mi się wydało, nieco zaskoczony moją uwagą. — Jestem zamiłowanym fotografem — powiedział. — Zrobiłem sobie ciemnię z tego pokoju. Ale, mój Boże, z jakże bardzo spostrzegawczą młodą osóbką mamy do czynienia. Nie do wiary! Wprost nie do wiary! — Mówił tonem żartobliwym, lecz w jego oczach, patrzących na mnie, nie było rozbawienia. Widziałam w nich podejrzliwość i niechęć, ale nie rozbawienie. — Tak, panie Holmes, od chwili kiedy zrozumiałam, że ukrywano przede mną coś, co miało związek z tymi pokojami, paliłam się wprost, aby się dostać na tamtą stronę. Nie była to zwykła ciekawość, choć i tego mi nie brakło. Raczej jednak poczucie obowiązku, przekonanie, że coś dobrego wyniknie z mego wtargnięcia w to miejsce. Wiele się mówi o instynkcie kobiecym; być może to instynkt wyrobił we mnie to przekonanie. W każdym bądź razie tak właśnie rzecz się miała i z niecierpliwością wypatrywałam sposobności, aby się przedostać przez zakazane drzwi. Dopiero wczoraj nawinęła się okazja. Powinnam jeszcze zaznaczyć, że poza panem Rucastle, Toller i jego żona mają również coś do roboty w tych pustych pokojach, a pewnego razu widziałam, jak Toller, wchodząc przez te drzwi, niósł wielki, czarny, płócienny wór. Ostatnio Toller dużo pił, a wczoraj wieczorem był zupełnie pijany. Idąc na górę po schodach zauważyłam, że w owych drzwiach tkwił klucz. Nie miałam najmniejszej wątpliwości, że to on go zostawił. Państwo Rucastle byli na dole, a dziecko z nimi, toteż nadarzała mi się świetna okazja. Obróciłam ostrożnie klucz w zamku, otworzyłam drzwi i wsunęłam się do środka.