zapomniała o ich istnieniu. W dole, nad samym brzegiem, druga Niania, wielka i pomarańczowa, odłączyła się od ma- łej dziewczynki i ruszyła w ich stronę. — Nianiu! — wystraszona Phyllis krzyknęła przeraźli- wie. Jean i Bobby pędem zaczęli uciekać w górę zbocza, jak najdalej od jeziora. — Ona wróci! — powiedział Bobby. —- Nianiu, proszę, wróć! Niania nawet nie drgnęła. Pomarańczowy robot przybliżał się coraz szybciej. Była to ogromna maszyna, znacznie większa od niebieskiej Nia- ni wyprodukowanej przez Mecho, która owej pamiętnej nocy wdarła się do ogrodu. Niebieski robot, a właściwie je- go szczątki leżały teraz w nieładzie w odległym końcu ogrodu, niedaleko ogrodzenia, jcgo kadłub był rozpruty a części rozrzucone. Ta Niania była największą spośród tych, jakie zielona Niania miała okazję widzieć do tej pory. Nieporadnie szła na jej spotkanie, unosząc w górę metalowe ramiona i uru- chamiając dodatkowe osłony kadłuba. Jednakże pomarań- czowa Niania przystąpiła do rozkładania potężnego meta- http://www.gabinetystomatologiczne.edu.pl Osunęli się na siedzenie, Gloria przywarła całym ciałem do kochanka. - Nie przerywaj - szepnęła. - Muszę. - Dlaczego? Kocham cię. Nie będziemy się widzieć przez trzy tygodnie. Zaczynał się właśnie karnawał, szczególnie celebrowany w Nowym Orleanie okres balów, przyjęć i ulicznych parad. Z karnawałem zaś związane były obowiązki towarzyskie, które miały rozdzielić Glorię i Santosa na dłużej. - Nienawidzę karnawału - jęknął. - Zwariuję bez ciebie. - Tym bardziej nie przerywaj. Proszę, Santos. - Igramy z ogniem. - Podoba mi się to. - Glorio, powinnaś chyba... - Co? - zapytała ze śmiechem, całując wnętrze jego ucha. - Co zrobisz, jeśli... W jednej chwili obrócił ją tak, że znalazła się pod nim, dżinsowa spódniczka podjechała w górę. - I co mam teraz z tobą zrobić?
No właśnie. Powinien odejść. Natychmiast, bez namysłu, bez oglądania się za siebie. Przez chwilę wpatrywał się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem. W głowie kłębiły mu się rozmaite myśli, targały nim sprzeczne uczucia. Do diabła, wcale nie miał ochoty odchodzić. Czuł się tutaj bezpieczny. Bezpieczny, otoczony opieką, ważny. Trochę jak... Tak, trochę jak u matki. Sprawdź - Zamknij drzwi - syknęła. - Nie chcę, żeby ktoś mnie zobaczył. - Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej. Ciepłe dłonie zaczęły sunąć w górę, pod spódnicą. - Przestań! - powiedziała zdławionym głosem. - Najpierw ty przestań kręcić uroczym tyłeczkiem. Żałowała, że nie może zobaczyć jego twarzy. Wiedziałaby wtedy, czy się z nią tylko drażni. W tym momencie Lucien złapał ją mocno za biodra i pociągnął w dół. Odruchowo zamachała nogami, szukając podparcia. - Auu, do diaska! - zaklął Lucien i wymierzył jej klapsa. Nie zabolało, ale i tak czuła się dostatecznie upokorzona. - Nie rób tego więcej! - Kopnęłaś mnie w szczękę. - Och, przepraszam.