- Nie powiedział mi o tym. Powiedział tylko, że

Ziemniaka, który zmniejszył się dwa razy bez łupiny, jeszcze można było rozpoznać w ciemnych, potwornych wielościanach, leżących na trawie, ale co Orsana robiła ze śledziem, pozostawało tylko wróżyć. Najprawdopodobniej wykręcała. - Co to jest? - mrocznie zapytał Rolar, podnosząc za ogon biedną zamęczoną rybkę. Po naszych wytrzeszczonych oczach Orsana zorientowała się, że coś jest nie tak. - Śledź - ostrożnie odpowiedziała i pomyślawszy, dodała. -- Czyszczony. - Trzeba zaś... za nic by nie się domyślił - zdumiał się wampir, powoli obracając śledzia przed oczyma. Miejscami zwisały podarte łachmany skórki z łuską, miejscami prześwitywał grzbiet. Na wypatroszenie Orsana najwidoczniej nie znalazła czasu. -- A co z kartoflami? Jeżeli chciałaś je gotować, to dlaczego od razu nie wrzuciłaś do wody? - I po co w ogóle było je czyścić? - podtrzymałam Rolara. – Upieklibyśmy je w węglach albo po prostu w łupinie. - No to sami przygotowujcie – zarumieniła się Orsana. -- Ja wam nie bronię. Pomyślałam, że ziemniak niedużo pociemniał, a... w wodzie pobieleje. - W węglach tym bardziej - zjadliwie przytaknął Rolar. -- Ty wiesz, z jaką pracą wystarałem się o te pro¬dukty? - Jeszcze powiedz, że ty za nie człowieka zagryzłeś - Orsana przeszła w głuchą obronę, obcasem dłubiąc ziemię i z oburzeniem sapiąc pod nosem. Było widać, że najemniczka jest zmęczona i zmartwiona przez żałosny rezultat gotowania. - Nie zagryzł, lecz gdyby gospodyni domowa złapała mnie w swojej spiżarni... Ty co, pierwszy raz nóż z fartuchem zobaczyłaś? - wampir, niezadowolony przez szczerą skruchę Orsany, następował na nią, demonstracyjnie potrząsając nieszczęśliwym śledziem. -- Jak tobie udało się wyrosnąć na wsi i ani razu nie zajrzeć do kuchni, tatusiowa córeczko? Ty w ogóle coś umiesz, prócz mieczem wymachiwać? - Ty i tego nie umiesz – zarumieniła się Orsana. - Rzemiosło wojownika - walczyć, a nie sterczeć w kuchni… - A, nie, moja droga, tu się mylisz! – Coraz bardziej rozkręcał się Rolar. -- Teraźniejszy wojownik powinien umieć i gotować, i prać, i dobę obchodzić się bez jedzenia i snu. Jedna sprawa – w wychodku ( albo jak się ma ochotę) pomachać mieczem na treningu, umyć ręce i pójść do ogrodu wąchać kwiatki, marząc o wojennej karierze, a zupełnie inaczej - wracać do obóz po wielogodzinnej rzezi, kiedy w jednym ramieniu u ciebie sterczy strzała, na innym zaś wisi śmiertelnie raniony kolega, i nikt nie czeka na ciebie u ogniska z miską na polewkę i czystą bielizną, a o świcie trzeba znów iść do walki. “Trzeba”, Orsana, a nie “pragnie”! Czerwoną jak peonię dziewczynę żal wykrzywił usta, mrugając wilgotnymi oczami. Sprawa mogła skończyć się na łzach, ale wampir poczuł potrzebę patetycznie potrząsnąć śledziem, i tępa rybia morda dźwięcznie walnęła w Orsanę . - Ach ty... - krzyknęła najemnica, ściśniętą pięścią celując w szczękę Rolara. Wampir zablokował ją i wykręcił, lecz Orsana chytrze kopnęła go nogą w bok. Dochodząc do siebie, Rołar przyjął bojową pozę i groźnie zwabił dziewczynę palcem. Bili się oni dobrze i pięknie, jakby fruwali po polanie, wpadając w drodze na różne przedmioty. Kociołek z wodą przewrócił się, konie rozbiegły się, a ja schowałam się za drzewem, chcąc nie chcąc będąc pod wrażeniem pojedynku. Orsana szybciej napadała, niż broniła się. Rolar odwrotnie, bo poruszał się on szybciej, tak że wojownicy mieli równe szanse. Możliwe, że wampirowi udałoby się wziąć Orsanę sposobem lub si¬łą, lecz tymczasem najemniczka nie pokazywała przejawów słabości i nie podpuszczała Rolara zbyt blisko. Nie doczekałam się zwycięzcy – łapiąc oddech, przeciwnicy, demonstracyjnie nie patrząc jak przyjaciel na przyjaciela, podeszli do ogniska z różnych stron i milcząco zaczęli sprzątać, zbierając pogubione ziemniaki i gałęzie. - Zgoda - spróbowałam pogodzić swoich towarzyszy - ziemniaki jeszcze zostały, a śledzia nieboszczka doczyszczę i my go zjemy. My w Szkole i nie takie świerka. Pamiętam, jakoś nawet zupę rybną z nieświeżych głów gotowali... prawda, jak nam potem źle było... Oba sceptycznie parsknęli, lecz ściskać się nie zaczęli. Rolar rozpalił ognisko, trochę skrobiąc ocalałego ziemniaka, a Orsana przysiadła się do mnie, uważnie obserwując zabiegi nad śledziem. - Nie denerwuj się tak - miękko powiedziałam. -- Gotować nie czarować, tu szczególnego talentu nie trzeba, raz się zobaczy - już nauczył się. Jeżeli to jedyna rzecz, której nie umiesz, to ja co zazdroszczę! http://www.deska-elewacyjna.info.pl - Jack ma zaczerwienione gardło i paskudnie kaszle... No, trochę z nim gorzej niż poprzednio. - Rozmawiałeś z kimś z centrum? - Tak. Chyba uznają, że zachowaliśmy się rozsądnie. Lizzie ruszyła w stronę schodów, ale nagle się zatrzymała. - Po co wzywałeś mamę? - Nie wzywałem. Angela zadzwoniła zaraz po telefonie od Jane, która zawiadomiła mnie o poważnym przypadku oparzenia, a ja poprosiłem ją o przekazanie wiadomości. - Ale? - Lizzie była zmęczona, wystraszona i poirytowana. - Christopherze, ty chcesz tam jechać,

kartką w ręku, bardzo blady. I nic nie robił, po prostu stał i patrzył, jak zabierają mu córkę. - Muszą ją zabrać - tłumaczyła jej Dean, wyciągając rękę, by dotknąć jej ramienia. - Nie!!! - Sandra rzuciła się do przodu z wyciągniętymi rękami Próbowała pochwycić dziecko, Sprawdź Danny był naprawdę bezpieczny, ale także dlatego, że w obecności Nikosa czuła się bardzo nieswojo. Carrie zatrzymała się w przejściu pomiędzy dwoma hotelowymi pokojami. Chciała sobie popatrzeć na Nika. Siedział przy niskim stoliku, na którym rozłożył swojego laptopa. Był tak pochłonięty pracą, że w ogóle jej nie zauważył. Marynarkę i krawat rzucił na łóżko, podwinął rękawy koszuli, rozpiął dwa guziki przy kołnierzyku, a ogorzałe palce biegały po klawiaturze komputera w niesamowitym tempie. R S Była mu wdzięczna za to, że zjawił się, kiedy