na panią Polinę.

znaczeniu on jakby się zatrzymuje), trzeba stanąć przed znakiem, przeżegnać się i wymówić słowa magicznej formuły: „Przyjdź, duchu nieczysty (albo «duchu święty», to zależy od potrzeby), na ślad, któryś zostawił, na to Gabriel ze Złym ma umowę”. Przy tym poszukujący powinien być zupełnie nagi i nie mieć na sobie ani pierścionków, ani krzyżyka na szyi, ani żadnych innych postronnych przedmiotów, ponieważ każdy z nich, nawet najmniejszy, w chwili transformacji wielokrotnie zwiększa swą wagę i krępuje ruchy. Formuła ta nie tylko zmusi nieopatrznego ducha, żeby natychmiast stawił się przed szukającym kontaktu, ale i tego ostatniego ustrzeże od niebezpieczeństwa. Jeśli zaś duch mimo wszystko zechce się mścić (co prawda zdarza się to tylko ze złymi duchami, a Wasilisk, jak wszystko wskazuje, należy do kategorii duchów dobrych), to obronić się przed napaścią można prostym okrzykiem: Credo, Domine, credo! (Sądzę, że nada się i zwykle: „Wierzę, wierzę, Panie!” – przecież tu nie o dźwięki chodzi, tylko o sens). Materialny znak istnieje: krzyż, nakreślony na oknie chaty pławowego. Nocą nie ma tam w pobliżu żywego ducha, nagością więc nikogo nie zgorszę (a zresztą można przecież najpierw wejść do środka, a rozebrać się dopiero później). Magicznej formuły nauczyłem się, modlitwę zapamiętać też nietrudno. Spróbujemy, kupić nie kupić – potargować można. W najgorszym razie wyjdę na bałwana, ale to nic, tego się nie boję. http://www.fizjoterapia-bydgoszcz.pl/media/ odnotowywała zmiany barwy krwiaka. Bodajże tylko tym różniły się kolejne, kubek w kubek do siebie podobne dni. Sama tak właśnie je określała, od koloru siniaka. Przyjmijmy, że pierwszy ze spokojnych dni – ten, co nastąpił po nocy, podczas której najpierw omal jej nie utopiono, a potem omal nie pohańbiono – nie liczy się, że go, można powiedzieć, nie było. Po wannie, masażu i kojącym nerwy zastrzyku cierpiętnica przespała prawie całą dobę i do pensjonatu wróciła dopiero następnego ranka, odświeżona i silniejsza. Popatrzyła w lustro przy toaletce. Zobaczyła, że piętno na twarzy nie jest już purpurowobłękitne, tylko po prostu błękitne. Tak też nazwała cały ten dzień. „Błękitnego” dnia po południu przebrała się w pawilonie w strój nowicjusza (który wraz z innymi rzeczami szczęśliwie przeleżał na podłodze od przedwczorajszego dnia), co chwila mimo woli oglądając się na posępne sylwety automatów. Stąd chudziutki, niewysoki mniszek udał się na Mierzeję Postną, żeby czekać na przewodnika. Brat Kleopa pojawił się punktualnie, równo o trzeciej, i zobaczywszy

sztuką i oboje byliśmy chłodni. Ona dlatego, że już dawno była całkiem wypalona. Ja dlatego, że czegoś innego było mi trzeba. Pod koniec, zupełnie już wyczerpana, powiedziała: „Nie mogę pana zrozumieć”. I to był pierwszy krok do zwycięstwa. Chodzić do niej potem nie przestałem, ale do sypialni się nie pchałem, a ona nie zapraszała. Przyglądała mi się, wpatrywała we mnie, jakby chciała wyszukać coś dawno zapomnianego. Sprawdź weźmie do ręki gazetę i przeczyta o trzynastolatku, którego jedyną linią obrony w procesie o potrójne morderstwo jest teoria, że ktoś go zmusił. Rozpęta się wielka dyskusja o tym, jak dzisiejsza młodzież nie chce brać odpowiedzialności za swoje czyny. Niektórzy zaczną grzmieć na adwokatów, którzy robią wszystko, żeby zamącić ławnikom w głowach absurdalnymi teoriami spisku. A nasz iks nieźle się uśmieje. Będzie wycinał wszystkie artykuły o procesie Danny’ego O’Grady i świetnie się przy tym bawił. – Nie mówimy już o zbrodni w afekcie, prawda? – zapytała słabo Rainie. – Nie. Zdecydowanie nie. – No to w takim razie dlaczego Melissa Avalon? Specjalny nabój. Pojedynczy strzał w głowę. Wszystko wskazuje na to, że nie była przypadkową ofiarą. – Oczywiście. Tylko motyw zbrodni był inny, niż przypuszczaliśmy. Powinienem był domyślić się tego wcześniej, kiedy wszyscy opowiadali nam, jak Danny uwielbiał pannę Avalon, a ona się nim opiekowała.