Zachęcony powodzeniem Matwiej Bencjonowicz zrobił pół kroku do przodu.

Artykuł kończył się wypowiedzią burmistrza. „Oczywiście, że sobie pomagamy. Jesteśmy silni. Zależy nam na Bakersville. I wiemy, co jest naszą powinnością”. Już wtedy uznał, że Bakersville będzie następne. Idealne małe miasteczko z idealnymi małymi ludźmi wychwalającymi swoje idealne małe wartości. Wszyscy wszystkich kochają i wszyscy są dla wszystkich przyjaciółmi. Życzył im śmierci. Był cierpliwy. Lepiej niż większość ludzi rozumiał znaczenie planowania. Prawidłowo przeprowadzony zwiad, powtarzał jego ojciec, to podstawowy obowiązek dobrego żołnierza. Wypełnił więc obowiązek, choć uważał ojca za skończonego głupca. Przeprowadził zwiad. Poznawał. Polityków, pracowników szkoły, dziennikarzy, główne organizacje. Biuro szeryfa. Planował. Miał mnóstwo czasu. Najważniejsze, żeby wszystko zrobić jak należy. Już on im pokaże sądny dzień. A potem doszła jeszcze sprawa policjantki Lorraine Conner. Kiedy po raz pierwszy ją zobaczył, gdy minęła go podczas jednej z jego rozpoznawczych wizyt w Bakersville, aż go zamurowało. Wydatne kości policzkowe, bezkompromisowa linia szczęki. Śmiałe szare oczy o surowym, bezpośrednim spojrzeniu. Nie piękna, ale frapująca. Powalająca, jeśli ktoś chce się bawić w gry słowne. Oto kobieta na poziomie. Ani śladu głupoty, której zwykł się spodziewać u małomiasteczkowych glin. Nie miała nawet szerokich bioder lub tłustego brzucha. Była wysportowana, szczupła i podobno piekielnie dobrze strzelała. Potem usłyszał plotki. http://www.hydraulika-silowa.info.pl/media/ – Dobrze – wymamrotał dziwny człowieczek. – Doskonale... Nie to co tamten... Malinowego w ogóle nie ma... Żółtozielone podświetlenie – ajajaj... Ale nic, za to pomarańczowe jest... Głowa... Tak... Serce... A wie pan, że ma niezdrową wątrobę? – spytał nagle zupełnie normalnym głosem i Matwiej Bencjonowicz wzdrygnął się, jako że ostatnimi czasy rzeczywiście kłuło go z lekka w prawym boku, zwłaszcza po kolacji. Ściągnąwszy z nosa swoje idiotyczne okulary, szaleniec chwycił śledczego za rękę i zaterkotał: – Porozmawiać! Koniecznie! W cztery oczy! Dawno czekam, dawno! Błękitnego dużo! Znaczy, potrafi zrozumieć! Zaraz! Do mnie, do mnie! O, nareszcie! Pociągnął Berdyczowskiego za sobą, i to tak zdecydowanie, że przestraszony urzędnik ledwie mu się wydarł. – Spokojnie, panie Sergiuszu, spokojnie – przyszedł z pomocą doktor. – Teraz my z panem Matwiejem porozmawiamy, a potem ja go wyślę do pańskiej pracowni. Proszę tam iść

nie obudzi. Zerknąwszy bojaźliwie na Korowina, szaleniec przysunął się bliziutko do Lagrange’a i wyszeptał mu do ucha: – Krzyż to nie krzyż, tylko całkiem przeciwnie. Krrr po szkle, ściany trrr, sufit szszsz i nie uciekniesz. Drzwi maleńkie, nie da się przeleźć. A okienka to w ogóle o, takusieńkie. – Pokazał palcami. – Domek hop, skok, chatynka na kurzych nóżkach. Sprawdź – No Lava to co innego. Widziałem emaile! A o Melissie i jej ojcu powtórzyłem tylko, co słyszałem. Skąd miałem wiedzieć, że to plotka? Rainie prychnęła z irytacją. Cholerny psycholog amator o mało nie spieprzył dochodzenia. Rzuciła mu bezlitosne spojrzenie. Spuścił głowę. – Czy jest jeszcze coś, o czym chciałbyś nam powiedzieć? – Nie – odparł potulnie. – To wszystko. – Wiesz, kiedy Danny mógł spotkać się z tą osobą? Albo kiedy zaczęli korespondować? Pokręcił gorliwie głową. Cały czas nie śmiał spojrzeć Rainie w oczy. – Richard, korzystasz z Internetu? Dostałeś kiedyś email od panny Avalon? – Właśnie kupiłem pierwszy komputer. Idzie mi całkiem nieźle, ale nie czuję się jeszcze zbyt swobodnie w sieci. Właściwie myślałem, żeby wziąć kilka lekcji u Danny’ego. Moglibyśmy w ten sposób nawiązać bliższy kontakt. – Nigdy nie dostałeś emaila od panny Avalon? – powtórzyła Rainie.