sobie z nowym kłopotem. Niech to diabli, zgromadzenie pięciu tysięcy funtów zajęło mu trzy

- Nieważne - mruknął, przytykając lufę do jej warg. - Pocałuj to! - zażądał. Uchyliła się ze wstrętem, gdy potarł pistoletem o jej usta. Wstrzymała dech, kiedy wcisnął go między jej nogi, ogrzewając długą lufę o wewnętrzną stronę ud. Dopiero wtedy dotarło do niej, co on zamierza zrobić. Zaczęła krzyczeć i miotać się zaciekle, usiłując wytrącić mu kopniakiem broń z ręki. Michaił zaśmiał się tylko i znów przygniótł ją swoim ciałem do ławy. - Leż spokojnie, bo będzie z tobą jeszcze gorzej! Nagle zapukano do drzwi. - Wasza wysokość! Proszę na słowo! Błagam! - O co chodzi?! Ktoś szybko zaczął mówić po rosyjsku. Zrozumiała tylko jedno słowo: „Westland”. Nie miała pojęcia, co powiedział Kozak. Całą uwagę skupiła na przerażających zamiarach Michaiła, wiedząc tylko jedno - musi go jakoś powstrzymać. Michaił, po perorze Kozaka, puścił ją nagle. W zapamiętaniu nadal usiłowała go kopnąć. Wtedy trzasnął ją na odlew w twarz tak mocno, że uderzyła głową o ścianę i upadła na ławę bez przytomności. - A więc to był Nieludow? - powtórzył jak echo Michaił złowieszczym tonem. - Nie wiedzieliśmy z początku, kim jest. Zdołał nas zaskoczyć w ciemności. - Czy Westland go przyjął? - Tak, wasza wysokość. Rozmawiali ze sobą przez jakiś czas. lady Parthenia też tam z nimi była. Westlandowie musieli nas jakoś wypatrzyć, bo Nieludow wymknął się z rezydencji. Zabił Borysa i Jurija, a Władimira pojmał. Jedynie ja zdołałem uciec. http://www.deskaelewacyjna.biz.pl - Więc spotkaj się ze mną później w ogrodzie. Chcę być z tobą sam. - To byłoby nierozsądne. - Obawiasz się, że cię uwiodę? - W jego głosie rozbawienie mieszało się z arogancją. - Nie. Po prostu będę się czuła niezręcznie. - Doskonale. Zrobię wszystko, żebyś właśnie tak się poczuła. To będzie dla mnie prawdziwa rozkosz. - Jego szept pieścił jej ucho z taką samą czułością, z jaką po chwili usta dotykały jej dłoni. - Chcę się z tobą kochać w jakimś ciemnym, cichym zakątku. Bardzo wolno i łagodnie. Z trudem opanowała dreszcz podniecenia. Wiedziała, że z nim mogłoby być wspaniale. Gdyby tylko... W jej życiu nie było miejsca na gdybanie. Ono oznaczało niepewność, ta zaś była śmiertelnie niebezpieczna. Zmobilizowała się i spojrzała mu w oczy. Mówił poważnie! W oczach miał najprawdziwsze pożądanie. A oprócz tego dobroć i szczerość, przez które o mało co się nie rozkleiła. Mogła zachwycać się tym, że chciał jej ofiarować coś prawdziwego, że potrafił dojrzeć w niej piękno, ale nie mogła tego przyjąć. Był tylko jeden sposób, by natychmiast przerwać to, co nie powinno było nigdy się zdarzyć. Musiała go boleśnie zranić, dotknąć do żywego. I musiała zrobić to teraz. - Domyślam się, że takie wyznanie powinno mi schlebiać - powiedziała sucho. - Wybacz, ale wiem, że akurat pod tym względem nie jesteś specjalnie wybredny. Mocno ścisnął jej dłoń, ale zaraz ją puścił. Z wyrazu jego oczu odgadła, że ostrze sięgnęło celu. - Byłbym wdzięczny za parę słów wyjaśnienia. - Tu nie ma czego wyjaśniać. Wszystko jest oczywiste. A teraz proszę mnie przepuścić. Za chwilę sprowokujesz scenę. - Nie po raz pierwszy...

Odwołał się więc do starej, męskiej sztuczki - przeszedł z miejsca do ataku. - Nigdy się ode mnie nie oddalaj! A gdyby tak zza rogu wyjechali znienacka Kozacy? Poza tym to nie jest bezpieczna okolica! Reprymenda nie zrobiła na niej wrażenia. - Słyszałam o takich jak ty. O mężczyznach, którzy podczas jednej nocy przegrywają cały majątek. Ciągle o nich piszą w gazetach. Zwykle strzelają sobie w głowę. Tego chcesz? Sprawdź - Dobry wieczór, lady Isabell. - Ukłonił się uprzejmie, biorąc ją pod ramię. - Czy mogę zaproponować pani kieliszek wina? - O, tak. Chętnie się napiję. - Jak się pani podoba kolekcja luster? Prawda, że te trzy są wyjątkowo piękne? - Uśmiechał się uprzejmie, po chwili jednak zapytał, zniżając głos: - Wszystko w porządku? - Tak. Te lustra są rzeczywiście imponujące. Cały czas rozglądał się dyskretnie po sali, a kiedy był pewien, że nikt nie usłyszy, powiedział: - Zdawało mi się, że miała pani jakieś kłopoty z Edwardem... - Jest uparty. - Wzruszyła ramionami, zła na siebie, że nadal jest roztrzęsiona. - Bello. - Ton Emmetta był wyjątkowo łagodny. - Kiedy pierwszy raz nabrało mi się wody w uszy, pracowałem z pani ojcem w ISS. Dlatego pozwalam sobie powiedzieć, że poniekąd czuję się tak, jakbyśmy byli rodziną. Proszę mi więc szczerze powiedzieć, czy na pewno wszystko jest w porządku? - Będzie w porządku. - Zaczerpnęła powietrza i zmusiła się do uśmiechu. - Przed chwilą zrobiłam Edwardowi przykrość - wyjaśniła. - Nie było to dla mnie miłe. Emmett dotknął jej dłoni, dodając tym gestem otuchy. - Przecież pani wie, że właściwie nie sposób wykonać zadania, nie krzywdząc przy tym ludzi. - Tak, wiem. Cel uświęca środki. Proszę się nie martwić, poradzę sobie. - Nie wątpię.