- Ja... - Gloria westchnęła głęboko. - Boże, tak dużo mam ci do powiedzenia, że nie wiem, od czego zacząć. Po pierwsze, myślę, że powinnam cię przeprosić. Za to, co wydarzyło się kiedyś. Nie przypuszczałam, że moja matka może cię skrzywdzić. Nie wiem, jak do tego doszło. Powinnam była zastanowić się, przewidzieć...

- Dzięki. Usłyszałam płacz Eriki. - Ja teŜ - powiedział. Miał pianę na twarzy, a więc zamierzał się golić. ZauwaŜyła równieŜ, choć wolałaby nie zauwaŜyć, Ŝe ma nagi tors. Był tylko w dŜinsach, spod ręcznika na szyi widać było bujny czarny zarost. Tylko jedno określenie przyszło Alli na myśl: pełen seksu. Oparł się o ścianę, z uśmiechem na ustach, a ona aŜ zamarła z wraŜenia, czy aby on nie czyta w jej myślach. - Co cię tak bawi? - zapytała wreszcie. - To - powiedział i dotknął jej policzka. - Aha! Skrajem szlafroka wytarła twarz. - Pozwól, Ŝe ja to zrobię. Zanim zdąŜyła go powstrzymać, wytarł jej twarz swoim ręcznikiem. Ręcznik pachniał ostrym, męskim zapachem. Znów spróbowała odwrócić wzrok i znów spojrzenia ich się spotkały. Powstała między nimi strefa gorąca - parzyła ją, oślepiała. A gdy on zatrzymał wzrok na jej ustach, wiedziała, czuła... Usiłując stawić temu czoło, cofnęła się o krok. - Muszę... do Eriki - wyjąkała. - Musimy porozmawiać, Alli. http://www.itvsee.pl - Przykro mi, milordzie, że ma pan tyle kłopotów - ode¬zwała się impulsywnie, wskazując papiery. Lysander westchnął. - Cała ironia sytuacji polega na tym, że przed ostatnie dwadzieścia lat nadarzyło się kilka świetnych okazji do ulepszeń. Na przykład budowa nowego odgałęzienia kanału czy przedłużenie płatnej drogi do Abbots Candover - obie inwestycje znacznie poprawiłyby opłacalność majątku. Frome właśnie mi opowiadał, że błagał ojca, by się tym zajął. Niestety, bezskutecznie. - Musi pan to ogromnie przeżywać. - Równie ciężko jest ludziom na wsi - ciągnął żywo markiz, jakby sprawiała mu ulgę rozmowa z kimś współ-czującym. - Nie wiem, czy miała pani okazję przejść się po okolicy; niektóre obejścia są w opłakanym stanie. - Widziałam je. - Szczególnie mocno utkwiła jej w pamięci jedna chata, porośnięta mchem i z przegniłym dachem. - O czym myślał mój ojciec? Dlaczego do tego dopuścił? - pytał z gniewem Lysander. - To są nasi ludzie, a żyją w takim zaniedbaniu. Nie ma tu szkoły dla dzieci, niczego. Proszę mi wierzyć, panno Stoneham, często czuję wstyd, pokazując się we wsi. - Jednak mieszkańcy wyrażają się o panu z sympatią - odparła Clemency. Była to prawda; jedna z dziewcząt, które przyszły do pracy we dworze, opowiedziała z przeję¬ciem, że markiz polecił pani Marlow przygotować bulion dla jej chorej matki. Stary lord nigdy by tego nie zrobił, dodała w zaufaniu. - Jestem odpowiedzialny za ich los, a nic nie mogę uczynić - stwierdził ze smutkiem. Chyba że poślubisz odpowiednią pannę, pomyślała. Zapy¬tała tylko: - Milordzie, co pan zrobi, gdy posiadłość zostanie sprzedana? - Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem. Prawdopodobnie wstąpię do wojska. Nie będę pierwszym oficerem żyjącym z żołdu. Zresztą nie chodzi tu o mnie, jakoś sobie poradzę. Martwię się głównie o Arabellę. A właśnie, przypomniało mi się, że nie miałem jeszcze okazji podziękować pani za dobrą radę. Kuzynka Maria jest zachwycona pomysłem sprowadzenia tu dziewcząt. Pod znakiem zapytania pozostaje jednak, czy będzie tego zdania po miesiącu pobytu z Arabellą. - Pańska siostra zapewne jeszcze nieraz znajdzie się w opałach - zaśmiała się Clemency. - Jestem jednak pewna, że pozostanie to bez wpływu na jej debiut w towarzystwie w przyszłym sezonie.

- Widzę, że wiesz. To powiedz. To bardzo ważna sprawa. Osobista. Milczała przez chwilę, po czym przysunęła się bliżej. - To prawdziwa suka - szepnęła. - Tak zlała mojego przyjaciela, że przez tydzień leżał w szpitalu. Santosowi mocniej zabiło serce. Miał ją. Miał! - Coś jeszcze? - Lubi młodych, takich prawdziwych macho. - Sam pociągnęła nosem. Sprawdź - Gówno prawda - odparł spokojnie Chop. - Nic nie macie. - Mamy co trzeba. - No dobra... - Chop pokręcił głową i wstał, jakby zamierzał odejść od baru. - Jest podejrzenie, trzeba zadzwonić do prokuratora. Znam jednego, przyjaźnimy się trochę. Na pewno zainteresuje go ta sprawa. Zaczekacie? Zaraz przyjedzie. Jackson schwycił go za ramię. - Najpierw ustalmy, co mu powiemy. Mamy świadka, który widział was razem. Widział, jak pieniądze szły z rąk do rąk. Szantaż to paskudna sprawa, Robichaux. Szczególnie gdy szantażuje się kobietę taką, jak St. Germaine. Ona ma wielu wysoko postawionych przyjaciół. Cholera, sami nie wiedzieliśmy, jak wielu... Chop przełknął ślinę. Teraz nie był już taki pewny siebie. - Widzisz? - Santos pochylił się do niego. – Boisz się. Ona też się boi”. Za bardzo jej nie lubię, ale jeżeliw ten sposób pozbędę się ciebie, będę szczęśliwy. Ty pójdziesz siedzieć, ja dostanę z powrotem odznakę. I będę miał cię z głowy na parę lat, według kodeksu od piętnastu do trzydziestu. Mówimy w końcu o szantażu, a szantażowana nie chciałaby, żebyś wyszedł zbyt szybko i znowu zaczął jej bruździć. Postara się. Ma lepsze wtyki niż twój zasrany prokurator, uwierz mi, gości z najwyższej półki. Odwrócił wzrok i uśmiechnął się lekko do partnera. Byli górą. - Odpieprz się - wymamrotał Chop, lecz tym razem zabrzmiało to mizernie. - Dlaczego miałbym ją szantażować? Dlaczego miałbym psuć sobie reputację? Mam bogatych klientów, znacznie bogatszych od niej, którzy mają więcej do stracenia. Ona to płotka. - Ależ ja ci wierzę - powiedział rozbawiony Santos. Popatrzył na Jacksona. - A ty, wierzysz? - Jasne, że mu wierzę, ale czy ława przysięgłych mu uwierzy? Sporo brudów trzeba będzie wyciągnąć, jeśli dojdzie do sprawy. Umówmy się, Chop to nie harcerz, co zbiera datki na biednych.