wciąż wydawała mu się zupełnie surrealistyczna.

drzwi. Jadalnia: stół, dwa krzesła, mosiężny zbiornik z kranikiem na niewielkiej szafce. Za nią w amfiladzie salon wyłożony ohydnym czarnym dywanem w brudnożółte 68/86 kwiaty. Nad kominkiem medalion z podobizną gospodarza. Nawet ten wyidealizowany wizerunek nie może ukryć śladów choroby, która powoli wyniszcza jego ciało. Jakby ktoś nożem wyostrzył rysy twarzy. Tylko oczy są wciąż te same – jak soczewki, które chciwie wciągają światło, by go już nigdy nie wypuścić. Jeszcze sypialnia. Na niezaścielonym łóżku leży arabski burnus, jedna z mniej szkodliwych pamiątek, jakie dandysi zwykli sobie przywozić z podróży na Wschód. Nad nim, rozciągnięta w złotych ramach, wisi makata. Obściskują się na niej dwaj starcy w kontuszach. Obok łóżka wodna fajka i szafeczka. Na http://www.gabinetginekologa.com.pl/media/ przemierzać pokój, jakby nie mógł się pohamować. Jeszcze przed chwilą czuła jego silne ciało. Teraz musiała wyciągnąć ręce, żeby nie stracić równowagi. – Nikomu nie powiedziałaś, prawda? – ciągnął. – Aż do dzisiaj. Muszę być bezstronny, żeby ci pomóc, ale nie potrafię. Chcę go wytropić. Jezu, chcę mu połamać wszystkie kości. Ilu można zamknąć tych drani, a to ciągle za mało! – Nie wiem, o czym mówisz. – Akurat. – Wszystkie kobiety traktujesz w ten sposób? Nic dziwnego, że w twoim życiu została tylko praca. – Rainie, co się wydarzyło czternaście lat temu? – Spójrz, która godzina. Po północy. Muszę lecieć. – Czternaście lat temu. Dawno, ale nie na tyle, żeby zapomnieć, prawda, Rainie? – Spotkamy się rano? Mamy mnóstwo roboty. No ale przecież tak naprawdę nie należysz

Prawdziwym strachem napawało ją to, co miało wydarzyć się nazajutrz o piątej rano. Będzie musiała pojechać do Portland i patrzeć, jak patolog kroi ciała dwóch dziewczynek. Myśl o tym dręczyła ją. Rainie nie chciała znowu oglądać Sally i Alice. Nie teraz, kiedy zna ich imiona, ich rodziny i wie, że te małe od najmłodszych lat były najlepszymi przyjaciółkami. Nie chciała myśleć o ich ostatnim spacerze szkolnym korytarzem ani o cmentarnej działce, która pomieści dwie bliźniacze trumny. Sprawdź pani Polina przyznała się: – Moim oblubieńcem jest On. A kiedy Mikołaj Wsiewołodowicz pytająco uniósł brwi, wyjaśniła: – Jezus. Widział mnie pan w świeckim stroju, ale jestem zakonnicą, Jemu zaręczoną. Mniszka oczekiwała wszystkiego, ale nie tego, co nastąpiło. Twarz pięknisia, dotąd spokojna i lekko drwiąca, nagle zmieniła się: oczy błysnęły, rzęsy zatrzepotały, na policzkach wystąpiły różowe plamy. – Mniszka?! – zawołał. – Chrystusowa oblubienica? Purpurowy język ze wzburzeniem oblizał górną wargę i przeobrażony Mikołaj Wsiewołodowicz z przedziwnym, złowrogim chichotem podszedł blisko, bliziutko do pani Poliny. – Przed każdym bym ustąpił, niech tam. Tylko nie przed Nim! Ano popatrzymy! Ja bym umiał obronić swoją narzeczoną, a czy On potrafi?