- Chciałem mieć pewność, że mnie zrozumie. Nienawidzę marnować najlepszych

- Oddam jej. - Przykro mi, mam przekazać do rąk własnych. Jeśli jej nie ma, zaczekam. - Nazwisko? - Victor Santos. - Chwileczkę. - Dziewczyna podeszła do drzwi, zapukała i zniknęła w przylegającym do sekretariatu gabinecie. - Pani St. Germaine prosi - oznajmiła, pojawiając się po kilku sekundach. Santos wszedł do bogato urządzonego wnętrza z ogromnym oknem wychodzącym na St. Charles Avenue. Przy oknie stała kobieta. Odwróciła się dopiero, kiedy zamknęły się drzwi za sekretarką. Od pierwszego wejrzenia wydała się Santosowi antypatyczna: patrzyła na niego z wyraźną odrazą, jakby zobaczyła przed sobą płaza albo gada, który nagle wypełzł spod kamienia. W jej twarzy był jakiś chłód, zaciętość. I wyniosłość. - Hope St. Germaine? - zapytał. - Tak. - Wyciągnęła rękę. - Masz przesyłkę? Podał kopertę, ona zaś odebrała ją i błyskawicznie cofnęła dłoń, jakby bała się zarazić od Santosa jakimś paskudztwem. - Powiedziano mi, że mam coś od pani odebrać - wycedził. Hope bez słowa podeszła do biurka, otworzyła kopertę, zajrzała do środka i z zadowoloną miną schowała ją do szuflady, skąd wyjęła inną kopertę. Spojrzała na posłańca wyczekująco, niczym na psa, który powinien podbiec i chwycić swoją kość. Santos zacisnął zęby. Nie zamierzał się wygłupiać. Założył ręce na piersi i stał bez ruchu. Kobieta poczerwieniała, wyszła zza biurka. Uśmiechnął się pod nosem. Nie pamiętał, żeby ktoś kiedykolwiek budził w nim taką antypatię jak Hope St. Germaine. Wyciągnęła do niego rękę z kopertą, na której widniało nazwisko Lily. - Weź to i zabieraj się. Nie drgnął. Spojrzał w zimne oczy Hope. Przekonana o swojej wyższości myślała, że może traktować go jak służącego. Niedoczekanie. Nie pozwoli odnosić się do siebie w poniżający, lekceważący sposób. Nie był niczyim służącym. Nawet Lily. Odebrał kopertę bez wielkiego pośpiechu, schował do kieszeni i uśmiechnął się ironicznie. http://www.epompyciepla.biz.pl - Tak, mamo. Gdy weszli do bawialni, hrabia zamknął drzwi i podszedł do okna. Korciło go, żeby pominąć któryś etap i wcześniej doprowadzić sprawę do końca, ale zdecydowanie odpędził od siebie pokusę. Każdy błąd mógł go wiele kosztować. Nie chciał stracić Alexandry. - O co chodzi, Lucienie? - Rozmawiałem z Robertem. Podbiegła do niego, aż zatrzęsły się jej jasne loki. - I co? Gniewa się na mnie? - Chce się z tobą ożenić. Zarzuciła mu ręce na szyję i cmoknęła go w policzek. - Och, dziękuję, Lucienie! Taka jestem szczęśliwa. Już nie muszę za ciebie wychodzić! Balfour uniósł brew.

Nie uwierzył jej. Nigdy nie widział Lily tak zdenerwowanej, podnieconej niczym pensjonarka. Rumieniła się, wyłamywała palce, to podekscytowana, to znowu wzburzona. Wspomniał, że dziwnie się zachowuje, a ona na niego fuknęła: wymysły. A przecież nigdy wcześniej nie widział jej w takim stanie. Coś przed nim ukrywała. Otworzyły się drzwi windy, Santos wsiadł do kabiny i nacisnął guzik na drugie piętro. Drzwi zaczęły się zamykać. - Chwila! Przytrzymaj drzwi! Do kabiny wpadła zadyszana dziewczyna, odgarnęła ze śmiechem włosy z czoła. Sprawdź - Bóle, powiadasz? - powtórzyła siostra Josephine. - Biedactwo. - Namawiałam ją, żeby zadzwoniła z sekretariatu po matkę, ale powiedziała, że ma dzisiaj klasówkę, na której musi zostać. Poszła pewnie do klasy. - Rozumiem. - Siostra Marguerita odwróciła się do wyjścia. - Dziękuje ci, Liz. Zajrzymy do klasy. - Zatrzymała się jeszcze w progu. - A ty co? Nie powinnaś być o tej porze w sekretariacie? - Tak, siostro. Wracam tam zaraz. Chciałam jeszcze... umyć ręce. - Zatem do zobaczenia. - Tak jest, siostro. Ledwie siostrzyczki zniknęły za drzwiami, Gloria wychynęła z kabiny i podbiegła do Liz. - Byłaś wspaniała - szepnęła. - Uwierzyły we wszystko, co im powiedziałaś. Liz wyciągnęła przed siebie drżące dłonie. - Biedne, choć zdolne stypendystki mają wiele do stracenia. O Jezu, okropnie się bałam. Byłam pewna, że wszystko się wyda. Gloria uściskała roztrzęsioną dziewczynę. - Byłaś naprawdę wspaniała.