- Nigdy nie pozwala Lizzie czytać w czasie jedzenia.

- Wydasz wielkie przyjęcie na cześć Lily. Zaprosisz wszystkich swoich przyjaciół i tuzów, szefa policji, a nawet gubernatora Edwardsa. Oczywiście jeszcze raz, publicznie, uznasz Lily za swoją matkę. - A ty, oczywiście - dodała cierpko - pojawisz się, żeby sprawdzić, czy wypełniłam twoje polecenia. - Nie czepiaj się. Płacę za to pięćset tysięcy. Wszystko musi być tak, jak mówię. - A jeżeli rzeczywiście to zrobię... co do joty? - Otrzymasz weksle z powrotem. Będziesz czysta i wolna. Hope przyglądała mu się w zdumieniu. - To jakaś chora niedorzeczność. O co ci chodzi naprawdę? Przyglądał się jej, wykrzywiając wargi. Zdaje się, że chciał powiedzieć tą swoją miną, że czuje odrazę dla wyrodnej córki, że jego szlachetne serce nie może pojąć takiego braku miłosierdzia. Hope jednak dobrze wiedziała, że to czyste Zło wygląda z jego twarzy. Zło w przebraniu Dobra, fałsz, który podszywa się pod prawdę. Tak, fałsz, fałszywy prorok, antychryst... - Nie możesz pojąć, że kochałem Lily aż tak bardzo? - odezwał się po chwili. - Że zawdzięczam jej wszystko, łącznie z życiem? Nie mieści ci się w głowie, że chcę ofiarować jej to, co uważała za najcenniejsze, bez względu na koszty? To prawda, nie kieruję się wyłącznie miłością bliźniego. Bawi mnie fakt, że zostaniesz zmuszona do ludzkich odruchów, chociaż raz w życiu. Hope milczała. Wściekłość wzbierała w niej z coraz większą siłą. Gdyby mogła, gdyby miała dość siły, zabiłaby go. Są inne sposoby, żeby mu odpłacić. Nawet jeżeli będzie to ostatnia rzecz, jakiej dokona w życiu, znajdzie na niego sposób. Spojrzała mu w oczy, nie kryjąc złych zamiarów. - Jesteś bardzo głupi, młody człowieku. - Próbujesz mi grozić? Nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko. Ciemność wciela się w różne postacie, lecz Bóg nie pozostawi jej samej. Nie pozostawi winy bez kary. ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIĄTY Dom przy River Road nęcił Glorię. Przywoływał ją do siebie cicho, niczym kochanek. Stała przy końcu wysadzanej dębami alei, patrząc nań w zachwycie. Potrząsała głową, przejęta nabożną niemal czcią. Minęły trzy tygodnie od dnia otwarcia testamentu, a ona ciągle nie mogła uwierzyć, że dawny Pierron House należy do niej. Od tamtej chwili odwiedzała go tak często, jak tylko mogła. Czasami, jak choćby ubiegłej nocy, śniła o nim, a czasami wykradała z codziennych zajęć kilka godzin, by tu przyjechać. Pochyliła się, zerwała źdźbło trawy i zaczęła je wąchać. W Pierron House czuła się szczęśliwa, rozluźniona, spokojna. http://www.e-medycynaizdrowie.info.pl dziecka, automatycznie rozluźnią się pozostałe. - Posadziła Mikeya w foteliku i postawiła przed nim miseczkę. Sama zajęła się szukaniem płatków śniadaniowych. Celowo odwróciła się plecami do Scotta, by nie dostrzegł rumieńców na jej policzkach. Gdy kucnęła i podniosła ku niemu wzrok, ich spojrzenia spotkały się na chwilę. Dostrzegła w jego oczach pożądanie, które ją onieśmieliło. Scott pragnął jej! Nie, to niemożliwe, musiała się pomylić! Nie mógł jej pragnąć! Przecież była zwykłą, szarą myszką. Nieciekawą i nudną nianią! Mężczyzna pokroju doktora Galbraitha nie mógł być nią zainteresowany! - Panno Tyler, co pani robi?

Scott nie mógł tego dłużej znieść. Wyszedł na patio. Cholera, zastanawiał się, co mam z tym wszystkim począć? Przeczesał niedbale włosy i udał się ścieżką prowadzącą przez ogród w stronę altanki. Prawie był na miejscu, gdy usłyszał z tyłu głos szwagierki: -Scott... Sprawdź gdy Chad najbardziej go potrzebował... Włożył marynarkę i ze zdumieniem odkrył, że leży na nim jak ulał. Postanowił pójść w niej na przyjęcie. Od śmierci brata minęło siedem lat. Najwyższa pora pogodzić się ze stratą. Liczyła się teraźniejszość. I tylko teraźniejszość. Dzisiejsze problemy wiązały się przede wszystkim z osobą panny Tyler, która nie mogła śeierpieć jego towarzystwa, choć jeszcze przed kilkoma dniami uważała, że jest w nim zakochana. Teściowie z pewnością zauważą panujące między nimi napięcie, a nie chciał psuć im wieczoru. Porozmawia z panną Tyler na osobności. Poprosi ją, by dziś wyjątkowo nie obnosiła się publicznie ze swoją pogardą dla niego.