wynagrodzenia miała otrzymac prawo do umieszczenia całej

bok jedno ramie, jakby cos zaczynało docierac do jej swiadomosci. - Marla? - powiedział całkiem głosno, ze złoscia. Teraz musiała ju¿ zareagowac. - C-co? - Zamrugała powiekami i spojrzała na niego zmru¿onymi oczami. - O Bo¿e, ale mnie przestraszyłes. Alex? - Udajac bardzo zaspana, ziewneła i popatrzyła na zegar. - Która godzina? - Pózna. Wiem o tym. Własnie wróciłem. Wydaje mi sie, ¿e ktos był w moim biurze... to znaczy w gabinecie, tutaj, w domu. - Kto? - Ciebie o to pytam. - Nie wiem... o Bo¿e! - Otworzyła szeroko oczy, jakby uderzona jakas nagła, straszna mysla. - Ten włamywacz! Myslisz, ¿e wrócił? -Usiadła na łó¿ku, przyciskajac kołdre do piersi, i właczyła lampke. -Dzieci! - Nie sadze, ¿eby to był włamywacz - stwierdził Alex, patrzac na nia zimno. - Nie? To dlaczego mnie budzisz? - Nie udało jej sie opanowac zdenerwowania. - Musimy zmienic zamki. http://www.infekcjeintymne.edu.pl ale ta niechec, prawie nienawisc na jego twarzy, wydała mi sie bardziej prawdziwa ni¿ wszystko, co do tej pory słyszałam. - Nie był zachwycony twoja wizyta. - On mnie nienawidzi. - Przynajmniej dzisiaj - sprostował Nick. Marla patrzyła przez okno na zielone wzgórza. - Nie wiem, co mam sadzic o wszystkich opowiesciach o tym, jak blisko byłam zawsze z ojcem, jak zasypywał mnie prezentami, jak byłam jedynym swiatłem jego ¿ycia? Mam wra¿enie, ¿e jest w tym mnóstwo przesady. A mo¿e w ogóle nie ma w tym ani zdzbła prawdy. Odkad wyszłam ze spiaczki, mam dziwne przeczucie, ¿e bylismy sobie obcy. ¯e nie przepadalismy za soba. - Spojrzała na Nicka z ukosa. –

- Tak, wiemy. Zanim przyszlismy do ciebie, rozmawialismy z Philem... twoim lekarzem... doktorem Robertsonem. Uprzedził nas, ¿e przez jakis czas amnezja mo¿e sie utrzymywac. Ale w koncu powinna ustapic. - Powinna - powtórzyła Marla sarkastycznie. - Miejmy nadzieje. Sprawdź bardzo nieszczesliwa. Jak to sie stało, ¿e tak bardzo sie od siebie oddalili? Jak bardzo jeszcze sie od siebie oddala? - Posłuchaj, kochanie, masz racje. Kłócilismy sie okropnie - przyznał. - Czesciej, ni¿ chciałbym przyznac. Ale nie zamykam swoich pokoi ani swoich dokumentów przed toba. - Potrzasnał głowa. - Na pewno nie... i... miałem nadzieje, ¿e... O Bo¿e, Marla, mogłas zginac w tym wypadku, zostawic mnie i dzieci i miałem nadzieje, cholera, modliłem sie o to, ¿ebysmy... ty i ja... zaczeli wszystko od nowa. - Wydmuchnał wielki kłab dymu. - Mamy dwoje dzieci. One nie potrzebuja naszych awantur. - Nie, nie potrzebuja. - Czuła sie bardzo nieszczesliwa z powodu dzieci, ale nie miała zamiaru pozwolic temu ani