- Oprócz księcia Marka i panny Ingrid, a teraz jeszcze pani i panicza Henry'ego, tylko służba. A właściwie jej resztki, bo wiele osób odeszło już dawno. Tu nikt ich nie potrzebował, często ludziom w ogóle nie płacono. Zostali tacy, którzy nie mieli dokąd pójść. Na przykład ja. Mój mąż zmarł przed dwudziestu laty, nie mam żadnej rodziny. Zaczynałam jako kucharka. Normalnie na książęcym dworze kucharka nie zostaje ochmistrzynią, ale tu panował bałagan. Wszystko przez to, że państwo prawie w ogóle nie bywali w domu, a jeśli już, to na krótko. Ostatni raz widziałam ich, jak panicz Henry miał dwa tygodnie. Ale książę Mark jest inny. Zamieszkał tu od razu.

Ochmistrzyni spojrzała na nią z przerażeniem. - Ależ to niemożliwe. Musi pani zejść na dół - Dobrze, ale w takim razie zjem razem ze służbą. Na twarzy ochmistrzyni pojawiła się prawdziwa zgroza. - To absolutnie wykluczone! Do licha! Tammy bezradnie rozejrzała się dookoła. Co jej po tych luksusowych meblach? Wolałaby mikrofalówkę. Chociaż i tak w promieniu wielu kilometrów nie było żad¬nego supermarketu! - A czy nie mogłaby mi pani po prostu podesłać tu na górę jakiejś kanapki? - poprosiła. Pani Burchett zawahała się. - Może ten jeden raz, skoro ma pani za sobą długą po¬dróż... Ale czy Jego Wysokość zgodził się na pani nieobec¬ność na kolacji? Tammy uśmiechnęła się uspokajająco, chociaż w tym obcym, majestatycznym miejscu jej pewność siebie nieco osłabła. - Sama o sobie decyduję. On doskonale o tym wie. Ochmistrzyni westchnęła. - Zrobię, jak pani sobie życzy, ale nawet nie chcę my¬śleć, co powie Jego Wysokość, kiedy się dowie... Tammy nakarmiła Henry'ego, który natychmiast potem zasnął, i rozpakowała się, co zabrało jej całe dziesięć minut. Wzięła prysznic, włożyła świeże dżinsy i bluzeczkę i poszła się trochę rozejrzeć. Przydzielono jej całe skrzydło zamku, tak rozległe, że potrzebowała godziny, by zwiedzić zaledwie połowę. Potem lokaj w liberii przyniósł kanapki na srebrnej tacy. Tammy czuła się coraz dziwniej i coraz bardziej nie na miejscu. Ledwo zdążyła przełknąć jeden kęs, rozległo się pukanie do drzwi. Do komnaty wszedł książę Mark, ubrany z nie¬skazitelną elegancją. Ciemny, wieczorowy garnitur, śnież¬nobiała koszula, krawat w odcieniu królewskiego błękitu. Serce podskoczyło jej w piersi. - Co ty robisz? - Mark obrzucił tacę pełnym dezapro¬baty spojrzeniem. - A jak myślisz? - Tammy machnęła trzymaną w ręku kanapką. - Jem kolację. - Kolację jemy na dole. Zaraz siadamy do stołu. - Ja już zaczęłam jeść. http://www.pizza-dobra.com.pl/media/ - Jak to? Wiedziałeś o tym? - Każdy wiedział. Mojemu kuzynowi od urodzenia po¬zwalano na wszystko. Wyrósł na aroganckiego cymbała, któ¬ry z nikim i niczym się nie liczył. Uzależnił się od alkoholu, zanim skończył osiemnaście lat. Lara nie miała złudzeń, za kogo wychodzi. - Czemu więc to zrobiła? - jęknęła Tammy. Mark ponuro popatrzył na skrawki papieru zaścielające dywan. - Dziwisz się? Przecież dzięki temu została księżną. - I drogo za to zapłaciła. Zamilkli oboje. Był tak blisko... Tammy czuła jego ciepły oddech na swoim czole. - Puść mnie - zażądała. Spojrzał na nią, a jego oczy błysnęły dziwnie. - A nie spróbujesz mnie znowu uderzyć? - Nie wiem - wyznała uczciwie.

Tammy wykonała uspokajający gest dłonią. - Wiem, jaka jest moja matka i całkowicie podzielam pani zdanie na jej temat. - Mimo to powinnam trzymać język za zębami. Wiem, gadam bez ładu i składu, ale... - Niespodziewanie w oczach pani Burchett zakręciły się łzy. - Ale widzi pani, ja tak rzadko mogę z kimś porozmawiać po angielsku. I je¬szcze przywiozła pani panicza... Tak bardzo czekaliśmy na jego powrót. To dla nas bardzo ważne. Nie tylko dla nas, tu na zamku, ale dla całego państwa. Sama pani zobaczy. To jest, jeśli pani zostanie. - Chyba zostanę, nie widzę innego wyjścia. Przeszły do komnaty przylegającej do pokoju Henry'ego. Sprawdź - Przyjechałaś od razu po moim wyjeździe do Australii? Po co? - Dla twojego dobra. Ktoś musi pilnować służby, inaczej nie wiadomo, co człowiek zastanie po powrocie. - Właśnie to samo mu mówiłam - wtrąciła Tammy. - Czy pani wie, że Jego Wysokość daje dyla? Ingrid, która nie znała potocznej angielszczyzny, spoj¬rzała na Tammy takim wzrokiem, jakby patrzyła na coś, co nagle wypełzło spomiędzy liści kapusty. - Co robi? - No, wraca do Renouys, a mnie zostawia samą na go¬spodarstwie. O, jak widzę, pani też uważa to za zły pomysł. Proszę więc przekonać księcia, dobrze? - Obróciła się do Marka i obdarzyła go słodkim uśmiechem. - A teraz Wasza Duża Wysokość wybaczy, ale muszę położyć Jego Małą Wy¬sokość do łóżka. Tak naprawdę Tammy była przerażona. Zamek i jego otoczenie niezmiernie jej się podobały, ale pomysł zarzą¬dzania cudzymi dobrami, i to tak ogromnymi, nie podobał się jej zupełnie. - Czy zechce pani zadysponować, co ma być na kolację? - spytała ją późnym rankiem pani Burchett. - Ale dlaczego ja? - Nie chcę przeszkadzać księciu, jest zajęty. - Proszę więc iść do panny Ingrid. Ochmistrzyni zdecydowanie potrząsnęła głową. - Ona jest tu tylko gościem, a gość nie decyduje o ta¬kich sprawach. Co pani powie na duszone przepiórki?