- Teraz już rozumiem. To, że się przebywa w jednym miejscu, nie oznacza wcale, że nie można się przemieszczać

- Królu, przybyłem do ciebie, by zapytać, czy nie potrzebujesz przyjaciela... - Przyjaciela? Ja nie potrzebuję przyjaciół, ja potrzebuję poddanych - powiedział szorstko Król i odwrócił się od Małego Księcia. Mały Książę skłonił się grzecznie i zamierzał odejść. Król jednak nieoczekiwanie odwrócił się i zapytał zaskakująco miłym głosem: - A może ty też jesteś królem? - Nie, nie jestem królem, jestem tylko... - zaczął wyjaśniać Mały Książę, ale Król nie pozwolił mu dokończyć zdania. - Skoro nie jesteś królem, to po co oferujesz mi przyjaźń?! - Król powrócił do swego władczego tonu. - Jeśli potrzebowałbym przyjaźni, to tylko z kimś równym sobie! Powiedziawszy to, Król odwrócił się znowu od Małego Księcia i władczym spojrzeniem patrzył na wszystko, co posiadał. Mały Książę pochylił się nad Różą i zamknął oczy. - Więc jednak przybyłeś okazać mi swoje uwielbienie?! Jakże się cieszę! A ta piękna róża jest z pewnością dla mnie?! Och, doprawdy... Próżny zasypał Małego Księcia potokiem słów i wdzięczył się w ukłonach, oczekując od Małego Księcia oznak podziwu i uwielbienia. Mały Książę cofnął się o krok, widząc, że Próżny, podobnie jak wcześniej Król, chce odebrać mu Różę. - Nie, proszę pana, przybyłem spytać, czy chciałby Pan i umiał być przyjacielem - powiedział bardzo grzecznie Mały Książę, mocno przytulając Różę do siebie. - Przyjacielem?! - powtórzył zaskoczony Próżny. - Dla mnie przyjacielem jest każdy, kto mnie oklaskuje, podziwia i http://www.ford-puma.com.pl/media/ Łańcuchów - chciał mi wynagrodzić stratę i zaczął sprowadzać różne kwiaty i inne rośliny. Stąd mam ich teraz aż tyle. Są piękne i dbam o nie, ale żadne z nich nie jest Światłem Księżyca... Mały Książę chciał pocieszyć Badacza Łańcuchów i opowiedzieć mu o Swojej Róży, lecz po chwili rozmyślił się. Zrozumiał bowiem, dlaczego Róża nie wyjawiła mu prawdziwej przyczyny odmowy uczestniczenia w tej podróży. Z tego samego powodu nie wspomniał Badaczowi Łańcuchów o Róży. - Stałem się bardzo smutny i milczy... Pewnego dnia mój pracownik opuścił mnie bez pożegnania. Chociaż właściwie pożegnał się, bo ułożył z łańcuchów napis: "Przepraszam. Wybacz..." Żałuję. że mnie opuścił, bo nie czułem do niego urazy. Ja tylko tęskniłem za Światłem Księżyca... - I nie dał znaku życia? - spytał cicho Mały Książę. - Nie. Minęło wiele czasu i od tamtej pory nikt mnie nawet nie odwiedził. Odbieram i wysyłam jedynie skrzynie z łańcuchami. Dlatego tak bardzo cieszę się z twoich odwiedzin... - Chciałbyś, żeby on wrócił? - spytał Mały Książę. - Tak, bardzo bym chciał.

Mały Książę siedział bez ruchu, aby nie spłoszyć ptaka. - Czy jesteś prawdziwy? - spytał Gołąb Podróżnik. - Przecież mnie widzisz - odparł Mały Książę. - To jeszcze o niczym nie świadczy - stwierdził chłodno Gołąb Podróżnik. - Jak to? Przecież tu siedzę, rozmawiam z tobą, nalałem ci wody... - To prawda, ale to wcale nie dowodzi, że jesteś prawdziwym i takim, jakim cię widzę. Ty przecież też możesz być Sprawdź - Dobry początek. Może wystarczy, żeby wydobyć z niego całą historię. Chłopcy powiedzieli mi, że jest bardzo pewny siebie. Jeśli przyciśniesz go wystarczająco mocno, może sam się poprowadzi na krzesło. - Zaraz każę przygotować nakaz zatrzymania. - Rudy zaczął podnosić się z kanapy, ale Huff powstrzymał go gestem. - Mam jeszcze jedną robotę dla ciebie. W Nowym Orleanie - powiedział, zapalając papierosa. - Huff... - Nie, nie. To powinno być stosunkowo proste. Możesz nawet oddelegować do sprawy kogoś zaufanego. Masz przecież kontakty w mieście, prawda? - Huff wyjaśnił szeryfowi, o co mu chodzi. Rudy wysłuchał uważnie. - Wynagrodzę ci twój trud. Dobrze wiesz, że sowicie płacę za dobrą informację. To dla mnie ważne. Dla mnie warte krocie. - W porządku, wypuszczę kilka czujek i zobaczę, co z tego wyniknie, ale nie mogę niczego obiecać. - Nielson, przez „ie". Każda informacja się przyda. Rudy pokiwał głową i wstał. - Dbaj o siebie, Huff. Słuchaj się Selmy. Nie powinieneś lekceważyć kłopotów z sercem. Poza tym, lepiej będzie, jeśli wyrzucisz w cholerę te gwoździe do trumny. - Jeśli ty pozbędziesz się swoich. Rudy spróbował się uśmiechnąć, ale nie bardzo mu wyszło. Podszedł do drzwi krokiem człowieka nagle postarzałego o sto lat. Wyglądał mizernie, niedołężnie, jak pokonany przez życie. Huffowi nie podobało się to, co zobaczył. Zawołał: - Wciąż jesteś ze mną, Rudy? - O co ci chodzi? - Czy mam ci to przeliterować? Wyblakłe oczy szeryfa rozbłysły gniewem. - Po czterdziestu kilku latach masz jeszcze czelność mnie o to pytać? Huff niewiele sobie robił z oburzenia Rudego. W tej chwili nie obchodziło go, czy szeryf poczuł się urażony. - Czy muszę się obawiać, że leżąc na łożu śmierci, poczynisz jakieś oczyszczające sumienie wyznania? - Po tym wszystkim spowiedź nic mi nie pomoże, Huff. Będę się smażył w piekle. Ty też. - Powinnam już wracać do miasta - rzekła Lila, sięgając po kapelusz. - Nie ma pośpiechu - powstrzymał ją Chris. - George musi najpierw załatwić tę sprawę z podajnikiem. Zajmie mu to dobrych kilka godzin. Poza tym - dodał, podnosząc butelkę białego wina - zostały nam jeszcze przynajmniej dwie porcje i jedna z nich jest podpisana twoim imieniem - wyjął kapelusz z jej dłoni i podał napełniony kieliszek. Piknik wydawał się dobrym pomysłem. Wydawał się. Tyle że Lila od chwili pojawienia się tylko narzekała; na upał, na owady, na wszystko. Przyjechali tutaj osobno. Było to jedno z ich zwykłych miejsc schadzek; porośnięta trawą polanka nad wodą, odizolowana od reszty świata szpalerem starych drzew. W weekendy przyjeżdżało tu na piknik wiele rodzin, ale w środku tygodnia nie było tu nikogo. Chris zadzwonił do Lili zaraz po tym, jak jej mąż opuścił jego biuro. Wyznaczył spotkanie za godzinę. Spóźniła się kilka minut. Wysiadła ze swojego kabrioletu, w skąpej sukience, odsłaniającej niemal całe ciało, i w słomkowym kapeluszu z szerokim rondem. Kiedy zobaczyła, że Chris zaplanował dla nich piknik, skrzywiła się. - Co to jest? - A jak ci się wydaje? - Dlaczego nie wsiądziemy do twojego wozu, gdzie jest klimatyzacja? Chris również nie miał specjalnej ochoty na piknik, ale wiedział, że jeśli zostaną w samochodzie, będą się kochać, po czym Lila wróci do domu. On zaś potrzebował więcej czasu, żeby uwieść ją gładkimi słowami. Wydawało mu się, że trafi do niej romantyzm posiłku na świeżym powietrzu. Ujął jej dłoń i pociągnął kobietę w stronę koca. Delikatnie zdjął jej kapelusz i pogładził szyję i dekolt. - Zacząłem się czuć nieco klaustrofobicznie, Lila. To przez tę sprawę z Dannym. W pomieszczeniach czuję się, jakby waliły się na mnie ściany. Kiedy tam jestem, potrafię myśleć wyłącznie o śmierci i o tym, w jak okropny sposób zginął mój brat. - Wsunął palce w jej włosy. - Chciałbym położyć się obok ciebie, zamiast szamotać się w samochodzie - wyszeptał. - Pomóż mi zapomnieć. Proszę. Jego słowa podziałały na Lilę i natychmiast zabrała się do pocieszania go. Po bardzo rozgrzewającej grze wstępnej usiadła na nim okrakiem, nadziewając się na jego męskość z takim impetem, że powietrze uszło z płuc Chrisa z głośnym westchnieniem. Przez kilka następnych minut Lila zachowywała się tak, jakby miała zamiar oczyścić umysł Chrisa ze wszystkich myśli, poza dotyczącymi ich śliskiego od potu spółkowania. Skoncentrowała się na przywróceniu jego dawnej równowagi emocjonalnej i podeszła do sprawy śmiertelnie poważnie. Po wszystkim zaczęła jednak narzekać. Nie lubiła przebywać na świeżym powietrzu. - Nigdy nie ma w pobliżu łazienki, kiedy człowiek musi z niej skorzystać - powiedziała. - Na przykład teraz. - Idź w krzaki. - I co, mam dostać wysypki w miejscu intymnym? Dziękuję, nie. Dwa kieliszki wina nieco poprawiły jej humor, podobnie jak przepyszna sałatka z kurczaka i chrupiące herbatniki serowe przygotowane przez Selmę. Jednak po zabiciu kolejnej naprzykrzającej się muchy, sięgnęła po kapelusz i oznajmiła, że czas na nią. Teraz Chris odsunął czas jej odjazdu kolejną lampką wina. - Dalej, pij - przytknął kieliszek do jej ust i przechylił go pod tak ostrym kątem, że strużki płynu pociekły po brodzie. Obserwował, jak spływają po szyi i dekolcie, znikając pod sukienką. Mrugnął do niej, a potem odsunął materiał i zlizał wino z piersi, - Doskonały rocznik - mruknął. Wzdychając z rozkoszy, Lila ułożyła się na kocu i odsunęła nieco stanik, żeby ułatwić działanie Chrisowi. Zanim jego usta odnalazły właściwy cel, zaczęła się o niego ocierać. - O Boże, to mnie doprowadza do szaleństwa - jęknęła. Chris poruszył szybko językiem. - Co? To? - Boże, tak. Ściskał jej brodawki między palcami, podczas gdy jego usta powędrowały w dół. Zanim skończył, zdążył się nieco przestraszyć, że Lila wyrwie mu wszystkie włosy. Odwdzięczyła się, biorąc go do ust, schłodziwszy go uprzednio odrobiną pinot grigio. Tuż przed szczytowaniem przeturlał się, położył się na niej i wszedł w nią gwałtownie. Odpowiedziała z równą pasją i oboje przeżyli silny orgazm, jednak gdy tylko uniesienie minęło, Lila odepchnęła go ramieniem. - Zejdź ze mnie. Jest gorąco, a ty jesteś ciężki. Z rozmazanym makijażem, potarganymi włosami i skotłowaną sukienką, która więcej odsłaniała, niż zakrywała, stanowiła żywy obraz rozpusty. Biedny George nie miał najmniejszych szans, żeby ją zadowolić. Uśmiechając się do niej i leniwie wodząc palcem po wnętrzu jej uda, powiedział: - Jesteś najseksowniejszą kobietą, jaką znam, Lila, ale czasem przechodzisz samą siebie. Tak jak teraz, albo zeszłej niedzieli. - Zeszłej niedzieli? - Spojrzała na zegarek, przeklęła pod nosem i usiadła prosto. - Nie pamiętasz? Kiedy cię odwiedziłem. - Boże, ależ ja muszę wyglądać. - Pospiesznie wygładziła sukienkę i zaczęła rozprostowywać skotłowany koc w poszukiwaniu majtek. - Jeśli George będzie w domu, gdy wrócę... - Nie masz się o co martwić - uspokoił ją, usiłując powściągnąć niecierpliwość. - Jest zajęty. Będzie w odlewni jeszcze przez kilka godzin. - Może niespodziewanie wrócić. - Lila znalazła wreszcie swoją bieliznę. Wstała i włożyła ją, a potem schyliła się po kapelusz. - Ostatnio zachowuje się dość dziwnie. Obserwuje mnie. Chyba coś podejrzewa. - To tylko twoja wyobraźnia. - Na początku też tak myślałam, ale tamtej nocy, kiedy wróciliśmy do domu po stypie, zapytał mnie, gdzie zniknęłam. Chris połaskotał ją pod brodą. - Ale przecież mu nie powiedziałaś. Lili nie wydało się to zabawne. - Od tamtej pory stałam się dla niego kochana i czuła. Próbowałam uśpić jego czujność, ale nie sądzę, by dał się przekonać. Dużo o tobie mówi i przygląda mi się, gdy sądzi, że tego nie widzę. W świetle niedawnej rozmowy z George'em, Chris zaczął się zastanawiać, czy Lila nie ma przypadkiem racji. Jeżeli jednak Robson podejrzewał ich o romans, to co z tego? Nie obchodziło go, czy mąż Lili o tym wie. W tej chwili interesowała go jej współpraca, jeżeli będzie potrzebna. Poszedł za Lilą, wspinającą się na niski pagórek, za którym zostawiła samochód. Rzuciła kapelusz na tylne siedzenie i otworzyła drzwi od strony pasażera. - Zaczekaj - odwrócił ją i przyciągnął do siebie. - Nie pożegnasz się ze mną? - Chris, nie mam czasu. - Jesteś pewna? - wymruczał, skubiąc ją w ucho. Odepchnęła go, na żarty. - Powinnam czekać w domu na powrót mojego kochającego męża po ciężkim dniu pracy. Musisz sobie znaleźć inną dziewczynę do zaspokajania potrzeb. - Ścisnęła go szybko, zachęcająco. - Nie chcę innej dziewczyny. - Wsunął nogę pomiędzy jej uda i zaczął się ocierać o jej krocze. - Chcę kobiety. Ciebie, Lila. A ty chcesz mnie, ponieważ wiem, jak uczynić cię szczęśliwą. Nie było to najbardziej stylowe pieprzenie, a już na pewno niezbyt wygodne, ale Chris doprowadził Lilę do kolejnego orgazmu, a dla niej liczyło się tylko to. Kiedy wreszcie ją puścił, oddychała ciężko, a jej oczy błyszczały z podniecenia. Teraz nadszedł najlepszy moment, żeby ją zapytać, pomyślał. - Pomożesz mi, Lila, kiedy będę cię potrzebował, prawda? - Spróbuję. - Usiłowała wygładzić sukienkę, ale cienki materiał przywierał do jej spoconej skóry, - Czasem trudno mi się od razu wyrwać z domu. - Nie miałem na myśli wyłącznie seksu, tylko sytuację, kiedy rzeczywiście będę cię potrzebował. Odsunęła się i spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Potrzebował mnie do czego? Chris przesunął dłońmi po jej ramionach, czule, delikatnie. - Na przykład, gdy twój wujek, Rudy, zapyta cię, czy byłem u ciebie w niedzielę po południu. Powiesz mu wtedy, że to prawda, czyż nie? Natychmiast wytrzeźwiała, jakby ktoś chlusnął jej w twarz kubłem zimnej wody. Przestała być rozmarzona i nasycona. Nigdy nie widział jej tak czujnej. - Dlaczego wujek Rudy miałby mnie zapytać o coś takiego? O Chryste, George się dowiedział. - Nie, nie. To nie ma nic wspólnego z George'em. - Delikatnie masował jej ramiona. - Chodzi o mnie. O nas. Próbuję uzyskać rozwód, Lila. Kiedy mi się uda, chciałbym porozmawiać z tobą o przyszłości. O naszej wspólnej przyszłości. Wiem, że jest może zbyt wcześnie, żeby żądać od ciebie poważnej deklaracji, zwłaszcza że wisi mi nad głową ta sprawa ze śmiercią Danny'ego, jednak wszystko się wkrótce wyjaśni. Jak szybko, będzie to zależało od tego, co powiesz Rudemu na temat ostatniej niedzieli. W ten sposób uzależnił ich wspólną przyszłość od jej decyzji. Dyskretnie obarczył ją odpowiedzialnością za to, co może się zdarzyć, a jednocześnie zasugerował możliwość małżeństwa. Aby przypieczętować umowę, pochylił się i pocałował ją w czoło. - Mogę na ciebie liczyć, prawda? - Oczywiście, Chris. - Wiedziałem o tym. - Pocałował ją delikatnie w usta, wypuścił z objęć i pomógł wsiąść do samochodu. Lila zapaliła silnik, a potem uśmiechnęła się do niego. - Możesz liczyć na to, że zadbam o Lilę. Chris poczuł, jakby wymierzyła mu policzek. - Co? - Wyraźnie uważasz mnie za głupią gęś. Jesteś świetnym kochankiem, Chris, ale to jedyna rzecz, dla której cię znoszę. George nie jest nikim specjalnym, ale mnie uwielbia. W moim domu jestem księżniczką. W twoim znajdę się pod władzą Huffa i stanę się nic nieznaczącą, zdradzaną żoną. Jeżeli zaś chodzi o ten bałagan ze śmiercią twojego brata, to twój problem, kochanie. Radź sobie sam. 21 Telefon Becka zadzwonił, gdy wchodził po schodach na ganek domu Hoyle'ów. Odebrał, wysłuchał informacji, przeklął pod nosem, a potem zapytał: - Kiedy? - Około godziny temu - odparł Rudy Harper. - Czy potrafił to wyjaśnić? - Nie. Na tym polega problem. - W porządku, Rudy. Dziękuję, że dałeś mi znać. Zadzwonię do ciebie. Beck przerwał połączenie i wszedł do środka. Obszerny korytarz był ocieniony i wyciszony, jak gdyby dom odbywał właśnie drzemkę. W bibliotece nie było nikogo. Beck znalazł Huffa w najbardziej nieprawdopodobnym miejscu: w oranżerii Laurel Lynch Hoyle. - Co ty tu robisz? - Mieszkam tutaj. - Przepraszam. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Jestem trochę roztrzęsiony. - Właśnie widzę. Idź, nalej sobie drinka. - Dzięki, ale lepiej będzie, jeśli się powstrzymam. - Musisz zachować klarowny umysł? - Coś w tym stylu. - Siadaj. Nakręcasz się bardziej niż którykolwiek z moich znajomych. Beck opadł na jeden z ratanowych foteli, które stały w oranżerii. Zachodnia strona nieba, na którą wyglądały wysokie okna, nabrała lawendowego koloru, jak kilka storczyków w doniczkach, które kwitły obficie. Zapadał zmierzch. Soczysta zieleń paproci przywodziła na myśl chłód, tak upragniony po upalnym dniu. Oranżeria wydawała się oazą zapraszającą gości, by się odprężyli, wyciszyli. Jednak dziś potrzeba było czegoś więcej niż tylko atmosfery tropików, żeby go uspokoić. Huff ułożyl się na szezlongu z kilkoma poduszkami pod plecami. Trzymał w dłoni szklaneczkę z burbonem, ale nie palił, spełniając tym życzenie zmarłej żony, aby nie przynosić papierosów do tego pomieszczenia. - Dobrze się czujesz? - spytał Beck. - Zdaje się, że lepiej niż ty. Gdybyśmy mieli się założyć, który z nas ma teraz wyższe ciśnienie, postawiłbym pieniądze na ciebie, - Czy to takie oczywiste? - Powiedz mi, co się dzieje. Beck westchnął głośno i oparł się wygodniej o poduszki na krześle. - Obrywa się nam ze wszystkich stron, Huff. - Po kolei. - Po pierwsze, mamy kłopoty z Paulikiem. Rozmawiałem przez telefon z doglądającym go lekarzem. Prognozy na wyleczenie są dobre. Fizycznie Billy radzi sobie doskonale, tak jak się można było spodziewać. - Ale? - Ale wpadł w głęboką depresję. - To oznacza konieczność zatrudnienia psychologa burknął niezadowolony Huff. - Nie dostaliby na to pieniędzy, nawet gdyby wypełnili formularz, czego nie zrobili. Myślę, że powinniśmy im zaoferować opłacenie sesji u psychiatry. Huff skrzywił się z odrazą. - Ci lekarze nieźle nakręcają sobie koniunkturę. To przekręt. - W niektórych przypadkach zapewne tak. Zważywszy jednak, że Billy przechodzi ciężki okres pod względem emocjonalnym i umysłowym, wydaje się dość logicznym posunięciem. Poza tym przysporzyłoby to nam popularności, której desperacko potrzebujemy. - W porządku, ale tylko kilka spotkań - zdecydował Huff. - Nic na dłuższą metę. - Powiedzmy, pięć sesji. - Powiedzmy, trzy. Co jeszcze? - Pani Paulik. Nowy suv, który wysłaliśmy do niej wczoraj, stał na moim miejscu parkingowym, gdy przyjechałem do pracy dziś rano. Wysłałem robotników do jej domu, żeby wykonali część niezbędnych napraw, i tak dalej. Pani Paulik nie wpuściła ich za próg. Odesłała ich z kwitkiem, a potem zadzwoniła do mnie i oświadczyła, że mogę sobie włożyć moje łapówki wiadomo gdzie. Wyprowadza się z twojego domu, „twojego śmierdzącego domu", jak się wyraziła. I dodała, że jeśli myślimy, iż kilka kolorowych paciorków kupi jej milczenie, powinniśmy się jeszcze raz zastanowić. Huff pociągnął łyk burbona. - To jeszcze nie wszystko, prawda? - Nie - odpowiedział Beck z ociąganiem. - Zamierza nas pozwać. - Cholera jasna! Tak powiedziała? - Obiecała nam to. Mieszając bursztynowy płyn w szklaneczce, Huff zamyślił się na kilka chwil. - Założę się, że tego nie zrobi, Beck - rzekł wreszcie. - Swoimi groźbami próbuje zwrócić na siebie uwagę. W porządku, osłódźmy zatem nieco jej niedolę. - Jeszcze więcej podarków? Myślę, że to tylko bardziej umocni w przekonaniu, że próbujemy ją przekupić w zamian za milczenie. Poza tym jest jeszcze coś. - Beck przerwał i westchnął ciężko. - Pani Paulik zamierza porozmawiać z prokuraturą. Zamierza oskarżyć nas o przestępstwo kryminalne. Huff dopił drinka i odstawił szklankę. Jego gwałtowne ruchy świadczyły o targającym nim gniewie. - Nie ma na to szans - ciągnął Beck. - Musiałaby udowodnić, że wiedzieliśmy, iż ten wypadek musi nastąpić, a tego nie dokona nawet najbystrzejszy oskarżyciel. Z drugiej strony, znam kilka firm, które odpowiadały na zarzuty o umyślne nieprzestrzeganie przepisów bezpieczeństwa i w związku z tym celowe narażanie życia swoich pracowników. Ich wieloletni klienci nagle zwijali interesy, a pracownicy zwłaszcza ze szczebla kierowniczego, rezygnowali z pracy ze strachu przed pójściem na dno wraz z tonącym okrętem. Takie procesy trwają latami. Ogromne konglomeraty z miliardowym budżetem i falangą prawników zaangażowanych w sprawie mają szansę przetrwać. Prywatnym przedsiębiorstwom, jak naszemu, zazwyczaj się to nie udaje. Huff prychnął drwiąco. - Potrzeba więcej niż jednej niezadowolonej, pyskatej baby, żeby zamknąć Hoyle Enterprises. - W normalnym przypadku zgodziłbym się z tobą, ale Alicia Paulik nie działa sama. Zatrudniła Charlesa Nielsona jako swojego prawnika. Dziś otrzymałem od niego faks. Nie będę cię nabierał, Huff. To prawdziwy koszmar. - Gdzie jest ten faks? Beck otworzył teczkę, którą przyniósł ze sobą, i wyciągnął kartkę papieru. Wstał i wręczył ją Huffowi ze słowami: - Chyba jednak się czegoś napiję. Poszedł do biblioteki, nalał sobie burbona i wody, porozmawiał z Selmą, która przyszła zapytać, czy Beck zostanie na kolację, a potem wrócił do oranżerii. Huff nie wylegiwał się już na szezlongu, lecz spacerował wielkimi krokami wzdłuż okna. Faks leżał zmięty na ziemi. - Zawracanie głowy. Nasi pracownicy nie będą strajkować - powiedział wreszcie. - Mogą. - Nie zrobią tego. - Jeżeli zjednoczą się wokół sprawy... - Zjednoczą, diabła tam! - wrzasnął. - Za bardzo się boją o swoje... - Nic nie jest już tak, jak czterdzieści lat temu, Huff! - krzyknął Beck. - Nie możesz prowadzić interesów tak, jak wtedy, gdy przejąłeś fabrykę. Nie możesz być autonomiczny. - Powiedz mi do cholery dlaczego nie? - Ponieważ Destiny nie jest feudalnym miasteczkiem odizolowanym od reszty świata. Rząd... - Rząd nie ma żadnego cholernego prawa mówić mi, jak mam prowadzić interesy! Beck zaśmiał się krótko. - Prawo federalne powiada, że może. AOŚ i OSHA obserwują nas i zapisują nazwiska. Teraz może się do nich dołączyć Sąd Najwyższy. Na samą myśl o tym Nielson pewnie dostał wzwodu. - Potarł kark, po czym upił nieco whisky. - Poprosił związki zawodowe, żeby wysłały tu... - Swoich oprychów. - Przyjadą na początku przyszłego tygodnia. Zorganizują pikietę i będą namawiali naszych pracowników do przyłączenia się tak długo, aż... cóż, czytałeś faks. Jest tam lista wstępnych żądań i obietnica dalszych. Huff machnął ręką niecierpliwie. - Nasi robotnicy nie posłuchają żadnych agitatorów z zewnątrz, zwłaszcza jeśli przybędą z Północy. - A jeśli będą to miejscowe chłopaki? Cajun. Biali i czarni. Nielson jest zbyt sprytny na to, żeby przysyłać tu ludzi, którzy z miejsca wzbudzą nieufność. Pojawią się chłopcy z Południa, którzy rozmawiają naszym językiem. - Nieważne, skąd przybędą. Tak długo, jak my nie pozwolimy im się wtrącać w nasze sprawy, robotnicy zrobią to samo. - Możliwe. Miejmy nadzieję. Problem w tym, że wypadek Billy'ego wywarł na wszystkich ogromne wrażenie, Huff. Nie byłeś w fabryce od dnia, w którym się to zdarzyło. Atmosfera jest fatalna, panuje ogólne niezadowolenie. Ludzie narzekają, mówią, że nic takiego by się nie zdarzyło, gdybyśmy przeprowadzali rutynowe przeglądy techniczne maszyn i przestrzegali przepisów BHP - Paulik nie powinien w ogóle pracować przy tym podajniku. Nie był to tego szkolony. - Na twoim miejscu nie używałbym tego argumentu, Huff, ponieważ to jeden z ich zarzutów. Słyszałem skargi, że nowi pracownicy wysyłani są na halę bez właściwego przyuczenia i że w naszej fabryce w ogóle nie można liczyć na porządne przeszkolenie. Na miejscu George'a Robsona byłbym bardzo ostrożny. Chociaż wszyscy wiedzą, że jest tylko kukiełką. Wyrzucając z siebie stek przekleństw, Huff odwrócił się do okna i spojrzał na swoją posiadłość. Beck dał mu trochę czasu na przetrawienie tego, o czym właśnie rozmawiali. Wreszcie stary podszedł do pianina i uderzył kilka klawiszy. - Umiesz na tym grać, Beck? - spytał. - Nie. Moja mama przeszła okres fascynacji Pete'em Fountainem i zapisała mnie na lekcje klarnetu. Poszedłem trzy razy, a potem odmówiłem dalszej nauki. - Laurel umiała grać na pianinie. - Huff uśmiechnął się do klawiatury, jakby widząc przebiegające po niej dłonie żony. - Bach, Mozart, Dixieland jazz. Potrafiła usiąść, spojrzeć na nuty i zagrać jak wirtuoz. - Musiała mieć do tego talent. - Jeszcze jak. - Sayre powiedziała mi, że nie odziedziczyła go po matce. - Sayre - sapnął Huff. - Wiesz, co dzisiaj robiła? Beck pokręcił głową. Nie chciał rozmawiać o Sayre. Nie chciał nawet o niej myśleć. - Powiedzmy, że była zajęta - rzucił Huff. Beck nie bardzo wiedział, jakiej reakcji oczekuje po nim Huff i czy w ogóle jakiejś się spodziewa. Najwyraźniej nie, ponieważ wrócił na szezlong i podjął przerwaną dyskusję: - Oto, co myślę, Beck. Uważam, że ten cały Nielson to krzykacz, nic więcej. Dlaczego ostrzegł nas przed przybyciem swoich ludzi? Dlaczego nas nie zaskoczył? - Masz na myśli niespodziewany atak? - Taką właśnie obrałbym taktykę. - Huff wymierzył w Becka palcem, jakby trafił w dziesiątkę. - Dlaczego dał nam czas na przygotowanie się? Oznajmia nam, że zamierza rozpocząć z nami walkę. Oznacza to, moim zdaniem, że albo jest kiepskim strategiem, albo też nie jest w polowie tak sprytny, za jakiego się uważa. - Albo? - Albo to, że próbuje wywołać zamieszanie po to, by zyskać rozgłos, ale tak naprawdę nie chce zrealizować wszystkich swoich gróźb. Nie sądzę, żeby Nielson chciał walki. Myślę, że się nas boi. Beck zastanawiał się nad tym przez chwilę. - Nie wygląda mi na kogoś, kto boi się stawić czoło. Po tym, jak otrzymałem faks, zadzwoniłem kilka razy do jego biura w Nowym Orleanie. Powiedziano mi, że wyjechał. Zostawiłem wiadomość i prośbę, żeby oddzwonił. Do tej pory tego nie uczynił. - Widzisz? - Huff uśmiechnął się szeroko. - To właśnie miałem na myśli. Unika nas, a to mi pachnie tchórzem. Blefuje. - Chcesz, żebym nadal próbował się z nim skontaktować? - Daj mu się we znaki. Zobaczmy, jak mu się spodoba, że co rusz dostaje szturchańce w bok. Zacznij mu się naprzykrzać. - To dobry pomysł, Huff. - Nie odpuszczaj, dopóki nie zgodzi się na spotkanie twarzą w twarz. To jedyny sposób, by go rozszyfrować. Te faksy i listy FedExu to jakieś gówno. Jestem już zmęczony tym przerzucaniem się groźbami. - Zajmę się tym jutro z samego rana. - A tymczasem chciałbym, żebyś porozmawiał z naszymi najbardziej lojalnymi ludźmi, na przykład z Fredem Decluette'em. Z tymi, na których możemy liczyć. Trzeba się dowiedzieć, kim są podżegacze wśród naszych robotników. - Rozmawiałem z Fredem dziś po południu. Wraz z kilkoma innymi kolegami będą mieć oczy i uszy otwarte i doniosą nam, kim są ci wichrzyciele. Huff puścił do niego oko. - Powinienem wiedzieć, że od razu się tym zajmiesz. - Jeszcze jeden drink? Beck wstał i ujął szklankę Huffa. W bibliotece nalał kolejną porcję burbona sobie i jemu, po czym wrócił do oranżerii. - A teraz porozmawiajmy o czymś innym - odezwał się Huff, odbierając drinka z jego rąk. Beck spojrzał na niego ponuro. - Obawiam się, że jest coś jeszcze. Przed kilkoma chwilami zadzwonił do mnie Rudy Harper i... - To może poczekać. Porozmawiajmy o Sayre. - O co chodzi? - Może byś się z nią ożenił? Beck zatrzymał się tuż nad ratanowym siedziskiem i spojrzał na Huffa, który jak gdyby nigdy nic sączył drinka, Roześmiał się, widząc zaskoczenie na twarzy towarzysza. Beck otrząsnął się szybko i usiadł na krześle. - To chyba te leki zaburzają twoje myślenie. Co przepisał ci doktor Caroe i czy powinieneś to łączyć z alkoholem? - Nie jestem ani naćpany, ani pijany. Posłuchaj mnie. Beck udał, że się rozluźnia. Oparł się o poduszkę. - Lepiej, żeby to była dobra historia. Zamieniam się w słuch, Huff. - Nie bądź takim mądralą. Mówię poważnie. - Masz urojenia. - Podoba ci się? W odpowiedzi Beck jedynie spojrzał się na Huffa beznamiętnie. - Tak myślałem - powiedział Huff, śmiejąc się serdecznie. - Widziałem was oboje przy rozlewisku, po stypie. Nawet z tej odległości wyczułem żar między wami. - Żar? Masz rację. Sayre bardzo żarliwie tłumaczyła mi, jak podłą jestem kreaturą, - Wyśmiewając matrymonialne mrzonki Huffa, Beck zastanawiał się jednocześnie, czy stary rozmawiał z Chrisem i czy ten opowiedział mu o scenie w kuchni domu Becka, jaką przerwał swoim przybyciem. Ciekawe, jak długo Chris u niego był? Jak wiele usłyszał z ich rozmowy? - Skąd ci się wziął ten szalony pomysł? - spytał z całą nonszalancją, na jaką było go stać. - Praktycznie biorąc, jesteś członkiem naszej rodziny. Poślubienie Sayre nada temu oficjalny ton. - W twoim planie jest pewien szkopuł, Huff. Nawet gdybym nie marzył o niczym innym, jak tylko o ożenku z Sayre, a przypominam, że to nieprawda, pamiętaj, że ona gardzi rodziną. - Mógłbyś ją do nas przekonać. Beck uśmiechnął się krzywo. - Sayre nie wygląda mi na tak spolegliwą osobę. Właściwie można powiedzieć, że jest równie elastyczna, jak nasze stalowe rury. - Nie czujesz się wystarczająco silnym mężczyzną, żeby sobie z nią poradzić? - Nie - roześmiał się Beck. - Poza tym, nie chciałbym kobiety, z którą muszę sobie „radzić". - Zbyt późno zdał sobie sprawę, że sam poprowadził się prosto w pułapkę. Huff uniósł brwi. - W takim razie idealnie do siebie pasujecie, prawda? Chemia, żar i tak dalej. Sayre to narowista klaczka, a ty przecież nie chcesz podnóżka do swoich stóp. Beck dopił drinka i odstawił pustą szklankę na filigranowy stolik. - To się nie stanie. Zapomnijmy, że w ogóle o tym wspomniałeś. - Jeżeli martwisz się o ewentualny nepotyzm, o tym zapomnij. Ja ożeniłem się z córką mojego szefa i zobacz, jak dobrze się wszystko ułożyło. - To co innego. - Pewnie, że tak, Masz do zaoferowania znacznie więcej niż ja w tamtym czasie. Nie miałem grosza przy duszy Byłem nikim. Prostakiem, który nie miał nawet własnego ubrania na grzbiecie. Ty możesz zaoferować Sayre bardzo wiele. - Nie pozwoliła mi nawet zapłacić za hamburgera w barze. - A co z jadłodajnią nad rozlewiskiem? Czy wtedy też nie pozwoliła ci zapłacić? Beck poczuł, jak uszy płoną mu ze wstydu. Ile jeszcze wie ten podstępny stary łotr? Z wysiłkiem zachował obojętny wyraz twarzy. - Jak na taka chudzinę, potrafi wtrząchnąć niezłą porcję Nakarmienie jej kosztowało mnie wtedy piętnaście dolarów, włączając w to napiwek. Huff zaśmiał się, ale nie pozwolił, by żart Becka sprowadził go z głównego toru. - Przez całe życie pracowałem z myślą o jednej, jedynej rzeczy - zaczął z powagą. - Pomyślisz pewnie: o pieniądzach. Otóż nie. Lubię mieć forsę, ale tylko dlatego, że daje władzę, ja zaś wolę to od wszelkich dóbr materialnych. Szacunek? Diabła tam! Nie obchodzi mnie to, co myślą o mnie inni. Czy mnie kochają, czy nienawidzą, to nie mój problem. - Wyciągnął palec wskazujący. - Harowałem tylko po to, żeby moje imię mnie przeżyło. To wszystko. Czy to cię dziwi? - Machnął ręką, jakby odganiając szkodnika. - Możesz sobie zatrzymać swoje pieniądze i te wszystkie, jak im tam, tabliczki pamiątkowe i ordery za dobroczynną działalność i politykę społeczną. Nic mnie to nie obchodzi, o nie, drogi panie! Za cały mój trud i poświęcenie chcę jedynie, aby wszyscy pamiętali nazwisko Huffa Hoyle'a i powtarzali je przez długi czas, na długo po tym, jak mnie pogrzebią. To zaś oznacza wnuki, Beck. Jak dotąd nie dorobiłem się żadnego i zamierzam to naprawić. - Musisz więc porozmawiać z Chrisem - powiedział poważnie Beck. Huff zmarszczył się gniewnie i sięgnął do kieszeni koszuli po paczkę papierosów. Potem jednak przypomniał sobie, że palenie w tym pokoju było zabronione. - W najbliższym przewidywalnym czasie Chris nie zostanie ojcem. - Opowiedział Beckowi o owariektomii Mary Beth. - Nie wiedziałem o tym. Chris mi nie powiedział. - Tak, niestety, mają się rzeczy. Chris musi najpierw uzyskać rozwód, uczciwie lub nie. Jednak nawet jeżeli Mary Beth podpisze papiery jutro rano, obawiam się, że mój syn nie ma żadnej kandydatki czekającej w kolejce na żonę. Ty natomiast - powiedział, wpatrując się intensywnie w Becka - jeśli przystąpisz do działania, możesz dać mi wnuka w ciągu dziesięciu miesięcy. Beck potrząsnął głową z niedowierzaniem. - Ta rozmowa staje się z minuty na minutę coraz dziwniejsza. Najpierw chcesz, żebym ożenił się z kobietą, która mnie nie znosi, a teraz planujesz jeszcze, żebym został ojcem jej dziecka? Już ja jestem bardziej niż zaskoczony, a potrafisz sobie wyobrazić reakcję Sayre? Albo zabije nas śmiechem, albo krzykiem. Tak czy owak, nawet gdybyś chciał z nią o tym porozmawiać, musiałbyś zabrać się do tego zaopatrzony w krzesło z rzemieniami, bat i uzdę. Możemy już zostawić ten temat? To wykluczone. - Oczywiście, zdaję sobie sprawę z pewnych trudności - powiedział niezrażony Huff - ale jestem pewien, że potrafię sobie z nimi poradzić. - Nie ze wszystkimi, Huff - Na przykład, z czym nie? - Na przykład, z konfliktem interesów. Jestem prawnikiem Chrisa. Huff zmarszczył brew. - I co to ma wspólnego z tą sprawą? - A to, że Sayre uważa, iż detektyw Scott wpadł na jakiś ślad. Obserwował, jak twarz Huffa stopniowo przekształca się w maskę wściekłości. - Sayre sądzi, że Chris zabił Danny'ego? Jak może?! Dlaczego?! Z powodu Iversona? - Zapewne jest to jedna z przyczyn. - I? Beck spojrzał na swoje dłonie, złożone jak do modlitwy. - Wspomniała też coś o Sonniem Hallserze. - Huff nie reagował tak długo, że w końcu Beck podniósł głowę i spojrzał na niego. - Powiedziała, że zabijanie macie we krwi. Twarz Huffa zrobiła się tak czerwona, że Beck się przestraszył, by to nie był ponowny zawał. - Przynieść ci wody? Huff zignorował ofertę. - Sprawa Hallsera zdarzyła się wieki temu. - Najwyraźniej niewystarczająco dawno. Sayre zachowała żywe wspomnienia tamtych chwil. - Czy pamięta również, że nigdy mnie o nic nie oskarżono? - Tak, ale się zastanawia, czy przypadkiem... - potrząsnął głową, nie mogąc zakończyć zdania. - Nie mogę tego powtórzyć. - Zastanawia się, czy przypadkiem nie wyszedłem z fabryki dopiero po tym, jak Hallser wpadł do piaskarni i został wciągnięty przez maszynę? Że może sam go tam wepchnąłem i zostawiłem, by wykrwawił się na śmierć? Beck spojrzał na niego bez słowa. Tak właśnie brzmiały oskarżenia. Nigdy nieudowodnione, nigdy nieprzedstawione w sądzie, jedynie pobieżnie sprawdzone przez przedstawicieli prawa. - Sayre zawsze miała o mnie jak najgorsze mniemanie - powiedział Huff, - Tymczasem ja chciałem tylko zapewnić wszystko co najlepsze całej mojej rodzinie. - Wstał z szezlonga i znów zaczął przechadzać się po oranżerii, - Jeszcze jako wychudzony mały dzieciak z ubłoconymi nogami przyrzekłem sobie, że nie pozwolę nikomu traktować mnie jak śmiecia, nigdy nie będę chował głowy w piasek ani płaszczył się przed ludźmi. Nigdy do tego nie dopuściłem i, do cholery, nie dopuszczę. Jeśli komuś nie podobają się moje metody, to jego problem. Dotyczy to również panny Sayre Lynch Hoyle. - Nie chciałem cię zdenerwować, Huff, ale sam zapytałeś. Huff machnął ręką. - Daj spokój. Niech Sayre myśli sobie, co chce. Nie wiem, dlaczego nagle przyszło jej do głowy, by wyciągać na światło dzienne stare wydarzenia, które miały miejsce, kiedy była jeszcze siusiumajtką. Pewnie wyzbyła się wszystkich powodów, aby mnie nienawidzić i teraz musi wyskrobywać coś z samego dna. Kto wie, co nią kieruje? Ale przecież nie musi mnie lubić, żeby poślubić ciebie. - Zatrzymał się nagle i zachichotał, patrząc na Becka bystro. - Zwiodłeś mnie, co? Pomyślałeś: Wyprowadzę starego z równowagi, żeby zaczął myśleć o czymś innym. Co tak naprawdę cię martwi? Czy to, że Sayre miała już dwóch mężów? - Nie mam prawa jej oceniać. - Była młoda - powiedział Huff, chociaż Beck nie pytał o komentarz. - Impulsywna, krnąbrna i nierozważna. Dokonała złych wyborów. - Chyba nie do końca tak było, prawda, Huff? Czy ci narzeczeni nie byli przypadkiem wybrani przez ciebie? Huff zmrużył oczy. - Powiedziała ci o tym? - Nie. Chris mi powiedział. Huff poruszył ustami, jakby trzymał w nich papierosa. Robił to zawsze wtedy, gdy nie palił. - Nad tą dziewczyną nie można było zapanować. Jej życiem rządził chaos, a ona tylko pogarszała sprawę. Jako jedyny rodzic uznałem, że moim obowiązkiem jest coś z tym zrobić, aby uniknąć totalnej katastrofy. Przyznaję, że postawienie ultimatum w sprawie zamążpójścia było dość drastycznym krokiem, ale sytuacja wymagała ode mnie, abym był twardy. Powiadam ci, Beck, możesz sobie teraz pomyśleć: Biedna Sayre, ale radzę ci, nie popełniaj tego błędu. Zmieniła życie tych mężczyzn w pasmo udręk. O tak, sami się o to prosili. Chcieli jej, drugi mąż tak samo jak pierwszy, chociaż zdawał sobie sprawę, że pierwsze małżeństwo rozpadło się, zanim jeszcze wysechł atrament na certyfikacie. Uznali jednak, że jest warta piekła, jakie im urządziła. Była pięknością, narowistą klaczką. Dziką i... sam wiesz. O tak, Beck dobrze wiedział. Sayre taka właśnie była. Jego dłonie to poczuły, usta posmakowały. Lepiej jednak o tym nie myśleć. - Skoro pierwsze małżeństwo skończyło się rozwodem, dlaczego nalegałeś na drugie? - Jeszcze nie zrobiłem porządku z fochami Sayre. - Wciąż była zakochana w Clarku Dalym? Huff nachmurzył się jeszcze bardziej. - O tym także wiesz? - Niewiele. - Miałem rację, przerywając ten romans, nie sądzisz? Zobacz, co się zrobiło z tego chłopaka. Uważasz, że Sayre byłaby z nim teraz szczęśliwa? Jest miejscowym pijakiem, żyje z dnia na dzień. To przegrany człowiek. Powiedz mi, że się myliłem, zapobiegając temu związkowi. Beck powstrzymał się od komentarza. Najwyraźniej był to delikatny temat, zarówno dla Sayre, jak i dla Huffa. Stary spojrzał na niego badawczo. - Założę się, że przeszło ci przez głowę to pytanie. - Jakie? - Jaka jest w łóżku. - Na litość boską, Huff! - Beck zerwał się na równe nogi. - Nie zamierzam tego dłużej wysłuchiwać. Odwrócił się w kierunku drzwi i niemal zderzył się z Chrisem, który właśnie wchodził do oranżerii, - Nie zamierzasz dłużej wysłuchiwać czego? - spytał. - Próbuję namówić Becka do ożenku z Sayre - wyjaśnił Huff. Chris spojrzał na Becka z rozbawieniem w ciemnych oczach. Śmiał się w duchu na myśl o romantycznym interludium, którego był świadkiem. - Mam zacząć odświeżać mój smoking? - Powiedziałem Huffowi, że się łudzi. Najwyraźniej ty również żyjesz w świecie bajek. Ton Becka spowodował, że Chris cofnął się o krok. - Co cię tak zdenerwowało? - Co, do cholery, robiłeś w domku rybackim? - Co takiego? - spytał Huff. - To właśnie była sprawa, z którą zadzwonił do mnie Rudy - wyjaśnił Beck. - Próbował nas ostrzec. Wygląda na to, że Wayne Scott wrócił niedawno do biura szeryfa, z trudem ukrywając podniecenie, ponieważ przyłapał Chrisa w domku rybackim. - I co z tego, do cholery? Idę sobie nalać drinka. - Chris odwrócił się, ale Beck wyciągnął rękę i złapał go za ramię. Chris strząsnął jego dłoń ze złością, lecz pozostał na miejscu. - Co tam robiłeś? - spytał Beck. - To moja posiadłość. - To miejsce przestępstwa. Czy wiesz, w jakim świetle cię to stawia? - Nie. W jakim? - Złym. Jakbyś był winny. Obaj patrzyli na siebie przez chwilę z gniewem. Chris wycofał się pierwszy: - Ani Scott, ani ty nie powinniście się tym tak podniecać. Dziś po południu wziąłem Lilę na piknik, niesłusznie zakładając, że ucieszy ją ten romantyczny gest. Chciałem ją nieco zmiękczyć i urobić, na wypadek, gdybym potrzebował jej jako mojego alibi na niedzielne popołudnie. Myślałem, że jeśli odegram wrażliwego mężczyznę w potrzebie, odezwie się w niej instynkt opiekuńczy. - Jak poszło? - Wygląda na to, że Lila nie ma żadnych instynktów opiekuńczych, ale wciąż nad nią pracuję. Beck nie był zadowolony z tej wymijającej odpowiedzi, nie pociągnął jednak dalej dyskusji na ten temat. - Nadal nie wyjaśniłeś, dlaczego poszedłeś do domku rybackiego. - Mijałem go, wracając do miasta. Zobaczyłem znajomy zakręt i zadziałał impuls. Nie byłem tam od kiedy... to się zdarzyło. Chciałem zobaczyć domek na własne oczy, Wszedłem i się rozejrzałem. Wszystko już uprzątnięto, ale nadal można dostrzec plamy krwi. Byłem tam tylko kilka minut. Kiedy wyszedłem, na zewnątrz czekał Scott, opierając się o samochód policyjny, z głupim uśmieszkiem na twarzy. - Co powiedział? - Coś przemądrzałego na temat przestępców zawsze powracających na miejsce zbrodni. Odrzekłem mu, żeby się pieprzył. Wtedy zapytał mnie, co tam robiłem i czy zabrałem coś ze środka. - I co mu odpowiedziałeś? - Nic. Powtarzasz mi przecież, że nie powinienem odpowiadać na żadne pytania bez twojej obecności. - Co się potem zdarzyło? - Wsiadłem do samochodu i zostawiłem go tam. - Chris, czy zabrałeś coś z domku rybackiego? - spytał Beck. Chris wyglądał tak, jakby za chwilę miał powiedzieć przyjacielowi, żeby poszedł do diabła. Zamiast tego rzucił jedynie suche „nie" i dodał: - Jedyną rzeczą, jakiej dotykałem, była klamka. Musiałem jakoś wejść do środka. Beck nie był pewien, czy powinien wierzyć Chrisowi, ale nie zadał żadnego więcej pytania. Pomogłoby mu, gdyby Chris był z nim zupełnie szczery, ale nie musiał być. Prawnicy nie zawsze chcą wiedzieć, czy ich klient jest winny, czy też nie. - Mam nadzieję, że nic wielkiego się nie stało - powiedział z większą pewnością w głosie, niż czuł. - Po prostu lepiej by było, gdybyś skonsultował się ze mną, zanim tam poszedłeś. - Jesteś moim prawnikiem, a nie przedszkolanką. Z tymi słowy Chris wyszedł z pokoju. Powrócił kilka minut później, z wysoką szklanką w ręku. Usiadł na stołeczku i rozejrzał się wokół, jakby nigdy przedtem tu nie zaglądał. - Dlaczego tu siedzimy? - Cały dzień spędziłem w bibliotece i potrzebowałem zmiany otoczenia - odparł Huff. - Tutaj właśnie zastał mnie Beck, kiedy przyjechał, by omówić ze mną kilka spraw. - Na przykład jakich... poza przyszłym małżeństwem z Sayre? Co, moim zdaniem, jest śmieszne. - Moim też - odparł Beck. - Na tym zakończmy wszelkie dyskusje na ten temat. - Spojrzał twardo na Huffa i zwrócił się do Chrisa. - Przyjechałem, żeby zasygnalizować Huffowi kilka ważnych problemów. - Wyliczył tematy, niczym listę albo urzędowe streszczenie. - To dość poważne sprawy - orzekł Chris. - Nie mogłeś poczekać z rozmową, aż ja się pojawię? Wyłączanie mnie z dyskusji wchodzi ci ostatnio w krew. - Nie zrobiłem tego specjalnie, Chris. Huff po prostu zapytał mnie i... - ... Beck udzielił mi odpowiedzi - przerwał Huff. - O szczegółach możesz dowiedzieć się później. Teraz jest coś, co chciałbym z wami przedyskutować. To poważna sprawa i dotyczy Sayre. - Powiedziałem ci już, że ten temat jest zamknięty. - Nie o tym mowa, Beck. Chodzi o coś innego. Chris upił łyk whisky. - Nie mogę się doczekać. Co też wymyśliła tym razem moja droga siostrzyczka? 22 Był sobotni wieczór i Klaps Watkins nie wiedział, co ze sobą zrobić. Od dziesiątej rano pił w knajpie zaszytej tak głęboko na bagnach, że jeśli nie wiedziało się o jej istnieniu, nie sposób było ją odnaleźć. Anonimowość tego miejsca była zamierzona. Pojawiająca się tu klientela rzadko posługiwała się prawdziwymi nazwiskami i reagowała dość wrogo na wścibskie pytania. Klaps sporo czasu spędził na grze w bilard i stracił dużo pieniędzy na zakładach. Potem kobieta z kolczykiem w nosie, której brakowało przedniego zęba, odrzuciła ofertę, że postawi jej drinka. Spojrzała na jego uszy i roześmiała się w głos: - Nie jestem aż tak spragniona. Po takiej odmowie Klaps wyszedł z hurkotem z knajpy. Nie musiał tolerować takiego traktowania. Nigdy nie upijał się na wesoło. Alkohol zawsze robił z niego gbura. Im bardziej był pijany tym bardziej stawał się opryskliwy. Dzisiejszego wieczoru nieźle szumiało mu w głowie. Wkurzył się jeszcze bardziej, kiedy wrócił do mieszkania kumpla, u którego się zatrzymał. - Szukali cię, człowieku. - Facet (w tamtej chwili Klaps nie mógł sobie przypomnieć jego