- Uważaj na niego - rzucił zaskoczonemu Thompkinsonowi i zamknął piwnicę.

dobiegającym z salonu, goście przybyli licznie. Wimbole otworzył podwójne drzwi i oboje stanęli w progu. Pierwszą osobą, którą Alexandra dostrzegła, była Fiona Delacroix, dosłownie tonąca w żółtej tafcie. Na jej twarzy malowało się zadowolenie. Nagle kobieta ją zobaczyła, pobladła i wydała dziwny zduszony okrzyk, słyszalny w całym pokoju. W tym samym momencie ruszył ku niej z otwartymi ramionami postawny starszy mężczyzna. - Alexandra, moja droga siostrzenica! Miałem nadzieję, że się dzisiaj pojawisz! - Diuk Monmouth objął ją i ucałował w oba policzki, a ona stała jak wmurowana. Więc taką niespodziankę przygotował Lucien. Zaręczyny Rose i lorda Beltona stanowiły tylko pretekst do zaproszenia tłumów ludzi, którzy mieli być świadkami rodzinnego pojednania. I rzeczywiście wszyscy obserwowali ich bacznie. Kolejny skandal całkowicie pogrzebałby jej szanse na znalezienie pracy w Anglii i prawdopodobnie w całej Europie, więc cmoknęła Monmoutha w policzek. - Nie wiedziałam, że jesteś w Londynie, wuju - wykrztusiła. Dopiero teraz się zorientowała, że wbija paznokcie w przedramię Luciena. Kiedy napotkała jego oczy, dostrzegła, że zniknął z nich spokój i pewność siebie. Strach Kilcairna wcale jej nie ułagodził. - Ty to wszystko zorganizowałeś, tak? - wycedziła przez zęby, nadal uśmiechając się promiennie. http://www.e-rehabilitacja.com.pl/media/ do pani, gdyby nie to, że martwię się o Glorię. - Zapewne - mruknęła Hope. Nie podobała jej się ta chytra, pewna siebie pannica, ale z nią postanowiła policzyć się później. Trzęsąc się z gniewu, podeszła do okna. - Znasz tego chłopca? Chodzi do jezuitów czy do salezjanów? Bebe pokręciła głową. - Nie znam go w ogóle... On jest chyba starszy. Prawdę mówiąc... - Bebe rozejrzała się po pokoju, zniżyła głos do konfidencjonalnego szeptu - nie wygląda na takiego, który chodziłby do takich szkół. To zupełnie inny typ. - Rozumiem. Możesz go opisać? - Wysoki, brunet, bardzo przystojny. Taki... jakiś nieokrzesany. Dziki. Hope przypomniała sobie, co kilka tygodni wcześniej mówiła jej sekretarka Philipa: że Gloria pytała o łapserdaka, którego przysłała Lily, Vincenta czy Victora jakiegoś tam. Wypytywała, czy dziewczyna go widziała, czy wie kto zacz. Sekretarka powiedziała naturalnie, że nie ma pojęcia, o kogo chodzi, ale Gloria mogła go przecież odnaleźć na własną rękę. Hope zmrużyła oczy. O kogokolwiek chodzi, powinna niezwłocznie zająć się sprawą. Najwyraźniej była zbyt pobłażliwa dla córki, lecz teraz czas ukrócić amory. - Bebe, kochanie, powinnaś chyba wracać do szkoły. Dziękuję ci za informację. Bardzo mi pomogłaś. - Cieszę się, że mogłam się na coś przydać. - Dziewczyna nie potrafiła ukryć satysfakcji. Omal nie zacierała rąk, taka zdawała się zadowolona z siebie. - Nie chciałabym, żeby Gloria i Liz miały z tego powodu kłopoty, rozumie pani. Byłoby mi przykro, gdyby przeze mnie... - Nawet o tym nie myśl. - Hope

- Ależ... Nim zdążyła zaprotestować, służący opuścili jadalnię. - A teraz co dedukujesz? - spytał, zamykając za nimi drzwi. Westchnęła, żeby ukryć drżenie. - Że popełniasz kolejny błąd. - Chodź tutaj. Sprawdź - Podejrzewa, że coś się między nami dzieje. - Bryce lekko się uśmiechnął. - Naprawdę? Zawahał się, nie mając ochoty na tę rozmowę. Jednak nie umiał się od niej wykręcić. - Tak - przyznał. - Musiałeś bardzo kochać żonę - powiedziała Klara ze współczuciem. - Wcale jej nie kochałem. Spojrzała nań uważnie. - Ożeniłem się ze względu na Karolinę - rzekł z westchnieniem. - Wiem. - Czy Hope powiedziała ci również, że Diana to zaplanowała? - Nie. Dlaczego tak sądzisz? Bryce opowiedział jej wszystko, o czym ostatnio usłyszał od siostry. - Musiała czuć się bardzo samotna, skoro tak pragnęła mieć rodzinę - zauważyła Klara. - Była sierotą - przyznał. - Jednak nasze małżeństwo okazało się pomyłką. Bała się zostawać sama, więc zrezygnowałem z pracy. Próbowałem ją kochać. Miała urodzić moje dziecko. Jednak nie potrafiłem się zmusić do miłości. W końcu zaczęła mnie nienawidzić. Nie obwiniam jej o nic.