ona nie przestąpi progu tego domu.

Liz westchnęła. Rozmyślała o swojej rodzinie, o tym, jak bardzo jest różna od rodziny Glorii. Sweeneyowie żyli bardzo skromnie, właściwie na granicy nędzy. Ojciec, niewykwalifikowany robotnik, pił nałogowo. Zwykle cichy i łagodny, po alkoholu stawał się agresywny. Matka uważała, że antykoncepcja jest grzechem, i z regularnością zachodziła w ciążę. Żeby wyżywić liczną rodzinę i jakoś związać koniec z końcem, popołudniami sprzątała w zamożnych domach. Liz była najstarsza z siedmiorga rodzeństwa i to na nią spadał obowiązek zajmowania się siostrami i braćmi. Z chwilą kiedy po raz pierwszy zetknęła się z innym, lepszym światem, poprzysięgła sobie, że uczyni wszystko, by wyrwać się z ciasnego mieszkania w nędznej dzielnicy. Jedynym atutem, jaki mógł jej w tym pomóc, była własna inteligencja i wiedza, kiedy więc zaproponowano jej stypendium u niepokalanek, nie wahała się ani chwili. Stypendium, matura w dobrym liceum - to była szansa, paszport, który miał zapewnić w przyszłości lepsze życie. Ojciec był przeciwny planom Liz. Nie lubił „panków”, jak nazywał bogatych. Widział w nich chciwych oszustów i egoistów. Liz składała te opinie na karb robotniczej mentalności rozczarowanego do życia człowieka, ale żeby udobruchać staruszka, obiecała mieć się na baczności. A teraz zdobyła przyjaciółkę, dziewczynę stamtąd, z lepszego świata. W każdym razie sądziła, że ją zdobyła. Uśmiechnęła się do siebie. Chciała nawet prosić Glorię, żeby... - Liz? Ocknęła się z zamyślenia. Przy ladzie stała pani Reece, jedna z niewielu świeckich nauczycielek u niepokalanek. Liz nie słyszała nawet, kiedy weszła. Wyprostowała się, speszona, że profesorka przyłapała ją na bujaniu w obłokach. - Dzień dobry, pani Reece. Mogę w czymś pomóc? - Wyglądasz tak, jakbyś była myślami tysiące mil stąd - zauważyła z uśmiechem nauczycielka. Liz spąsowiała. - Przepraszam, to się więcej nie powtórzy. - Nic się nie stało. - Pani Reece położyła przed Liz teczkę z dokumentami. - Możesz zrobić mi ksero z tych papierów? Posegreguj je później i zepnij spinaczem. - Zaraz się tym zajmę. Liz zapisała polecenie w swoim zeszycie, wzięła teczkę i przeszła do kserokopiarki. Miała już kończyć kopiowanie, kiedy w pojemniku zabrakło papieru. W tej samej chwili usłyszała głos Bebe dochodzący z korytarza; dziewczyna musiała stać tuż obok uchylonych drzwi sekretariatu. - Ostrzegałam ją - mówiła. - Powiedziałam, że jeszcze mi zapłaci za tamtą historię i wreszcie się doczekałam. Nie przepuszczę okazji. Serce Liz zabiło mocniej. Gloria. Bebe na pewno mówi o Glorii... - Nie wiem, Bebe - odezwał się drugi głos, należący, jak się zdawało, do Missy. - A jeśli zorientuje się, że to tyją sypnęłaś? http://www.odnowahodyszewo.pl/media/ - Rzeczywiście to jest odmiana - przyznał grobowym tonem. - Lecz nie nazwałbym jej miłą. Na szczęście zjawili się w chwili, gdy zaczęto podawać do stołu, dzięki czemu oszczędzili sobie wielu prezentacji. Lady Howard posadziła go między lady DuPont a lady Halverston. Była to z jej strony mądra decyzja, zważywszy na jego reputację i zaawansowany wiek obu dam. Kiedy jednak dostrzegł, że lord Daubner kieruje się ku drugiemu stołowi, przyszedł mu do głowy pewien pomysł. - Ale... - wyjąkał Jeffries, kiedy Balfour podszedł do niego i zamienił karteczki z nazwiskami. - Nie musisz mi dziękować. Wiem, jak nie lubisz przeciągów. - Ale... Lucien heroicznie zajął miejsce obok ciotki Fiony. Kuzynka Rose i panna Gallant usiadły przy tym samym stole, na szczęście obok siebie. Stąd lepiej widział Alexandrę.

- Moja ciotka. Niczym Jago z „Otella” knuje, intryguje, wymyśla niestworzone historie. - Jakie historie? - Nie mam pojęcia. Ty musisz mnie oświecić. Wicehrabia się zawahał. - Skąd wiesz, że kłamała, jeśli nawet nie wiesz, co mówiła. Sprawdź Liz poczuła, że robi się jej niedobrze. Gorzko żałowała, że zgodziła się pomóc Glorii. Wolałaby o niczym nie wiedzieć, nie mieć pojęcia, co Gloria i Santos robili tamtej nocy. Zaprzeczyć swojemu udziałowi w całej sprawie. Skłamać. Gzuła jednak, że Hope St. Germaine i tak wie o wszystkim. Jeśli przyłapie ją na kłamstwie, Liz pogorszy swoją i tak już niewesołą sytuację. - Słucham - przynagliła Hope niecierpliwie. - Pomagałaś mojej córce? Liz skinęła głową, ale nie śmiała podnieść wzroku. - Czy to ma oznaczać „tak”? - Tak, proszę pani. - W sobotę wieczorem, kiedy odbywał się bał maskowy Towarzystwa Onkologicznego, zamieniłaś się z moją córką ubraniami, żeby mogła wymknąć się na spotkanie z tym chłopcem? - Tak, proszę pani. - Tak świetnie się zapowiadałaś, Elizabeth - zaczęła siostra Marguerita, przyjmując ton osoby głęboko rozczarowanej. - Wierzyłyśmy w ciebie. Jak mogłaś zawieść nas tak okrutnie? Liz spojrzała na przełożoną oczami pełnymi łez. - Przepraszam, siostro. Ja... ja nie chciałam zrobić nic złego. - Warunki twojego stypendium są jasne. Nie możemy tolerować żadnych występków. Liz poderwała się, ogarnięta nagłą paniką.