podziękował za to, że dotąd nie wyrzuciliśmy go z pracy? Zachęcając do strajku! Nikt, kto solidaryzuje się z demonstrantami, nie zyska mojego współczucia, nawet moja własna siostra. Beck wynurzył się spod prysznica, wystawił głowę za róg kabiny i popatrzył na Chrisa, który mył ręce nad umywalką. - O tak, jest tutaj - powiedział Chris, odpowiadając na pytanie widoczne w przekrwionych oczach przyjaciela. - Rozdaje kawę i gorące bułeczki. Widzieliśmy ją z Huffem, wjeżdżając do fabryki. - Cholera. - Idę zdobyć trochę kawy - zawołał Chris, wychodząc z toalety. Beck skończył się myć. Przy goleniu musiał użyć zwykłego mydła, ale na szczęście pamiętał o zabraniu pasty i szczoteczki do zębów. Ubrał się szybko i wszedł do biura punktualnie o siódmej. Wyjrzał z nadzieją przez szereg okien nad halą fabryczną. Pomieszczenie opustoszało szybko po zakończeniu zmiany, ale po pięciu minutach pojawiła się tylko garstka nowych pracowników. - Psiakrew - mruknął pod nosem, wiedząc, że to złowróżbny znak. Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi, gdy nagle na progu stanął Chris, trzymając w ręku przeraźliwie trzeszczącą krótkofalówkę. - Zdaje się, że mamy kłopoty - rzucił. - Domyślam się. - Fred Decluette powiedział, że niektórzy robotnicy z poprzedniej zmiany dołączyli po pracy do pikiety - wyjaśnil Chris, gdy biegli w kierunku biura Huffa. - Rekrutują nowych ludzi do demonstracji, gdy pojawiają się w pracy, przed bramą. Clark Daly stał się ich hasłem propagandowym. Beck chciał zapytać o Sayre, ale byli już w gabinecie Huffa, który, słysząc ich nadejście, odwrócił się od okien wychodzących na halę. Na jego twarzy malował się wyraz wściekłości. - Gdzie, do diabła, wszyscy się podziali? Chris w krótkich zdaniach opisał co się dzieje. - Idźcie tam - powiedział Huff. - Macie opanować sytuację i to już! Ja zadzwonię do Rudego i dołączę do was. - Nie, ty zostajesz - sprzeciwił się Chris. - W zeszłym tygodniu miałeś zawał. Nie powinieneś się narażać na taki stres. - Pieprzę to. To moja fabryka, moja własność! - wrzasnął Huff. - Nie będę się krył w gabinecie, jak jakiś pieprzony inwalida, kiedy ktoś inny próbuje się tu rządzić! - Poradzę sobie z tym, Huff. - Zgadzam się z Chrisem - wtrącił Beck. - Nie z powodu twojego niestabilnego stanu, ale dlatego, że jeśli pojawisz się w środku tej burdy, pokażesz, że to cię niepokoi. Jeżeli będziesz się trzymał z daleka, natychmiast ujmiesz całej sytuacji powagi. Huff ustąpił, choć nadal z zadzierzystą miną. - Cholera, masz rację, Beck. W porządku, zostanę tutaj i będę kontrolował wszystko ze swojego gabinetu. Wy obaj idźcie i informujcie mnie o wszystkim. Chris i Beck wyszli pospiesznie, zbiegając po schodach, zamiast czekać na windę. - Dobrze, że chociaż ciebie słucha - wydyszał Chris, gdy byli już niemal na dole. Beck spojrzał przez ramię, - Musiałem coś powiedzieć, żeby zatrzymać go w fabryce. Metalowe drzwi wejściowe były już rozpalone. Beck naparł na nie całym ciężarem ciała. Wschodzące słońce oślepiło go reflektorowym blaskiem. Jego oczy przyzwyczaiły się do

- Nie wiem, to chyba zależy od tego, czego ktoś pragnie i jak to rozumie - odparł po namyśle Pijak. I zaraz dodał: - Widziałem chorego, któremu jakiś lekarz przywrócił zdrowie. Chory był szczęśliwy, bo już stracił nadzieję na wyzdrowienie. Lekarz też był szczęśliwy, bo nigdy nie przypuszczał, że potrafi tak skutecznie wyleczyć i zamierzał nawet zrezygnować z leczenia innych. Widziałem też wielu strapionych Poszukiwaczy Szczęścia, którzy swe szczęście odnajdowali w tym, iż ktoś chciał i umiał ich pocieszyć... Ale najwięcej wśród mądrych Poszukiwaczy Szczęścia było samotnych, którzy wreszcie znajdowali kogoś bliskiego... - Czy ty teraz też już jesteś mądrym Poszukiwaczem Szczęścia? -spytał Mały Książę patrząc Pijakowi prosto w oczy. Tym razem Pijak nie spuścił wzroku i po raz pierwszy zwyczajnie się uśmiechnął: - Chyba tak, i to dzięki tobie... Już wiem, że tak naprawdę posiadam tylko to, co jest we mnie. Nie mam dokąd ani do kogo wrócić, więc muszę iść naprzód... Pijak wstał i zaczął sprzątać porozrzucane butelki, zaś Mały Książę pochylił się nad Różą, która mu szeptnęła: - On musi stale iść w głąb siebie, aby siebie odnajdować... - I odnajdzie? - spytał zatroskany Mały Książę. Róża nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ Pijak powrócił do Małego Księcia. - Co zamierzasz dalej robić? - Mały Książę uśmiechnął się przyjaźnie do Pijaka. - Chciałbym odnaleźć tych, których kiedyś zawiodłem i naprawić to, co zepsułem... Na swoją planetę Róża i Mały Książę powrócili tuż przed zachodem słońca. Kiedy przyglądali się, jak złocista kula znika powoli za horyzontem, Mały Książę usłyszał pełen zadumy głos Róży: http://www.efizjoterapeuta.com.pl Małego Księcia oznak podziwu i uwielbienia. Mały Książę cofnął się o krok, widząc, że Próżny, podobnie jak wcześniej Król, chce odebrać mu Różę. - Nie, proszę pana, przybyłem spytać, czy chciałby Pan i umiał być przyjacielem - powiedział bardzo grzecznie Mały Książę, mocno przytulając Różę do siebie. - Przyjacielem?! - powtórzył zaskoczony Próżny. - Dla mnie przyjacielem jest każdy, kto mnie oklaskuje, podziwia i uwielbia. - A czy pan jest czyimkolwiek przyjacielem? - jeszcze raz bardzo grzecznie zapytał Mały Książę. - Ja...? To oczywiste, dla każdego, kto mnie podziwia i uwielbia! - Czy mogę jeszcze o coś pana zapytać? - nie ustępował Mały Książę. - Oczywiście, pytaj. Zainteresowanie, jakie mi okazujesz swoimi pytaniami, także jest mi bardzo miłe i stanowi oznakę twego uwielbienia dla mnie.. - Próżny zachwycał się swoim głosem wyrażającym podziw dla samego siebie. - Czy wielu ma pan przyjaciół? - zapytał bardzo wolno Mały Książę. - Oczywiście, mnóstwo! - zaczął Próżny, lecz nagle zmarkotniał. - To znaczy...

I znowu uśmiechnęła się tak promiennie, że Markowi odjęło mowę. Tammy stała na tle zamku i mimo skromnego ubrania i bosych stóp wyglądała tak, jakby była jego panią. Henry, zmęczony i szczęśliwy, tulił się ufnie do jej piersi. Tak, ona ma dość siły, by się tym wszystkim zaopiekować. - Mark, mówiąc poważnie, chciałabym porozmawiać o tym, gdzie będę mieszkać. Faktycznie, domek ogrodnika nie jest najlepszym miejscem dla Henry'ego, ale naprawdę nie mogę zostać tu z tobą. To nie wypali. Sam widziałeś, jak wyszło wczorajszego wieczora. - Moim zdaniem wyszło bardzo dobrze - odparł z peł¬nym przekonaniem. Na samo wspomnienie upokarzających uwag Ingrid krew napłynęła Tammy do twarzy. Sprawdź - A nie spróbujesz mnie znowu uderzyć? - Nie wiem - wyznała uczciwie. - W takim razie nie puszczę. - A może po prostu wyjdź i zostaw mnie w spokoju? - zaproponowała. - To by natychmiast rozwiązało wszelkie problemy. - Nie, to by nie rozwiązało niczego... - odparł z głę¬bokim namysłem, wpatrując się w jej twarz. Spuściła wzrok. Bezpieczniej będzie nie patrzeć na niego. Nie z tak bliska. Wbiła spojrzenie w kołnierzyk jego koszuli. Kołnierzyk był rozpięty, widać było opaloną skórę... Mark puścił ją i cofnął się. - Co twoja siostra napisała w tym liście? Tammy zaczęła masować bolące nadgarstki. Naprawdę trzymał ją bardzo mocno. - To prywatny list, nie będę ci powtarzać jego treści - odparła z irytacją. - Jak mam odeprzeć twoje zarzuty, jeśli nie wiem do¬kładnie, na jakiej podstawie oskarżasz moją rodzinę o spo¬wodowanie śmierci Lary? - naciskał. Nie znalazła na to odpowiedzi. Na szczęście w tym mo¬mencie rozległo się głośne pukanie do drzwi.