przy pawilonie zatrzymała się grupka niemłodych dam i zaczęła omawiać przyjazd

mieszkańców kliniki i położenie budynków. Po drugie, kto mógł wiedzieć, gdzie przebywa pan Matwiej, żeby straszyć go po nocach? Odpowiedź taka sama. I po trzecie – znów tylko ktoś mający coś wspólnego z kliniką mógł bez przeszkód wielokrotnie nachodzić Lentoczkina w oranżerii (przecież ze słów Aleksego Stiepanowicza wynikało jasno, że Czarny Mnich go odwiedzał), a potem zabić biednego chłopca i wynieść ciało. Co prawda, mógł to zrobić również ktoś z zewnątrz – przecież ja dostałam się do oranżerii tak, że nikt nie zauważył – ale najłatwiej by to przyszło komuś z miejscowych. Czy fizykowi też coś się stało? – zaniepokoiłam się. Może zobaczył coś, czego nie powinien był zobaczyć, i teraz też leży na dnie jeziora? Przypomniały mi się chaotyczne wypowiedzi Lampego, w których mówił namiętnie o mistycznej emanacji śmierci i o jakimś straszliwym niebezpieczeństwie. Postanowiłam wobec tego pójść do garderoby, żeby sprawdzić, czy jego wierzchnie odzienie jest na miejscu. Najpierw wypytałam pielęgniarza, w czym zazwyczaj chodzi pan Lampe. Okazało się, że zawsze w tym samym stroju: czarnym berecie, kraciastym płaszczu z pelerynką, w kaloszach i z nieodłącznym wielkim parasolem, niezależnie od pogody. Proszę sobie wyobrazić, z jakim przejęciem stwierdziłam, że wszystkie te przedmioty są w garderobie! Przykucnęłam, żeby obejrzeć dokładniej kalosze – czasem z zaschniętych grudek błota można wyrozumieć bardzo dużo: czy dawno buty ostatni raz przebywały poza domem, http://www.centrum-stylu.pl/media/ się znowu śniadaniem. I nagle Sandy zrozumiała, że Becky jej nie wierzy. Świat już nigdy nie będzie bezpieczny, skoro w szkole mogą się pojawiać potwory. Wypiwszy resztkę soku, bezmyślnie zaczęła szorować nad zlewem szklankę. Lampka na automatycznej sekretarce mrugała jak szalona, ale Sandy już wczoraj odsłuchała wszystkie wiadomości. Zanim Shep zmienił numer, żeby położyć kres anonimowym telefonom, próbował skontaktować się z nią Mitchell. Przeprosił, że zawraca głowę, ale koniecznie musiał dostać raporty dotyczące Wal-Martu. Błagał, żeby się natychmiast odezwała. Sandy wiedziała, których akt szef szuka. Doskonale pamiętała, gdzie leżą. Ale nie podniosła słuchawki i nie oddzwoniła. Może Shep miał rację. Może pracowała za dużo. Przedłożyła własne zachcianki nad potrzeby dzieci. Gdyby spędzała więcej czasu w domu, gdyby zwracała większą uwagę... Gdyby Danny czuł się bezpieczniej, gdyby dawali mu do zrozumienia, jak bardzo jest dla nich obojga ważny i jak bardzo go kochają...

miejscu przestępstwa, gdzie możesz zniszczyć dowody i nie w budynku, gdzie wszyscy umierają ze strachu. Połowa rodziców przybiegłaby tu zaraz ze strzelbami i podziurawiła cię jak sito. – Musimy otworzyć te drzwi! – upierał się Chuckie. – No to je wyważ. Nie jesteś ze szkła. Chuckiemu rozbłysły oczy. Rzucił się z rozbiegu na drewnianą płaszczyznę, a Rainie Sprawdź swojej twarzy w lustrze. Przydałoby mu się coś ostrego, żeby mógł odciąć sobie palce. Nie musiałby wtedy ciągle widzieć, jak trzymają broń i naciskają spust. Wtedy na zewnątrz bolałoby go tak samo jak w środku. Wydawało mu się, że to by pomogło. Był zmęczony. Ale nie mógł spać. Martwił się o Becky. Powinien ruszyć się, zrobić coś. Ale nie wiedział, co. Na korytarzu rozległy się kroki. Pojawił się jeden z przewodników. Uśmiechał się jak klaun. – Już czas – oznajmił radośnie. Danny spojrzał na niego obojętnym wzrokiem. – Jedziemy na wycieczkę, panie Q’Grady. Starzy wysyłają cię do wariatkowa. – Wesołek roześmiał się ze swojego żartu. Danny zwinął się jeszcze ciaśniej na łóżku. Za plecami dowcipnisia pojawiło się dwóch mężczyzn. Byli ubrani w mundury i wydawali się Danny’emu znajomi. Trzymali kajdanki. Mury zakładu poprawczego