miejscowymi funkcjonariuszami.

– Mam czekać? – zapytała z nutą ironii. – To chyba niezły pomysł. – Czyżby? – Czyżby. – Zapaliło się zielone światło, więc rozłączył się z uśmiechem. Była pierwszą znaną mu kobietą, która odpowiadała pięknym za nadobne i bardzo mu się to w niej podobało. Jechał przez zalane deszczem miasto na komisariat przy wtórze trzasków policyjnego radia. Zaparkował, zgasił silnik, postawił kołnierz kurtki i wbiegł do budynku. Na posterunku panował spokój, było tu tylko kilka osób – większość już wyszła. Montoya usiadł za biurkiem, odpalił komputer i sprawdził w poczcie elektronicznej, czy przyszły zamówione dokumenty. Owszem. Miał nadzieję, że pomoże Bentzowi. Spojrzał na zegarek: dwudziesta czterdzieści siedem, na Zachodnim Wybrzeżu nie ma jeszcze osiemnastej. Zadzwonił. Bentz odebrał po trzecim sygnale. – Bentz. – Wiem. – Obaj sprawdzili wyświetlacz komórki. – Co słychać? – Kiepsko. Zamordowano Shanę McIntyre. – Słyszałem. – No cóż, LAPD nie bardzo się z tego cieszy. – W głosie Bentza wyczuwało się napięcie. – Nikt się nie cieszy. Słuchaj, mam coś dla ciebie. Wyślę ci emailem, ale pomyślałem, że będziesz chciał usłyszeć to do razu. http://www.gabinetystomatologiczne.biz.pl/media/ domem, basen z lotu ptaka, państwo McIntyre w dawnych dobrych czasach. Osunął się na posłanie, dręczony wyrzutami sumienia. Gdyby nie przyjechał do Los Angeles, może żyłaby dalej. A może to tylko przypadkowa zbrodnia? Nie, nie wierzył w to ani przez chwilę. Zadzwonił do córki, zostawił wiadomość. Odzwoniła po pięciu minutach. – Co słychać, tato? – zapytała. Uśmiechnął się odruchowo, gdy przed oczyma stanęła mu jej twarz, równie piękna jak twarz jej matki. Wstał z łóżka, podszedł do okna. – Nic ciekawego. – Wyjrzał przez żaluzje na parking, gdzie już zapadła ciemność, którą rozjaśniał neon reklamujący SoCal Inn. – Ciągle w Los Angeles, tak? Pracujesz nad starą sprawą, która nie ma nic wspólnego z mamą, prawda? – Słyszał sarkazm w jej głosie. – Wiesz, tato, dziwi mnie, że nie chcesz mi zaufać. Nie podoba mi się to.

– Idiotka – mówię do telewizora i zjadam drugą oliwkę, słuchając, jak Joanna męczy się z nazwiskiem Mcintyre. – MekEnTajer – mówię głośno, z irytacją. Za każdym razem, a oglądam to już po raz trzeci, bardzo mnie tym denerwuje. – Shana byłaby wściekła, gdyby to słyszała – mówię do Joanny. I się nie mylę. Shana była bardzo dumna, że odbiła Lelanda pierwszej żonie. Jakby zaciągnięcie go przed ołtarz było zemstą za coś, co ją spotkało. – Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie – mówię, gaszę telewizor oraz idiotkę na ekranie i Sprawdź którą wczoraj wynajął. Zatrzymał się w sklepiku, kupił dwie babeczki i zjadł w drodze na cmentarz. Nie pamiętał, co ostatnio jadł, ale na pewno było to lepsze niż dzisiejsze śniadanie. Koparka już pracowała. Nieco dalej stali grabarze z łopatami – najpierw maszyna, potem oni dokończą pracę ręcznie. Stali w zwartej grupce, śmiali się, żartowali i palili, a Bentz czuł, że świat wali mu się na głowę. Patrząc, jak ramię koparki zagłębia się w ziemię, wrócił myślami do dnia pogrzebu. Stał wówczas u boku załamanej córki i patrzył, jak trumna z ciałem Jennifer znika w grobie. Twarze żałobników zlewały się w jedną masę, ale pamiętał, że były Shana i Tally, Fortuna i Lorraine, a także wielu innych przyjaciół i krewnych. Ceremonię prowadził brat Bentza, szary na twarzy, zrozpaczony. Modlił się, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem, gdy słońce skryło się za ołowianą chmurą. James kochał Jennifer, powiedział to na głos, ale tylko nieliczni wiedzieli, że kochał ją miłością, jaka nie przystoi synowi Kościoła. Śluby czystości dławiły go bardziej niż koloratka. Bentz uścisnął dłoń Kristi i napotkał spojrzenie Alana Graya,