Nawet laska się uratowała, choć nie można tego powiedzieć o marynarce i butach –

Przyjaciółka Fernanda Valdeza. – No jasne. – Bentz mierzył ją rozwścieczonym wzrokiem. Z trudem opanował się, by nie rozerwać jej gołymi rękami. – Gdzie O1ivia? – Co? Kto? – Moja żona. Prawdziwa żona. Gdzie jest? – warknął. Nadal zachowywała spokój i zimną krew, które opanowała do perfekcji. Nawet nie drgnęła. – Nie mam pojęcia. Bentz nie wytrzymał. – Mam dosyć bzdur, jasne? Gdzie, do cholery, jest moja żona? – Na twoim miejscu powiedziałbym mu – poradził Montoya. Oparła dłonie na biodrach. – Aleja nie wiem. – No to się skup – syknął Bentz. – Zlituj się – żachnęła się. – Co to jest, tekst z tandetnego westernu? Z wyższego poziomu zjeżdżał samochód, mercedes. Kobieta za kierownicą, Murzynka w barwnej chuście na głowie, zobaczyła broń w dłoni Montoi, przyspieszyła i sięgnęła po telefon. Dzwoni po policję, pomyślał Bentz. – Zaraz będzie tu LAPD – oznajmił z lodowatym spokojem. – Zapewniam cię, że potraktują cię lepiej, jeśli powiesz, gdzie jest moja żona. I to natychmiast. – Kiedy ja nie wiem. – Jada ściągnęła brwi. Odprowadzała wzrokiem znikającego mercedesa. http://www.oczyszczalnie-sciekow.info.pl wszystko, na czym ci zależy, także Kristi i szansę bycia z Rickiem, bo jesteś walnięta. Nie możesz się pohamować. Poczuła, że po policzku spływa jej łza, i otarła ją gniewnym ruchem. Nie ma czasu na płacz i użalanie się nad sobą. Tłumaczyła sobie przecież, że nie ma szans na pogodzenie się z Rickiem. A jednak wróciła do tego domu, do ich wspólnego domu, wiedząc doskonale, że popełnia błąd, wielki błąd. Tak samo jak wtedy, gdy składała mu przed laty przysięgę małżeńską. – Idiotka! – zaklęła pod nosem i poszła do łazienki. W lustrze nad umywalką zobaczyła swoje odbicie. – Kiepsko – stwierdziła, obmywając twarz wodą. W sumie nieprawda. Dopiero niedawno przekroczyła trzydziestkę, ciemne włosy nadal opadały na ramiona miękką, gęstą falą. Jej skóra wciąż jeszcze była gładka i jędrna, usta pełne, oczy zielone – ich odcień zdawał się fascynować mężczyzn. Niewłaściwych mężczyzn, skarciła się w duchu. Zakazanych. A ona uwielbiała ich zainteresowanie. Pragnęła go.

207 - Proszę się odwrócić, oprzeć ręce o samochód, a nikomu nic się nie stanie. - W jednej ręce trzymał kajdanki. - Błagam, niech pan posłucha. Ona jest w niebezpieczeństwie. W poważnym niebezpieczeństwie. Caitlyn Bandeaux. To wdowa po zamordowanym Joshu Bandeaux. - Wiem, kim ona jest. Proszę się odwrócić. - Niech mi pan wierzy! Nie ma czasu do stracenia! - Rób, co mówię! - rozkazał policjant, a gdy Adamowi przyszło do głowy, że mógłby wyrwać mu pistolet, ostrzegł: - Nawet o tym nie myśl. - Ale musimy jej pomóc. Musimy. Chodzi o jej życie! Gliniarz zawahał się przez moment i rzucił Adamowi jeszcze groźniejsze spojrzenie. Pewnie słyszał to tysiące razy. Więc usłyszy jeszcze parę. - Błagam, szybko! Zanim będzie za późno. Muszę wejść do środka... - Nie ma mowy. - Ale... - Dość tego! Odwrócić się! Adam nie miał zamiaru się poddać. - Proszę zadzwonić do detektywa Reeda z policji w Savannah. Wydział zabójstw. Proszę mu powiedzieć, że Caitlyn cierpi na rozdwojenie osobowości, że jest Kelly Montgomery. - Co za bzdury - warknął policjant. - Dość tego pyskowania. - Nie! Jestem jej psychologiem. Ona tutaj jest. Proszę spojrzeć, to jej samochód, niech pan sprawdzi. Gliniarz spojrzał na białego lexusa i znów nieznacznie się zawahał. - Nie mamy czasu! Proszę zadzwonić do Reeda. Natychmiast! - Najpierw proszę położyć ręce na masce. - A potem zadzwoni pan do niego. - Potem się zastanowię. - Cholera! - Adam chciał przywalić skurwielowi w mordę, ale wiedział, że to tylko pogorszy sytuację. Odwrócił się z ociąganiem, zrobił, co mu kazano, i dał sobie skuć ręce. - Proszę, niech pan zadzwoni! - Najpierw odstawię cię do pudła. - Nie ma czasu... - Właź, kurwa, do środka! - Gliniarz otworzył drzwi, położył dłoń na głowie Adama i niemal siłą wepchnął go do radiowozu, na siedzenie pachnące dość podejrzanie. Moczem? Tak, moczem i detergentem. Udało mu się usiąść tak, by móc coś widzieć przez okno. Gliniarz zatrzasnął drzwi i rozmawiał z kimś przez komórkę. Czas uciekał. Mijały cenne minuty, może decydujące o życiu Caitlyn... O Boże, co robić? Że też dał się zamknąć w tym samochodzie. - Hej! - Zaczął kopać w szybę. - Musimy tam wejść! Ona tam jest! - Zamknij się! - warknął gliniarz, ale wyciągnął pistolet. Wyglądało na to, że zamierza wejść do domu. Sam. O Boże, tępy dupek nie wie, co go czeka. Adam kopał jak oszalały. Przed oczami stanęła mu twarz Caitlyn - twarz Kelly. Wyobraził sobie jej zakrwawioną twarz, blade usta, szklane, martwe oczy patrzące w sufit. Nie! Nie! Nie! Walił butami w szybę, aż usłyszał syreny. Przez tylną szybę zobaczył dwa wozy policyjne. Odsiecz? Wrogowie? Nie był pewien. Samochody zatrzymały się z piskiem opon. 208 Z radiowozu wysiadło trzech policjantów. Znów zaczął kopać w szybę, żeby narobić hałasu. Nagle do środka zajrzał gliniarz, ten który go skuł. - Jeszcze raz, a zakuję cię w kajdany tak, że się nie ruszysz. - Zawiadomcie Reeda... - Posłuchajmy, co on ma do powiedzenia. - Usłyszał inny głos. - Jestem Reed. Proszę wyjść z samochodu. I niech pan nie robi nic głupiego. Adam wytoczył się z tylnego siedzenia i wyprostował. Wreszcie jakiś rozsądny glina. - W porządku, Hunt. Co nam pan powie? Obok Reeda stała policjantka, wysunęła do przodu jedno biodro, zapaliła papierosa i przyglądała mu się uważnie. Podała zapalonego papierosa młodemu wysokiemu mężczyźnie w czarnych spodniach i skórzanej kurtce, potem zapaliła kolejnego. - Caitlyn Bandeaux to Kelly Montgomery. To znaczy wydaje jej się, że nią jest - powiedział szybko. - Cierpi na dysocjacyjne zaburzenie tożsamości i prawdopodobnie na schizofrenię. - Dysocjacyjne zaburzenie tożsamości? Co to, do diabła, jest? - zapytała kobieta. - Rozdwojenie osobowości. - Ten w skórze przyjrzał mu się i zaciągnął się mocno papierosem. - Pierdoły! - mruknął Reed. Młody policjant zapytał: - I co z tego, że ma rozdwojenie osobowości? Po co pan nam o tym mówi? - Wypuścił chmurę dymu. - To może oznaczać, że znalazła się w niebezpieczeństwie. Albo że sama jest niebezpieczna, wszystko jedno! Musimy ją znaleźć. Natychmiast! - Co nam pan tu mydli oczy! - Nie - zaprotestował Adam. - Moja była żona... to ona ją zdiagnozowała. - Pańska żona? - Reed przyjrzał mu się uważnie. Adam był coraz bardziej przerażony. Tracili czas. Uciekały cenne sekundy. - Rebeka Wade. Przyjechałem tu, żeby ją odnaleźć. To długa historia. Nie ma teraz na to czasu, już wcześniej zdarzało jej się znikać, od lat jesteśmy rozwiedzeni, ale... - Zauważył, że policjanci wymieniają spojrzenia. - Co takiego? O Boże! - Obawiam się, że mam dla pana złe wieści - powiedział Reed. Ta noc miała być gorsza, niż mu się wydawało. Adam przygotował się na najgorsze. Wiedział, co zaraz usłyszy. A mimo to nie był gotów na te okropne słowa. - Znaleziono ciało pańskiej byłej żony. Nie ma wątpliwości, że to Rebeka Wade. - Gdzie? Jak... - Na moment stracił oddech. Rebeka nie żyje? Energiczna, ciesząca się każdą chwilą Rebeka? Nie... O Boże... Zrobiło mu się niedobrze. - Znaleźliśmy ją w wodzie niedaleko wyspy St. Simons. Leżała tam przez kilka tygodni. - Ona... - Potrząsnął głową. - Czy ona...? - Została zamordowana? - zapytał Reed i skinął głową. - Przykro mi - powiedział i położył Adamowi rękę na ramieniu. Na myśl o tym, że Rebeka została zamordowana, Adama przeszedł dreszcz. Różnili się, często się kłócili, ale była przecież tak pełna pasji i życia. Adam zacisnął powieki. Nie spodziewał się, że to aż tak zaboli. Ale wiedział, że jeśli nie zacznie szybko działać, ten sam los może spotkać Caitlyn. 209 - Musimy... musimy ją znaleźć - powiedział. - Caitlyn... musimy ją znaleźć, zanim będzie za późno. - Zgoda. - Reed spojrzał na policjantów. - Chodźmy. Zanim zostanie popełnione kolejne morderstwo. A pan niech wsiada do samochodu. - Ale... - Proszę nie dyskutować. - Spojrzał na olbrzymiego policjanta, który skuł Adama. - Zostań z nim i wezwij posiłki. Potem, zanim przeklęty psycholog zdążył zaprotestować, ruszył z Sylvie i Montoyą do tonącego w ciemnościach domu. Unosił się w nim zapach śmierci. Usłyszeli muzykę, jakąś dziwną piosenkę. Reed miał złe przeczucia, coraz gorsze w miarę jak zaglądał do kolejnych ciemnych pomieszczeń. Weszli po schodach na górę i przez otwarte drzwi do sypialni. - Skurwysyn. Pierdolony skurwysyn - wyrzuciła z siebie Morrisette, patrząc na łóżko. Po ciałach posypanych czymś białym, chyba cukrem, pełzało robactwo. - Sukinsyn. - Montoyą zacisnął usta w wąską kreskę. Chyba nie po raz pierwszy widział taką scenę. Gdy Morrisette rozpoznała Sugar i Cricket Biscayne, najpierw zaniemówiła, a potem zaklęła tak siarczyście, że gdyby musiała wrzucić za to pieniądze do skarbonki, nie wypłaciłaby się do końca życia. - Co za chory sukinsyn?! - zapytała. - Cukier i świerszcze. Takie miały przezwiska... o Boże, wykończmy tego świra. - Najpierw musimy go znaleźć. Albo ją - powiedziała Reed. - Wezwijcie ekipę do zabezpieczenia śladów. - Wyjrzał przez okno w ciemną noc. - Chodźmy. Jeszcze nie skończyliśmy. Może znajdziemy więcej ciał. - Jezu - wyszeptała Morrisette. - Albo zabójcę - dodał Montoyą. - Racja. Chodźmy. Może uda nam się znaleźć Caitlyn Bandeaux. - Jeśli nie jest za późno - wyszeptała Morrisette i Reed ze zdumieniem zobaczył, że kreśli na piersiach znak krzyża. - To ona mogła to zrobić - przypomniał im trzeźwo Reed. Kto to, do diabła, wie? Adam Hunt uważa, że Caitlyn ma rozdwojoną osobowość. To wiele wyjaśniało, ale Reed nie był do końca przekonany. To jakiś psychologiczny bełkot. Jedno, co wiedział, to to, że Caitlyn może być morderczynią. Albo ta druga, która kryła się pod tą samą postacią. Ta druga mogła być też wygodną wymówką. Dopóki nie znajdzie Caitlyn Montgomery Bandeaux, nie będzie niczego przesądzał. W głowie jej wirowało, zawieszona między życiem a śmiercią raz była Caitlyn, raz Kelly. Leżała na biurku w białym pokoju. Jaskrawe lampy fluorescencyjne oświetlały podłogę wyłożoną płytkami i przykrytą brezentem. Sprawdź – A ty wciągnąłeś w to żonę? Na miłość boską, Bentz, związek z tobą niesie ryzyko. Nie tylko dla żony, ale i jej znajomych. Jeśli Bledsoe chciał rozjątrzyć jego rany, udało mu się to znakomicie, stwierdził Bentz. Błysk w oku Bledsoe potwierdzał, że o to mu chodziło. – Poszukajmy osoby, która za tym wszystkim stoi – powiedział Bentz. – Co oczywiście oznacza, że ty jesteś poza podejrzeniami. – Bledsoe wypił łyk kawy, żeby ukryć uśmiech. – Nie porwałem własnej żony! – Bentz po raz kolejny nakazał sobie zachować spokój. Bledsoe chce tylko zwalić wszystko na niego. Jak zawsze. Jakby i bez tego sprawy nie były wystarczająco skomplikowane, zobaczył Dawn Rankin idącą korytarzem. Poczuła na sobie jego wzrok i w pierwszej chwili mocno zacisnęła usta, zaraz jednak zmusiła się do uśmiechu i podeszła bliżej. – Znowu tutaj? – zapytała. – Nie możesz trzymać się z daleka, co?