O1iviajest na tej fotografii spokojna, uśmiecha się lekko, jakby znała jakiś sekret, jakby

przeciwsłoneczne. – Jestem gotowa. No dalej, dalej, odbierz ten cholerny telefon. Obserwuję pasażerów, jak wlewają się do terminalu, tłoczą, przepychają w poszukiwaniu bagaży. Hałaśliwi, nieświadomi mojej obecności, zaganiają dzieci i pilnują laptopów i jednocześnie nie spuszczają z oczu taśm, na których kręcą się torby. Gdzie ona jest? Na chwilę ogarnia mnie panika. Może nie zdążyła na samolot. Może coś mi się pomyliło. Albo, co gorsza, podejrzewają mnie i to jest zasadzka. Bo Sherry Petrocelli nie zadzwoniła do biura. Robi mi się słabo na myśl, że mnie złapią, zanim dokończę, zanim ostatecznie i całkowicie zniszczę Ricka Bentza. Ale wystarczy się dyskretnie rozejrzeć, by wiedzieć, że nigdzie nie czai się policjant, ani na ławce w poczekalni, ani tutaj, przy odbiorze bagażu. Biznesmeni i rodziny z dziećmi to nie policjanci. Nie, okolica jest czysta. Oddycham głęboko. Muszę się uspokoić. Wyglądać uczciwie. Ona musi uwierzyć, że Petrocelli lo ja. Z tą myślą przywołuję na twarz plastikowy, sztuczny uśmiech. Musi się udać. O1ivia Bentz musi mi zaufać, uwierzyć, że mam ją zawieźć do ukochanego mężulka. Boże, na samą myśl robi mi się niedobrze. Wpatruję się w drzwi wejściowe do tej części lotniska, przeczesuję wzrokiem twarze podróżnych, szukam tej, którą na zawsze będę mieć pod powiekami. http://www.guzmet.com.pl szukamy jej wozu. Lepiej zachować ostrożność i dmuchać na zimne. – Fakt – mruknął Hayes. Bentz był świadom upływu czasu, każdej bezcennej sekundy, która może oznaczać śmierć O1ivii. – Musimy ją znaleźć. – I znajdziemy – zapewnił Hayes. Bentzowi to nie wystarczało. Był niespokojny, musiał coś robić, a nie tylko czekać. Boże, jeśli O1ivii coś grozi z jego powodu... Zadzwonił do córki i ugięły się pod nim kolana, gdy odebrała. – Cześć, tato, wróciłeś już od domu? – Jeszcze nie. – Boże, Kristi, tak mi przykro. Oddałbym wszystko, żeby być w Luizjanie razem z Olivią. Co ja narobiłem? – Nadal uganiasz się za duchami?

Jasne. Gdyby miała dość siły, roześmiałaby się w głos. Psycholog nie dotrze do pacjenta, który nie chce pomocy, a w każdym razie nie ma co liczyć na sukces. Podkuliła kolana, podciągnęła je pod brodę. W jaki sposób człowiek racjonalnie myślący może dogadać się z kimś, kto stracił kontakt z rzeczywistością? Nie odróżnia dobra od zła? Jest zły do szpiku kości? – Boże, dopomóż – szepnęła. Sprawdź zauważył ich i wyczuł, że coś się święci, bo rozpoznał policjantów z Los Angeles poza okręgiem ich jurysdykcji. Patrząc, jak młody reporter na próżno usiłuje wydobyć coś z Hayesa, Bentz nawet się nie uśmiechnął. Był zbyt zmęczony. Potem przewieziono go na posterunek w Torrance, gdzie przez trzy godziny czekał i odpowiadał na pytania. Porucznik wyjaśnił, że muszą go sprawdzić, upewnić się, że na pewno pracuje w policji w Nowym Orleanie, że ma pozwolenie na broń. Choć odnoszono się do niego z szacunkiem i profesjonalnie, Bentz był zły, że znalazł się w pozycji podejrzanego. Kilka godzin później porucznik oznajmił, że jest wolny. Najwyższy czas, pomyślał Bentz, odebrał broń, podpisał dokumenty. Kiedy usiadł za kierownicą, a Hayes zajął fotel pasażera, minęła druga nad ranem. – Bardzo proszę, zrób mi przyjemność i opowiedz wszystko jeszcze raz – poprosił Hayes, ściągając Bentza na ziemię. Mknęli autostradą w ciemności. Bentz uchylił okno, do wozu wpadło orzeźwiające nocne powietrze. Dzięki niemu nie zaśnie. – Opowiedz mi wszystko,