- Czego on chce?

Biggs i tak by nie prze¿ył. Zbli¿ył sie do łó¿ka nieszczesnika. Tak, tak własnie bywa, jesli przypadkiem sie człowiek znajdzie w niewłasciwym miejscu w niewłasciwym czasie. Miałes pecha, Biggs. Biggs z trudem wciagał powietrze w poparzone płuca. Kosztujesz mnie troche zachodu, sukinsynu, pomyslał, wyciagajac z kieszeni cienki plasterek gumy wielkosci serwetki. Umiescił go na twarzy Biggsa, przyciskajac dłonie w rekawiczkach do jego ust i nosa. Biggs zesztywniał, próbował chwycic oddech - walczył, choc był nieprzytomny. Musiał wło¿yc troche wysiłku, by przytrzymac szarpiace sie, pote¿ne ciało, ale wszystko szybko sie skonczyło. Charles Biggs i tak ju¿ zbyt długo ociagał sie pod drzwiami smierci. On po prostu tylko pomógł mu przekroczyc próg. Kiedy wychodził z pokoju, aparatura zaczeła wsciekle piszczec. Usmiechnał sie i ruszył w strone klatki schodowej na tyłach szpitala. Otworzył drzwi i zaczał szybko schodzic po schodach. Uwa¿ał, ¿e wyswiadczył temu ¿ałosnemu draniowi przysługe. Wielka przysługe. http://www.profood.net.pl niepamieci. - Och, kochanie, tak dobrze jest znowu cie 68 zobaczyc! - Pod rozpietym płaszczem Alex miał na sobie granatowy garnitur. Konce paska wetknał do kieszeni. Był wysoki i dobrze zbudowany. Usmiechał sie szeroko, a jego szare oczy błyszczały radoscia. Przechylił sie przez porecz łó¿ka i gwałtownie chwycił ja w ramiona. - Ja strasznie... to znaczy my wszyscy strasznie sie za toba stesknilismy. - Miał niski, głeboki głos, pachniał dymem papierosowym i jakas pi¿mowa woda po goleniu. Zło¿ył na policzku Marli serdeczny pocałunek. Na Marli nie zrobiło to ¿adnego wra¿enia. O Bo¿e, przecie¿ nie mo¿e byc a¿ tak płytka. Tak nieczuła.

swiecie. Zapomniała, ¿e postanowiła nigdy nie pasc ofiara jego zmysłowosci, ¿e miłosc do niego mo¿e tylko ja unieszczesliwic, ¿e romans z nim na pewno zrujnuje jej ¿ycie. Wezeł puscił nagle. Poły szlafroka rozchyliły sie, ukazujac kolejna warstwe satyny. Sprawdź - Czy Pamela Delacroix nale¿ała do Koscioła Swietej Trójcy? Donald zesztywniał. Jego twarz pod maska spokoju zbladła troche, pojawił sie na niej wyraz czujnosci. - Tak - powiedział. - To wielka strata dla kongregacji. Marla nie wierzyła własnym uszom. - Ty ja znałes? - spytała. Nareszcie ktos, kto znał te kobiete! - Nie osobiscie, wstyd przyznac. Nie bywała u nas regularnie, tylko czasami na mszy. - A ty? Znałas ja? - Marla utkwiła wzrok w Cherise. - Nie, zupełnie nie. To znaczy, nie potrafiłabym nawet powiedziec, jak wygladała - powiedziała szybko Cherise. - Jak