oczu Cissy.

nie dostrzegła ani jednej otwartej ksia¿ki, ale to nie był odpowiedni moment, ¿eby zaczac sie czepiac. Teraz maja wa¿niejsze sprawy do omówienia. Spojrzała w oczy swojej zbuntowanej córki i dostrzegła w nich wyzwanie. - Dobrze. Kiedy? - Nie wiem. - Cissy wzruszyła ramionami. - Ale powiesz mi, kiedy bedziesz miała chwilke czasu. - Tak - odparła dziewczyna krótko, przykładajac do ucha słuchawke. - Mamo, nie teraz... - Dobrze, dobrze. Jutro - zgodziła sie Marla. Z cie¿kim westchnieniem zamkneła drzwi. Spojrzała na Nicka. Stał teraz blisko, na wyciagniecie reki. - Chyba bede musiała wyostrzyc swoje rodzicielskie umiejetnosci. - To mo¿liwe? - Nie wiem - przyznała, ¿ałujac w duchu, ¿e nie czuje ¿adnej wiezi z własna córka. Zajrzała do pokoju dziecinnego, gdzie James spał spokojnie, po czym wróciła do holu. Nick czekał na nia. Deszcz uderzał w okna w dachu i bulgotał w rynnach. - Pytałam, czy wierzysz Aleksowi. - A ty nie? http://www.przydomowaoczyszczalnia.net.pl/media/ temu. Mielismy oboje po mniej wiecej dwadziescia lat. Znalismy sie własciwie od zawsze, bo nasi rodzice obracali sie w tych samych kregach. Ja ciagle wpadałem w jakies kłopoty - alkohol, kobiety, albo i jedno, i drugie. Miałem problemy ze szkoła, nie lubiłem sie uczyc, co moja matke napawało przera¿eniem, a ojca niesmakiem. Kilka razy wpłacał za mnie kaucje. Có¿, nigdy nie pasowałem do szacownej rodziny Cahill. - Buntownik. - Tak, có¿, wtedy chyba ci sie to podobało. 350 Szli chodnikiem, w rzedniejacym powoli tłumie. - Jest w tym cos - przyznała, choc nie podobała jej sie

- Dlatego, że był Latynosem? - Może tak to się teraz nazywa. Był Meksykaninem. No i był kłótliwy i wredny. - Miał wrogów? - W Bad Luck każdy ma wrogów. - A wroga, który chciał go zabić? - naciskała. - Chyba co najmniej jednego - odparł Caleb, a ona miała ochotę potrząsnąć tym starym piernikiem. Sprawdź Shelby poczuła piekące łzy w oczach. Poranny wiatr, pachnący kurzem i świeżo ściętą trawą, drażnił jej nozdrza i rozwiewał splątane, długie do ramion włosy małej. Shelby nie protestowała, kiedy Nevada ją objął, żeby dodać otuchy. W głębi duszy powtarzała sobie, że się nie rozklej, nie uroni ani jednej łzy. Elizabeth przywarła do Marii. Jej twarz pobladła, oczy były duże i wystraszone, a kroki niepewne. Och Boże, nie będzie łatwo. - Witajcie - wydusiła Shelby, kiedy podeszli bliżej. Maria obejmowała ramieniem dziewczynkę, którą wychowała. Uśmiechnęła się niepewnie. - Shelby - powiedziała. - Pamiętam. - Jej wzrok spoczął na Nevadzie. - I ciebie też. - Wszystko w porządku? - zapytał wysoki chudy pilot, który przyniósł bagaż. Choć miał ciemne okulary, widać było zniecierpliwienie, z jakim sprawdzał godzinę na zegarku. - To już cały bagaż. Jeśli czegoś jeszcze potrzebujecie, mówcie. Jeśli nie, muszę lecieć w kolejną trasę. - Poradzimy sobie - powiedział Nevada. - Dzięki. - Uścisnął mu rękę, ale nie mógł oderwać wzroku od chudej