drzewach i łagodnie pofalowanym krajobrazie. Myślała o Dannym, tak bardzo przerażonym i

Jezu, potrzebowała snu. Kiedy w końcu dotarła na miejsce, wyjęła ze schowka latarkę i z jej pomocą odnalazła w zbyt wysokiej trawie szlauch. Trzeba przystrzyc trawnik. I przydałoby się go okopać. W kuchni nadal nie było nic do jedzenia. Teraz jednak tkwiła na podwórzu o drugiej nad ranem, zmywając klej i strzępy gazety z szyby wozu, aż w końcu szkło zalśniło w blasku latarki. Kiedy skończyła, dopadło ją śmiertelne zmęczenie. Zwinęła powoli szlauch, rzuciła go na ziemię i z trudem dowlokła się do schodów. W ciągu ostatnich dni pozwoliła, żeby stres wziął nad nią górę. Zdała sobie z tego sprawę, jadąc dziś do domu. Za dużo koszmarów, za mało snu. Przestała się dobrze odżywiać i zaczęła szukać oparcia w Quincym, jakby jakimś cudem potrafił jej pomóc. Wielki błąd. Ale co się stało, to się stało. Dzisiaj sięgnęła dna. Jutro znowu stanie na nogi. Już to przeżyła i wiedziała, jak taki cykl wygląda. Przez chwilę po omacku szukała kluczem zamka. Wreszcie otworzyła drzwi. Od razu poczuła na twarzy powiew wiatru. Co, u licha? Zapaliła światło i machinalnie sięgnęła do kieszeni, wypatrując innych oznak niebezpieczeństwa. Nie miała przy sobie broni: dziewiątka i zapasowa dwudziestka dwójka zostały w bagażniku wozu patrolowego. Trzeba było pomyśleć wcześniej. Wyłączyła szybko światło i poczekała, aż oczy przyzwyczają się do ciemności. Nadal żadnych niepokojących http://www.juiceflow.pl/media/ tajemnice śledztwa: opowiedział i o Aloszy Lentoczkinie, i o Lagrange’u, i oczywiście o swojej misji. Słuchacz tylko wydawał okrzyki zdziwienia. I kiwał głową. – Przysięgam panu – powiedział na zakończenie Matwiej Bencjonowicz i podniósł rękę, jakby składał przysięgę w sądzie – że ja natychmiast, od razu teraz, udam się do tej diabelnej chatynki zupełnie sam, doczekam północy i wejdę tam tak, jak weszli Aleksy Stiepanowicz i Feliks Stanisławowicz. Gwiżdżę na to, że może niczego nie znajdę, że wszystko to zabobony i łgarstwa. Najważniejsze, że przezwyciężę swój strach i w ten sposób odzyskam dla siebie szacunek! Lew Nikołajewicz zerwał się i wykrzyknął z zachwytem: – Jakie to wspaniałe, to, co pan powiedział! Ja na pańskim miejscu postąpiłbym dokładnie tak samo. Tylko wie pan, że... – Porywczym ruchem chwycił Berdyczowskiego za łokieć. – Nie można tam iść samemu. To jednak bardzo straszne. Niech mnie pan weźmie ze sobą. Nie,

wyspę?), ani przykrych dla oczu obszarpańców. Prości ludzie nieduchownego stanu – rybacy, rzemieślnicy – ubrani czysto, porządnie; baby w białych chustkach, na buzi okrągłe, a tak w ogóle przy kości. Wszystkie latarnie sprawnie się świecą, chodniki z gładko heblowanych desek, jezdnie solidne, z dębowej kostki, bez jednej szczerby. W całej Rosji drugiego takiego wzorowego miasta bodajby się nie znalazło. Nowy Ararat interesował pana policmajstra z jeszcze jednego, czysto profesjonalnego Sprawdź co po niej zostało, nie jest już nawet ciałem. Podhorecki odwraca wzrok od poćwiartowanych połaci skrwawionego mięsa. Lang czeka przy kamiennym stole. Wpatruje się w Podhoreckiego oczkami jak skwarki zatopione w smalcu. Jego twarz w połowie już skonała, myśli i na wszelki wypadek układa w głowie precyzyjny rysopis: siwizna zmieniła go w starca, choć pewnie dopiero co skończył czterdzieści lat. Pociągła twarz o regularnych niegdyś rysach, wąsy, które zasłaniają górną wargę, chaotyczna broda. Szpeci go tylko