Gdyby nie napisała tego listu... Gdyby nie powiedziała mu, że go nie kocha i nie chce się z nim więcej widywać... Była odpowiedzialna za jego śmierć! Sama doręczyła ten list do Summerhill. Wręczyła go Scottowi, choć nie wiedział wówczas, z kim ma do czynienia. Gdy Chad przeczytał, co napisała, był tak załamany, że rzucił się z wieżowca Camden Tower. Zachowała się jak tchórz, pisząc list, zamiast spotkać się z Chadem. Nigdy sobie tego nie wybaczy! Gdyby tam była, mogłaby go uspokoić, zapewnić, że jeszcze kiedyś się zakocha. Ale nie było jej przy nim. Zachowała się podle. Wiedziała, że będzie jej to ciążyło na sumieniu do końca życia. Gdyby R S Scott się dowiedział, że przez tyle czasu mieszkał pod dachem z osobą odpowiedzialną za śmierć jego brata, nie mógłby na nią patrzeć. Znienawidzi ją tak samo, jak ona nienawidziła samej siebie. Musiała opuścić Summerhill! Nie mogła tu dłużej zostać po tym, co wydarzyło się tego wieczoru. Wiedziała, że skrzywdzi dzieci, ale nie miała innego wyjścia. http://www.maxstrans.com.pl siostrę, nie za mocnych uŜyła słów. Kara była na drugim roku studiów na Uniwersytecie Teksańskim, dobrze jej szło i Alli bała się, Ŝe przez tego „równego faceta" moŜe stracić rok. Alli zatrzymała auto przed duŜym domostwem. Na widok Marka, który stał w progu z dzieckiem na ręku, uśmiech rozjaśnił jej twarz. Mark usłyszał szum zbliŜającego się samochodu, wyszedł przed dom i zobaczywszy Alison odetchnął z ulgą. Rano widzieli się przez chwilę - Mark przedstawił Alli jej zastępczynię i wrócił na ranczo, by zwolnić pilnującą dziecka Christine. Zszedł po schodkach z werandy i obserwował, jak Alli wysiada z samochodu. Znów opadły go wątpliwości, czy aby nie popełnił błędu, sprowadzając tu tę dziewczynę. Lecz nie miał wyboru - było to jedyne wyjście z sytuacji. - Cieszę się z twojej decyzji - powiedział, podchodząc do niej.
Tej nocy Clemency nie spała zbyt dobrze. Jakkolwiek by na to patrzeć, wydarzenia poprzedniego dnia wniosły zamęt w jej i tak już pogmatwane życie. Markiz był z pewnością tym nieznajomym, który ją pocałował, nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Co gorsza, ten niebezpieczny człowiek omal jej nie rozpoznał. Całe szczęś-cie, że był wtedy w szoku! Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, to żeby markiz zapamiętał tamten incydent tak samo wyraźnie jak ona. Ganiła się, jak mogła być aż tak nieostrożna, by pozwolić się pocałować obcemu! A teraz mieszka zaledwie kilka kilometrów od młodzieńca o tak fatalnej reputacji, znanego w każdym domu rozpusty w Covent Garden. I choć obecność pani Stoneham gwarantuje jej na razie bezpieczeństwo, to nie wiadomo, jak zachowa się markiz, jeśli przypomni sobie wydarzenia z Richmond. Zapewne weźmie ją za jedną z owych bezwstydnych dziewcząt bez zasad... Postanowiła być ostrożniejsza i wspominała z nadzieją słowa kuzynki Anne, że nie spotkają się już z nikim z rodziny rodu Candover. Zeszła na śniadanie blada i nie wyspana. - Zamartwiasz się - zauważyła na jej widok pani Stone¬ham. - Niestety, obawiałam się tego. Moja droga, zadzwoń po Bessy, niech wie, że już zeszłaś. - Wiem, że to głupie - odparła Clemency, a potem zwróciła się do służącej: - Dzień dobry. Bessy. Sprawdź wyjdzie z domu, nim ona zejdzie z dziećmi na śniadanie, ale nie miała tego dnia szczęścia. - Panna Tyler uważa, że jestem źle wychowany? Niania uniosła głowę. - Ależ skąd, nie... - Nie posłużyła się pani moją osobą dla przykładu? - Jego oczy błyszczały zawadiacko. - W jaki sposób nie należy się zachowywać przy stole? - Obchodzą mnie wyłącznie maniery dzieci. - Nasypała Mikeyowi płatków do miseczki i zalała je mlekiem. - Nie zamierzam pana krytykować. - Zająwszy swoje miejsce przy stole, posmarowała grzankę masłem. - I nigdy tego nie robiłam.