zdeterminowana. - A co czujesz do Roberta Ellisa? - Bardzo go lubię. Lecz on jest tylko wicehrabią, ty natomiast hrabią i to dużo bogatszym. - Prawda. A gdybym ci powiedział, że...? Rozległo się pukanie. - O co chodzi? - warknął. Do pokoju wsadził głowę Thompkinson. - Przepraszam, ale czy mógłbym dostać pióro, atrament i papier dla... dla Wimbole'a, milordzie? - Oczywiście. W moim gabinecie. Całe szczęście, że nie poprosiła o proch strzelniczy... na razie. - Dobrze, milordzie. Kiedy drzwi się zamknęły, spojrzał na Rose. - A gdybym ci powiedział, że jestem zakochany w kimś innym? Niebieskie oczy się rozszerzyły. - A jesteś? W kim? - W Alexandrze Gallant. Na ładnej twarzy dziewczyny odmalowało się kolejno niedowierzanie, konsternacja i, co ciekawe, rozbawienie. http://www.e-szambabetonowe.info.pl Nic z tego. Lucien Balfour ożeni się z Rose i koniec. Już ona nie pozwoli, żeby obmyślony przez nią przed laty plan legł w gruzach, bo siostrzeniec zadurzył się w zwykłej guwernantce. Pokaże pannie Gallant, gdzie jej miejsce. Usiadła przy biurku, zapaliła świecę i napisała list. Następnie położyła go na stoliku w holu, pod stosem korespondencji gotowej do wysłania. Lady Welkins z pewnością czuła się samotna. Lady Halverston wspomniała kiedyś, że zna biedaczkę. Ona też chętnie zawrze z nią znajomość i pocieszy jak wdowa wdowę. 15 - Nonsens. - Alexandra przepuściła Rose w drzwiach sklepu modniarskiego. - Na pewno nie usycha z tęsknoty do ciebie. - Ale to prawda! - upierała się dziewczyna. - Przez cały zeszły tydzień codziennie przysyłał mi list. Wiem, że co najmniej dwa razy odwiedził Luciena. - Są przyjaciółmi.
- Przykro mi, to niemożliwe. - Czy to ma oznaczać...? - Dokładnie to, co powiedziałam. - Na litość boską, ona umiera! To jej ostatnie życzenie! - Być może, ale zaręczam panu, że ono mnie nie dotyczy. - Proszę... Błagam, niech jej pani tego nie odmawia. Niech umrze szczęśliwa. Sprawdź koło kościoła, wychłostała ją rózgą z gałązek wierzbowych, a uczyniła to z taką wprawą, jakby nic innego w życiu nie robiła; biła, by zadać ból, by ukarać, ale zarazem tak, by razy nie pozostawiły śladu na ciele córki. Jednak nawet wtedy Gloria pozostała nieugięta i ani myślała błagać o wybaczenie. Nie pobiegła też później do ojca. Przyjęła karę i przyrzekła sobie, że następnym razem nie da się przyłapać. Prawdę mówiąc, wyczekiwała, kiedy znowu zostanie nakryta, by po raz kolejny obserwować, jak matka czerpie przewrotną przyjemność z wymierzania kar swojemu jedynemu dziecku, jak napawa się chorą satysfakcją, że oto jej córka, zgodnie z oczekiwaniami, znowu okazała się nic niewarta. Miała wrażenie, że Hope jest z niej zadowolona tylko wtedy, gdy Gloria dostarcza jej powodów do karania. Z upływem lat zaszła także zaskakująca zmiana w relacjach Glorii z ojcem. To na niego przelewała swój gniew, coraz bardziej oddalała się od niego, aż w końcu stali się sobie zupełnie obcy. O ile dawniej wyczekiwała niecierpliwie wspólnych wypraw do St. Charles, teraz ich unikała, udawała, że hotel przestał ją obchodzić, oznajmiała wszem i wobec, że nie ma zamiaru tracić życia na doglądanie sterty kamieni. Ojciec z bólem słuchał tych deklaracji. I ją bolało serce, ilekroć wygłaszała prowokacyjne zdania. Nigdy wszakże nie przyznałaby się, jak bardzo kocha ojca i jak drogi jest jej Hotel St. Charles, choć skrycie tęskniła do chwil spędzanych niegdyś z tatą, kiedy to czuła się kochana, uwielbiana, doceniana. Tamten czas minął bezpowrotnie. Wszystko się zmieniło. Nie wiedziała dlaczego, ale tak właśnie było. Bolało ją to bardziej niż pełne nienawiści, rzucane ukradkiem spojrzenia matki. Uczyła się u sióstr niepokalanek, w założonej w 1888 roku szkole dla panien z dobrych domów, która mieściła się na St. Charles Avenue. Rodzice zapisywali tutaj swoje córki zaraz po urodzeniu, by mieć pewność, że w odpowiedniej chwili będzie na nie czekać miejsce w elitarnym liceum. Matura od niepokalanek była przepustką na studia i do dalszej kariery, nowoorleańskim odpowiednikiem świadectw z Radcliff czy z William and Mary, a samo liceum uchodziło za najbardziej snobistyczną szkołę w mieście. Gloria miała to gdzieś. Chodziła do szkoły, bo musiała, a bardziej niż lekcje i wykłady ekscytowały ją kolejne przejawy niesubordynacji, których z upodobaniem się dopuszczała. Lubiła te spojrzenia koleżanek, w których zaciekawienie mieszało się ze zgorszeniem i fascynacją. Dzisiaj też spodziewała się je zobaczyć. Pociągnęła usta jaskrawą szminką, spojrzała na swoje odbicie w lustrze, uśmiechnęła się zadowolona z efektu i wrzuciła kredkę do torebki. Z korytarza dobiegły ją dziewczęce chichoty: zaraz powinien rozlec się dzwonek uprzedzający, że za kwadrans początek lekcji. Zaraz łazienka zaroi się od pannic, które zanim rozbiegną się do klas, muszą po raz ostatni sprawdzić, jak wyglądają.