nagle: nie rozwinie cienkiego jedwabiu, nie zdąży. Trzeba było wcześniej wyjąć broń, kiedy

– Tak, to oczywiście legenda – przyznał biskup. – Bo też z religią wiąże się wiele czarodziejskich podań, odbijają one ludzki głód cudowności. Trzeba te historie traktować przenośnie, nie dosłownie. – Właśnie dosłownie! – krzyknął Lampe. – Dosłownie! Tak właśnie było! Palec, sosna! Nawet węgle są! Skamieniałe, ale widać, że pień! – Zaraz, mój synu, zaraz – przerwał mu Mitrofaniusz. – Jak pan mógł widzieć opalony pień tej sosny? Pan co... – Oczy władyki rozszerzyły się. – Pan co, był na Wyspie Rubieżnej?! Uczony przytaknął jakby nigdy nic. – Ale... ale po co? – Potrzebna dobra emanacja. Złej, szarego koloru, dużo. Nie rzadkość. A pomarańczowa bez domieszki, jak pana, prawie nigdy. Nawet dokładny odcień nie mogłem. A trzeba – dla nauki. Myślałem, myślałem. Eureka! Pustelnicy – sprawiedliwi, tak? Egoizm, chciwość, nienawiść bliska zeru, tak? Znaczy – mocna emanacja moralna! Logika! Sprawdzić, zmierzyć. Jak? Bardzo proste. Nocą łódka, popłynąłem. – Popłynął pan do pustelni, żeby zmierzyć moralną emanację pustelników? – z niedowierzaniem spytał władyka. – Tymi pańskimi fioletowymi okularami? Lampe przytaknął, bardzo zadowolony, że go zrozumiano. – Ale to przecież najsurowiej zakazane! – Głupstwa. Zabobon. Przewielebny chciał się oburzyć i już nawet brwi zmarszczył, ale ciekawość była http://www.makerzone.pl/media/ – Jakie słowo? – Honoru. Nie przerywać. I nie kłuć. – Słowo. Przerywać nie będę i na zastrzyki nie pozwolę. Proszę mówić, tylko powoli. I proszę się nie denerwować. Ale dla uczonego to było za mało. – Na to – wskazał pierś przewielebnego, a ten widać nauczył się już trochę rozumieć dziwną mowę karzełka, bo ucałował panagię. Lampe z zadowoleniem kiwnął głową i zaczął mówić, starając się ze wszystkich sił, by to wypadło możliwie najjaśniej. – Emanacja. Penetracyjne promienie. Moja nazwa. Marysia chce inaczej. A ja bardziej tak. – Znowu promienie! – jęknął Donat Sawwicz. – Nie, panowie, wy jak chcecie, ale ja krzyża nie całowałem, więc chodźmy, kolego, na świeże powietrze.

kiedyś ze śmiechem: „Co to się pan tak migdali? Dziwię się panu. Na nieśmiałego pan nie wygląda. Ja, chwała Bogu, nie jestem jakąś tam ingenue. Jeśli chce mi pan wleźć do łóżka, to niech pan powie. Tyle pan tu pieniędzy zostawił, że z samej uczciwości panu nie odmówię”. Podziękowałem uprzejmie, zaproszenie przyjąłem i udaliśmy się do jej sypialni. Dziwna to była miłosna schadzka: każde z nas chciało zaimponować drugiemu swoją sztuką i oboje byliśmy chłodni. Ona dlatego, że już dawno była całkiem wypalona. Ja dlatego, Sprawdź zmieniać płótna, bo inaczej zaczyna malować nowy obraz wprost na powierzchni starego. Przez te lata zebrałem niezgorszą kolekcję, kiedyś zwrócę sobie wszystkie wydatki na klinikę – zażartował Korowin. – No, jeśli nie ja, to moi spadkobiercy. Geniusz pracował z boku, przy „wieczornej” ścianie; Polina ostrożnie podeszła, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Ujrzała chudy profil, nieustannie krzywiący się w grymasach, spadające na czoło na wpół siwe brudne włosy, zasmarowaną bluzę, zwisającą z miękkiej wargi nitkę śliny. Sam obraz, oglądany z bliska, wywarł na niej równie nieprzyjemne, choć niewątpliwie silne wrażenie. Był z pewnością genialny: oświetlone okna dwóch namalowanych pawilonów, księżyc nad ich dachami, ciemne sylwetki sosen tchnęły tajemnicą, niepokojem, umieraniem – nie był to po prostu wieczór, tylko jakiś wszechogarniający Wieczór, zwiastun wiecznego mroku i ciszy. – Czemu w sztuce nieprzyjemne i szpetne wstrząsa bardziej niż to, co piękne, co raduje