pozostali dorośli zebrali się w salonie przy kominku,

- Dawaj, wyciągaj. - dał komendę. -- A-a-a! Tak nie rozluźniaj, nie wyciągasz siekiery z kłody drzewa! - Cicho! Na razie się tylko przymierzam. Orsana ruszyła się i otworzyła oczy. Zobaczywszy mnie dosiadającą konno na skupionym, oczekującym szarpnięcia Rolarze, z rękojeścią sztyletu w rękach, którego zamierzałam właśnie wyciągnąć, lub wbić jeszcze bardziej, odważna najemniczka wróciła do nieprzytomności. - Trzeba coś zrobić z naszą legionistką - osowiale zauważył Rolar. -- Może, potrenować ją na... oj! - Ot, zabierz na pamiątkę. – położyłam mu przed nosem zakrwawiony sztylet. Wampir energicznie usiadł i zaczął oglądać pamiętną broń. - Zabytkowy. Broń szkoły Arlissa, z niczym tego nie pomylisz. Widzisz bruzdy wzdłuż ostrza? Tam jest jad. Nie bój się, działa tylko na ludzi. Pośpiesznie wytarłam rękę o spodnie. - Wzięli cię za człowieka? Rolar regenerował się wolniej, niż Len, chociaż krew zatrzymała się praktycznie od razu. Wampir rozebrał się do pasa, zmiął i rzucił w kąt zakrwawioną koszulę. Potem zaczął szukać zapasowej. - Bardzo dziwne. Wampiry w takich sprawach nigdy się nie mylą. - A kto na polanie wziął ich za wampiry?- nie bez zdziwienia przypomniałam. - Za wampira, a nie za człowieka. Pasożyt jeden był w krzakach, tylko świst usłyszałem. Zastanawia mnie, dlaczego nie poznał rodaka? - Myślisz, zapałałby do ciebie bratnią miłością? - sceptycznie chrząknęłam. -- A teraz się zastanów. Przyjechałeś do Arlissa razem z dwójką ludzkich dziewczyn. Sztucznej brody nie zdążyłeś odkleić, skrzydłami nie wymachiwałeś, ze starymi przyjaciółmi nie gadałeś. Ot i narwał się... - Co tam broda i skrzydła, wampira i bez tego rozpoznasz! - A dlaczego nie możemy założyć, że to wcale nie był wampir? - odezwała się niepostrzeżenie zmartwychwstała Orsana – która, jak się okazało, uważnie słuchała naszą rozmowę. -- Udało mu się oszukać Rolara, lecz sam nie potrafi posługiwać się wampirzym węchem, równa się tylko z ich siłą i żwawością. Ręczę, że prawdziwy wampir rzuciłby sztylet prosto w serce, żeby mieć pewność. - Lecz mógłbym przysiąc... - Rolar zamilkł i beznadziejnie machnął ręką. -- Zgoda, poddaję się. Przeciw łożniakom mój węch jest nic niewarty. O czym rozmawiałyście? - Rozmawiałyśmy o całej tej sprawie, ale czuję się po tym okropnie. Lereena powiedziała, że nie wypuści Lena z Arlissa. I, boję się, że mi też nie da odejść. - Nie panikuj. Władczyni kocha straszyć poddanych - sądzi, że dzięki temu będą sumienniej wykonywać jej polecenia, lecz nie pamiętam, by kara przekraczała winę. Unie będzie przetrzymywać na siłę Lena, chyba, że sam zechce zostać. Chyba nie jechał tutaj w nadziei na jeszcze jedno losowanie. Ścisnęło mi serce, lecz tylko na chwilę, bo szybko się opanowałam. Na co, właściwie, liczyłam? Jednak coś o wiele bardziej mnie niepokoiło. - Nie zrozumiałeś, Rolar. Len jest rzeczywiście potrzebny jej dla przedłużenia rodu, ale ona nie jest wampirem! Jest łożniakiem, i zamierza zawładnąć jego ciałem od razu po zakończeniu obrzędu. Dlatego nas tak chętnie wpuścili do Arlissa, nawet Straże nie byli przeciwni, by nas nie wystraszyć – czekali aż sami tu przyjdziemy! http://www.dentysta-sadysta.net.pl - Jack, wracaj do siebie - poprosiła drżącym głosem. - Kochanie, proszę... - Nie - odparł chłopiec i wjechał dalej. - Co wyście robili? - zwrócił się do ojca, hamując przed nim gwałtownie. - Co robiłeś mojej mamie?! - Spokojnie, Jack. - Nieposiniaczona część twarzy Christophera miała kolor popiołu. Próbował nieporadnie zawiązać sobie pasek. - Ty świntuchu! Ty obrzydliwy świntuchu! - Już dobrze. - Lizzie zaczęła wstawać z łóżka. - Nic mi nie jest, synku. Jack nawet na nią nie spojrzał.

Reed. - Ci najbliżsi, podobno zaprzyjaźnieni, mają dopiero za miesiąc wrócić z Cypru, nikt nie zna ich tamtejszego adresu. Chce pan, żebyśmy ich namierzyli? - Nie było ich tutaj w czasie zbrodni, więc na razie sobie odpuśćmy. - Keenan spojrzał na Dean. - CRIS Sprawdź musiał potrząsnąć Maggie, obudzić ją, zanim będzie za późno. Dixie nie przyszło to wcale łatwo. Najchętniej przytuliłaby nieszczęśliwą marzycielkę do serca, ale dobrze wiedziała, że każdy musi przecierpieć swoje cierpienia do końca i pocieszanie niewiele tu pomoże. Czasami człowiek jest bezradny, przygląda się potknięciom innych i wie, że nie może im zapobiec. Owszem, potem taką sierotę podniesiesz z ziemi, otrzepiesz ją z kurzu, opatrzysz kolana, ale bólu nie umniejszysz. Nie uchronisz ofiary przed kuksańcami losu. A wszystkiemu winna Star, monologowała Dixie w duchu. Obciążyła Maggie odpowiedzialnością za