Bryce uniósł głowę i spojrzał na nią.

naraz z pewnością by go zabiła. W nagrodę za swoje wysiłki i cierpliwość poszedł po następną whisky. Małżeństwo... że też musi tracić czas na takie bzdury! - Co robisz? Terroryzujesz dziewice? Lucien wychylił połowę szklaneczki. - Gdzie moja kuzynka? Robert wziął z tacy kieliszek madery. - Razem z panną Gallant poszły zobaczyć, co u twojej ciotki. Rozkoszna dziewczyna. Czego tak się bałeś? Hrabia zmierzył przyjaciela wzrokiem. - Podoba ci się moja kuzynka? - Tak. Jest czarująca. - Oszalałeś. Wicehrabia się zaśmiał. - Nie. Po prostu brakuje ci tolerancji dla kobiet. - Mam dla nich ogromną tolerancję, ale tylko w pewnych okolicznościach - sprostował. - Muszę jednak przyznać, że to nie jest jedna z tych sytuacji. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Dlaczego debiutantki? Lucien spiorunował go wzrokiem. Szukanie odpowiedniej żony nie należało do rzeczy, które mógłby zrobić dyskretnie. Wprawdzie nie miał ochoty rozmawiać na ten temat, ale Belton i tak musiał się kiedyś dowiedzieć. Lepiej ze źródła niż od starych plotkarek. http://www.exspres-przewozosob.com.pl/media/ Nowy Orlean, Luizjana, 1995 Snów White Killer znowu zaatakował. Santos dostał informację o 2:57 nad ranem, a dwadzieścia sześć minut później parkował swój samochód przed Katedrą św. Ludwika. Teren został już ogrodzony przez policję, na miejscu zabójstwa był koroner i ekipa dochodzeniowa. W chwili kiedy Santos miał wysiadać z wozu, na parking wjechał minibus stacji telewizyjnej Channel Four, z którego wyskoczyła Hoda Kotb. Santos odczekał, aż dziewczyna zniknie mu z oczu, i dopiero wysiadł. Na placyku przed rzęsiście oświetloną katedrą, przy taśmach policyjnych cisnął się tłum gapiów: ludzie, którzy pracowali w Dzielnicy, mieszkańcy pobliskich kwartałów i - tych była większość - zapóźnieni balowicze, często mocno nietrzeźwi. Dostępu na miejsce zbrodni pilnowało kilkunastu mundurowych. W ciągu dziesięciu lat pracy w policji Santos setki razy widział podobne sceny, więc nie robiły już na nim większego wrażenia. Tym razem było inaczej. Do tej sprawy miał stosunek osobisty. Od lat polował na tego sukinsyna. Na razie nic nie wskórał. Drań mu się wymykał. Był szczwany, przewidujący, czujny jak drapieżne zwierzę. Santos mignął odznaką i przeszedł pod żółtą taśmą. W tej samej chwili stojący w pobliżu turysta zrobił mu zdjęcie, oślepiając niemal fleszem swojego aparatu. Santos obrócił się ku jednemu z mundurowych: - Zajmij się nim. Chryste, nie mogliby fotografować statków na rzece? Mundurowy wzruszył ramionami. - Przyjeżdża taki do miasta grzechu, to chce mieć fotę z miejsca zbrodni. - Właśnie. - Santos pokręcił głową. - A nam się wydaje, że przestępcy to świry. - Detektywie Santos? - Podszedł do niego oficer, którego spotkał już kilka razy wcześniej. - A, Grady. Co macie? - Znowu dziewczyna z ulicy. Wygląda na to, że to ten sam gość, co zawsze. Czwarta ofiara w tym miesiącu.

- Jakie poza dobrym pochodzeniem? - Musisz przyjść do Howardów, żeby się przekonać. Robert popatrzył na niego badawczo. - Dobrze, Kilcairn. Spróbuję zdobyć zaproszenie. Ale lepiej, żebym się nie rozczarował. Lucien posłał mu wymuszony uśmiech. Sprawdź bok, nasłuchując. Od strony ganku dobiegały jakieś zgrzy- ty, dziwne brzęczenie i szuranie. Uśmiechnął się. — To ona — oświadczył Bobby. Do pokoju wsunęła się Niania. Pan Fields przyjrzał się jej. Zawsze go intrygowała. W pokoju słychać było jedynie osobliwe, rytmiczne szura- 73 nie, które powstawało przy zetknięciu się kół napędu z twardą drewnianą podłogą. Niania zatrzymała się w odle- głości kilku kroków od Toma. Para nieruchomych oczu, uzbrojonych w fotokomórki i osadzonych na giętkich wy- sięgnikach, lustrowała go uważnie. Wysięgniki poruszały