- Dobrze - odparła, pewna, ¿e pomysł spali na panewce.

zobaczenia. Nie zapomnij sprawdzic, co z tym pierscionkiem! Pomachała reka i pospiesznie wyszła. Marla czuła dziwny uciski w ¿oładku. Pragneła z całych sił dowiedziec sie czegos wiecej o sobie. Du¿o wiecej. Stojac przy oknie, patrzyła przez mokra od deszczu szybe, jak Joanna wsiada do jaskrawoczerwonego BMW. Kilka sekund pózniej sportowy samochód z rykiem silnika przejechał przez brame. - Joanna Lindquist to ¿mija - odezwała sie za jej plecami Eugenia. Marla podskoczyła. Nie słyszała, jak tesciowa weszła do pokoju. 144 - ¯mija?- powtórzyła. Odwróciła sie i zobaczyła, ¿e Eugenia gniewnie wpatruje sie w okno. - Dlaczego? - Wstretna plotkara, gotowa ukasic, kiedy sie tego najmniej spodziewasz. Biały smiec z wielkimi ambicjami. Zagieła parol na Teda Lindquista i doprowadziła do rozpadu mał¿enstwa o dwudziestopiecioletnim sta¿u, nie ogladajac sie ani na biedna Frances, ani na dzieci. - Eugenia westchneła głosno, odsuneła sie od okna i zdjeła okulary. Zaczeła http://www.e-plytywarstwowe.net.pl/media/ gdzies? - Mo¿liwe - odparł Tom. - Znam wiele osób. Pracowałem w Bayside i w Cahill House. Nick zmarszczył brwi. - Mam wra¿enie, ¿e ju¿ sie widzielismy. Tom wzruszył ramionami. - Swiat jest mały. - W szpitalu. Jestem pewny, ¿e spotkalismy sie tam własnie. - Mo¿liwe. Marla usmiechneła sie z przymusem. Rozprostowała zacisniete kurczowo piesci i postanowiła, ¿e nie da sie wyprowadzic z równowagi.

- Kiedy? - Niedawno. Nie wiem, kiedy był ten pierwszy telefon. - Cholera! - Żyły na jego karku mocno nabrzmiały. - Nie podoba mi się to. Wcale mi się nie podoba. - Mnie też nie - wyznała Shelby. - Jak myślisz, kto to może być? - McCallum - syknął Nevada przez zaciśnięte zęby. - Dlaczego miałby się bawić w głuchy telefon? Sprawdź ginęło pod grubą warstwą stalowych chmur. Powietrze było przesycone zapachem nadciągającej burzy. Znaleźć narzędzie zbrodni w tym miejscu byłoby zbyt łatwo, pomyślał Shep, świecąc latarką na podłoże jaskini. Dlaczego ktoś zadzwonił w tej sprawie akurat teraz, dziesięć lat po tym, jak Ramón Estevan został odesłany do swojego Stwórcy? To wszystko po prostu nie miało sensu. Kto mógłby chcieć dać mu cynk? I dlaczego zadzwonił do niego do domu? Dlaczego nie do Biura Szeryfa? Nie, coś tu było nie tak. Omal nie potknął się o kupkę kamieni, pozostałości po dawno wygasłym ognisku. Zwęglone kamienie okalały hałdkę zimnego popiołu. Klnąc pod nosem i sięgając prawą ręką do broni, Shep omiótł światłem latarki podłoże jaskini. Zapadał zmrok i nietoperze, o tej porze dnia zawsze niespokojne, robiły mnóstwo hałasu i przelatywały nisko nad jego głową, tak że cierpła mu skóra. Jaskinia została stworzona ręką ludzką, a ściślej, wykopał ją dziadek Oscara Adamsa, którego nie zadowalało sprzedawanie kamieni i żwiru i który na terenie swojej posiadłości miał nadzieję znaleźć srebro, złoto i Bóg wie jaki jeszcze inny szlachetny metal. Zawalone odchodami nietoperzy, bielejącymi kośćmi po jakiejś zwierzynie, zaciągniętej tutaj przez kojoty albo psy, podłoże nie odsłoniło żadnych tajemnic.