stanowego wydziału zabójstw, niejaki Abe Sanders, jak jej doniesiono, rozstawiał wszystkich

kuląc się pod lodowatym wiatrem, chudziutki mniszek w czarnym, rozwiewającym się habicie. Niebo ciemniało coraz szybciej. Jakkolwiek Pelagiusz przyspieszał kroku, nieprzejrzysta kurtyna przysuwała się do beznamiętnego oblicza nocnego świecidła bliżej i bliżej. Dwie sprawy niepokoiły nowicjusza w związku z nadciągającą ciemnością. Czy jego wyprawa nie będzie daremna, czy złoczyńca nie zrezygnuje z odgrywania Wasiliska? A jeśli mimo wszystko się pojawi, to czy nie należało zabrać ze sobą pułkownikowego rewolweru? Po co ma bez pożytku leżeć w sakwojażu, między żelaznymi skrzynkami? Z nim na opustoszałym, ciemnym brzegu byłoby o wiele raźniej. Głupstwa – powiedział do siebie Pelagiusz. Przecież nie będzie strzelać do żywej duszy dla ratowania własnego życia. I młody mnich przestał myśleć o rewolwerze, niepokoił się teraz tylko o księżyc, który jednak schował się za chmurę. Każdy stały mieszkaniec Kanaanu powiedziałby Pelagiuszowi, że przy północnym wietrze księżyc nie ma szans i już za nic nie wyjrzy, najwyżej na kilka króciutkich chwil, a i to nie w pełni, tylko poprzez jakiś niezbyt gęsty obłoczek. Jednak porozmawiać z doświadczonymi ludźmi o zachciankach księżyca nad Jeziorem Modrym nowicjusz nie miał okazji i dlatego na srebrzystomleczne sklepienie popatrywał mimo wszystko z pewną nadzieją. Na początku mierzei Pelagiusz zgiął się jak najniżej, przylgnął do samej ziemi. Przypadł do wielkiego kamienia i zamarł – zaczął patrzeć tam, gdzie zabójca sprytnie ukrył swoją http://www.psychoterapeuci.net.pl/media/ To ciepłe, ciężkie krople deszczu zamykają mu na chwilę oczy. Kiedy je otwiera, niebo znowu jest puste. Deszcz wyrywa go z bezruchu. Ale nie ma siły biec, więc tylko podnosi kołnierz i poddaje się płynącym z nieba oczyszczającym strugom. Na rogu widzi samotną dorożkę. Pod podniesionym daszkiem śpi opatulony derką woźnica. – Obudź się! – krzyczy, szarpiąc go za ramię. – Już czas – szepcze do siebie. 1 jula 1845, dwudziesta pierwsza trzydzieści Adam Podhorecki zostawia za sobą skrzeczenie

kumulującą się agresją nastolatków. Wyłowienie potencjalnych sprawców nie było jednak takie proste. W przeciwieństwie do seryjnych zabójców, masowi mordercy nie stanowili jednolitej grupy. Zaczynali strzelać, bo mieli zły dzień, bo byli niezrównoważeni emocjonalnie, bo ktoś ich namówił, bo się upili lub naćpali, zakochali lub odkochali, bo szukali sławy, zemsty lub śmierci. Masowi mordercy mogli być młodzi lub starzy, bogaci lub biedni, wykształceni lub Sprawdź kadzielnicami, i są coraz bliżej, bliżej, słychać tupot buciorów, ochryple oddechy; już go dogonili, zwalili się na niego, on krzyczy: „Prawosławny jestem, sam władyka mnie chrzcił!” Rozrywa koszulę, a krzyżyka na piersi nie ma, zgubił. Matwiej Bencjonowicz chlipnął, uderzył potylicą w przepierzenie. Rozespany namacał krzyżyk, który miał na piersi, napił się wody, zasnął znowu. * * * Rankiem pan podprokurator stał na dziobie statku, z pledem podróżnym w rękach, blady i pełen szlachetnego fatalizmu: rób swoje i niech się dzieje, co chce. Wyspa Kanaan wypływała 5 William Szekspir. Hamlet, I, 5, przekł. Jarosława Iwaszkiewicza. naprzeciw z gęstej mgły. Z początku w ogóle niczego nie było. Potem z mleka wysunął się nagle czarny, kosmaty garb – mała skała, porośnięta krzewami. Za nią jeszcze jedna, nieco mniejsza, i następne, i następne. Wyrysował się ciemny, długi pas ziemi, z którego niczym jakaś hucząca fala