- Rozumiem. - Liz strząsnęła rękę Glorii. - Nigdy nie byłam twoją przyjaciółką. Wykorzystałaś mnie.

czarno. Kiedy się poruszył, błysnął śnieżnobiały fular. - Dobry wieczór, panno Gallant. Albo raczej dzień dobry. - Przepraszam - powiedziała, drżąc nie tylko z zimna. - Zapomniałam wyprowadzić Szekspira przed snem. - Przeziębi się tu pani na śmierć. - Och, nie. Całkiem przyjemna noc. Zrobił krok do przodu, rozpinając płaszcz. - Jeśli umrze pani na zapalenie płuc, będę musiał szukać innej guwernantki - stwierdził, zarzucając jej okrycie na ramiona. - A nie chcę znów przez to przechodzić. Płaszcz był ciężki i ciepły, pachniał lekko dymem z cygar i brandy. Nagle w jej głowie rozbrzmiał głos mówiący o pocałunkach. Przełknęła ślinę. - Dziękuję, milordzie. - Wolałbym, panno Gallant, żeby w przyszłości Szekspir nie biegał po moim ogrodzie. I pod żadnym pozorem nie wolno pani wychodzić z domu w koszuli nocnej i na bosaka. - Zrobił pauzę. - Kompetentna nauczycielka etykiety powinna wiedzieć takie rzeczy, prawda? Alexandra zmrużyła oczy. Na jej policzki wypełzł rumieniec. - Widzę, że zrobiłam złe wrażenie, milordzie. Na pewno teraz zechce mnie pan zwolnić. Potrząsnął głową. - Jak już wspomniałem, nie uśmiechają mi się rozmowy z kolejnym stadem nudnych http://www.nabudowie.org.pl dorocznej renty dla małżonki i każdego z jego dzieci. - Mój Boże - wyszeptała i drżącymi rękami sięgnęła po liścik. „Twoja druga i ostatnia obiekcja dotyczyła mojej wiary w miłość, a raczej jej braku. Myślę, że już znasz odpowiedź. Nie będę ogłaszał całemu światu, jak bardzo cię kocham, pragnę i potrzebuję. Mam jednak do ciebie pytanie. Kochasz mnie, Alexandro?” Łza spadła na podpis: „Twój Lucien.” Lord Kilcairn, którego poznała, szukając pracy, nigdy nie przekazałby nikomu swojego dziedzictwa, zwłaszcza Rose Delacroix. Zrobił to jednak. Dla niej. Wstała i zaczęła spacerować po pokoju. Testament podpisany przez Luciena oraz świadków: pana Mullinsa, lorda Beltona i jeszcze jednego prawnika, niewątpliwie był autentyczny. Jednak postawił na swoim i to w taki sposób, że nawet nie mogła się z nim spierać. Ze złością rzuciła list na podłogę i zaczęła go deptać. Po chwili jednak podniosła i wygładziła

Tymczasem ona umiera. Nie potrafiła powiedzieć, skąd ta pewność. Jasna, nieodparta. Rozejrzała się w poszukiwaniu ptaków. Słyszała je, ale dojrzeć ich nie mogła. To dobrze, pomyślała i ogarnął ją spokój. Może On jednak weźmie ją do siebie. Może wybaczył jej grzechy. Tak wiele, wiele grzechów... Zeszła z balkonu. Boso, w samej koszuli i bez szlafroka wyszła z sypialni. Santos już wstał. Czuła zapach kawy, dochodził ją szelest przewracanych stron gazety. Santos sypiał niewiele. Kładł się późno, wcześnie wstawał. Nawiedzające go koszmary skradły mu radość głębokiego, długiego snu. Przeszła powoli do kuchni. Przenikający ciało chłód stawał się nie do zniesienia. Bardzo chciała, żeby Santos pokochał kogoś, znalazł kogoś bliskiego, z kim mógłby przeżyć życie, z kim nigdy nie czułby się samotny i opuszczony. Jak ona. Zycie jest takie krótkie, myślała. Trzeba chwytać je garściami, korzystać z niego póki czas. Sprawdź - Dziękuję - wyszeptała Hope. - Nikomu nie powiem, ale jej też nie opuszczę. Ona mnie potrzebuje. A ja... jej. Chcę poznać swoją babkę. Hope patrzyła na córkę przerażona, czując, jak kruszy się mur bezpieczeństwa, który wznosiła przez lata. Odezwały się Ciemności. Wyciągają szpony po jej córkę.. Ujęła dłonie Glorii. - Skoro tyle o niej wiesz, skoro wiesz, kim i czym jest, jak możesz jeszcze... - To przeszłość. Rozumiem cię. Nie pochwalam twojego postępowania, ale je wybaczam. Nie mam prawa cię osądzać. - Poszukała wzrokiem spojrzenia matki. - Nawet nie chcę próbować. Hope mocniej zacisnęła dłonie wokół rąk Glorii. - Wiem, że byłam dla ciebie bardziej surowa niż inne matki. - Głos zadrżał jej nieznacznie. - Widziałam, jak nisko może upaść kobieta, i bałam się o ciebie. Pragnęłam, żebyś żyła normalnym życiem. Zgodnie z Bożym prawem. Teraz zaś cię proszę, błagam, daj temu spokój. Twoja babka jest niebezpiecznym człowiekiem. To wszystko jest takie niebezpieczne. Obawiam się, że ty... obawiam się jej wpływu na ciebie. Ona gotowa wyrządzić ci krzywdę. - Jestem dorosła, mamo. - Gloria uśmiechnęła się i delikatnie uwolniła dłonie. - Nie mam zamiaru zamienić się w zepsutą kobietę. A Lily jest stara i chora. Nie sprowadzi mnie na złą drogę. Bestia się nie starzeje, pomyślała Hope. Nie choruje i nie umiera. Gloria o tym nie wie, bo nie zna jej dróg. Nie domyśla się, że przyczajony w niej potwór czeka na swój czas, że nieprzyjaciel krąży jak lew, gotów ją pożreć... Gdyby Hope powiedziała jej o tym, gdyby powiedziała jej o Ciemności, o Złu, które zagląda w oczy, nie uwierzyłaby. Pomyślałaby, że matka zwariowała. Na razie nie powie nic. Ale będzie czuwać. I wyrwie ją z tych szponów. Pożegnała Glorię i z duszą na ramieniu patrzyła, jak jej bezbronna córka zanurza się w noc. Bestia kroczyła w ślad za nią. Widziała to. Czuła.