poprawiała sytuacji. Zażył kilka naraz, popił resztką pełnej fusów porannej kawy. Była

– Gdzie je nadano? – zapytała. – W Culver City. – Tam, gdzie mieszkaliście. – Z trudem przełknęła ślinę. Słyszała, jak wiatr szumi w liściach palm. Zrobiło jej się zimno. – To na pewno pomyłka. – Wiem o tym, ale mam akurat trochę czasu, więc pomyślałem, że się tym zajmę. – Dlaczego? Nie odpowiedział, tylko zapytał: – Czy przypominasz sobie coś z ostatniego tygodnia jej życia? Coś nietypowego? – Oczywiście poza tym, że zginęła? – żachnęła się i znów spojrzała na zdjęcia. W rzeczywistości brakowało jej Jennifer. Nie bardzo jej się uśmiechała rozmowa z jej byłym mężem, draniem, który zawsze trzymał żonę na dystans i przedkładał pracę nad rodzinę. Poczuła więź z Jennifer, nawet teraz, gdy od tak dawna nie było jej wśród żywych. Rozmowa o niej z Rickiem zakrawała na zdradę. Uciekła wzrokiem od onieśmielających oczu Bentza w stronę ogrodu, gdzie kwitnące pnącza bugenwilli oplatały pień drzewa. Ale po co teraz trzymać język za zębami? Przyjaźń dawno się skończyła. Jennifer już nie ma. – Pamiętam tylko, że dużo mówiła o odejściu. Chciała dać sobie szansę, a tobie zwrócić wolność. – Trzeba mu przyznać, że się skrzywił, choć zaledwie odrobinę. – Uważała, że ty bardziej się nadajesz na ojca niż ona na matkę, i to mimo że za dużo pracowałeś, za bardzo http://www.bt-foto.pl – Nie wiem, o czym mówisz. – Jasne. – Wolną ręką Bentz wyjął komórkę i zadzwonił do Hayesa. Jeden dzwonek. Drugi. – No, już. – Trzeci dzwonek. – Dawaj! Tym razem detektyw odebrał. – Hayes. – Tu Bentz. Mam Fernanda Valdeza. Szli w stronę sali gimnastycznej. Studenci przyglądali się im ciekawie, ale nikt się nie zatrzymał, nie zapytał, o co chodzi. – Co? – Hayes się zdziwił. – Gdzie go znalazłeś? – W Whitaker College. – Zerknął na Fernanda. – Najwyraźniej nie chciał stracić wykładu o dziewiętnastej. Fernando szarpnął się, ale Bentz tylko mocniej przytrzymał jego ramię. – Jezu, człowieku! – jęknął chłopak, ale przestał się szarpać.

- Wiedziałam, że nie będziesz nic pamiętać. - Atropos oderwała na chwilę wzrok od swoich nitek. - Nie powinnaś mi mówić o swoich spotkaniach z psychologiem. Ostrzegłaś mnie. Wiedziałam, że coś się dzieje, że się zmieniasz, stajesz się silniejsza, ale nie wiedziałam, co jest grane, dopóki nie zobaczyłam, jaka zaszła w tobie zmiana po tych seansach hipnotycznych. Raz widziałam na własne oczy, jak zmieniasz osobowość. Dziwne uczucie, naprawdę byłam pod wrażeniem. Zorientowałam się, jak można sprowokować w tobie taką przemianę, jak można sprawić, że serce zacznie ci szybciej bić, jak przywołać Kelly, gdy będzie mi potrzebna. Ale domyśliłam się też, że Rebeka Wade odkryła twoje rozdwojenie osobowości, więc włamałam się do jej gabinetu. Faktycznie, wszystko było w komputerze. Zrozumiałam, że zamierzała napisać o tobie książkę, byłaś niezwykłym przypadkiem. Więc ona też musiała za to zapłacić. To było ciekawe doświadczenie, wrzucić jej narkotyk do kawy, o nie, zaraz, to nie była zwykła kawa. - Zawahała się i podparła brodę palcem. - To była duża kawa z odtłuszczonym mlekiem i z lekką pianką, tak mi się wydaje. - Znów się zaśmiała, rozbawiona swoimi słowami. - Podobał ci się mój pomysł zapożyczony od mafii? Obcięłam jej język, żeby przestała nim mleć, choć i tak przecież już nie żyła. O Boże, nie. Rebeka też! Caitlyn poczuła coś. Jakieś mrowienie. Czy to jej wyobraźnia, czy rzeczywiście może ruszać palcem? Nie słuchaj jej. Rusz się, na litość boską. Rusz się. To twoja jedyna szansa. Głos Kelly krzyczał w jej głowie. - Ale notatki pani psycholog pomogły mi - ciągnęła. - Podpowiedziały mi, jak przywołać Kelly. Więc znalazłam sposób na wywołanie u ciebie przyśpieszonego oddechu i zwiększenie ciśnienia. Wtedy zjawiała się Kelly. A ty nie pamiętałaś, co się z tobą działo. I nie miałaś alibi. Hannah zajęczała przeraźliwie. - Sprytne? - zapytała Amanda, zawiązując sznurek. Nie, ty wariatko. Psychiczne. Chore. Okropne. Amanda zabiła tylu ludzi, torturowała ich, wykorzystywała, a potem chciała wrobić w to Caitlyn. Ale Caitlyn odzyskała właśnie czucie w nogach i rękach. Nie uniosła głowy i nie dała nic po sobie poznać. Na razie, dopóki nie odzyska sił, lepiej udawać niezdolną do żadnego ruchu. - A teraz musisz umrzeć tutaj, w tej kryjówce... Zeznam, że było odwrotnie, że to ty mnie tu uwięziłaś. Spójrz. - Podniosła ręce i pokazała sińce na nadgarstkach. - Kajdanki - wyjaśniła. - Będzie to wyglądało, jakbyś przykuła mnie do barierki w piwnicy. Uwolniłam się, potem była szarpanina, poprzewracałyśmy stoły, a w końcu cię zabiłam. W obronie własnej, oczywiście. Zawiązała kolejny sznurek. Czas uciekał. - Ułatwiłaś mi zadanie... a może to była Kelly... dokonując zamachu na życie Josha. Nie wiedziałaś, że przyjechałam tam przed tobą i widziałam, jak Josh pije wino. Gdy nie patrzył, dodałam mu do wina narkotyk. Uciekłam na patio i obserwowałam. I wiesz co? Wtedy pojawiłaś się ty. Josh nie domyślał się, że w jego winie jest narkotyk, więc nalał ci kieliszek. Świetnie, upiekłam dwie pieczenie przy jednym ogniu. Z podziwem patrzyła na swoją pracę. Caitlyn starała się nie ruszać. Zaczynała czuć mrowienie w kończynach, wracało jej czucie w rękach i stopach. - Wiesz - powiedziała Amanda - sposób, w jaki zginął Josh, był idealny. Nie uważasz? Josh, krwiopijca, sam stracił życiodajną krew. - Skończyła zaplatanie. Caitlyn uważniej 214 przyjrzała się siostrze. Jak ona mogła mordować wszystkich po kolei, tak metodycznie, z zimną krwią! - ...z małą Jamie nie było łatwo. Co? Jamie? Nie, o Boże... Nie! Nie! Nie! Jej ciałem wstrząsnął ból, szarpał ją wściekłym i pazurami, wdzierał się w każdy zakątek umysłu. Tylko nie dziecko. Proszę, proszę, nie moje ukochane, najdroższe dziecko. Caitlyn drżała, czuła, że traci świadomość. Nie... nie teraz, nie może się teraz poddać. Nie pozwoli dojść Kelly do głosu. Musi walczyć. Musi wygrać. Caitlyn zawsze była słaba, ale teraz nie zrezygnuje. Nie! - I tak by umarła - kontynuowała Atropos z błogim uśmiechem. - To wspaniałe dziecko, ale wiemy przecież, że była poważnie chora, że nie było już nadziei. Serce Caitlyn zamarło. Jak ten potwór może to mówić, tak zimno, tak obojętnie? - Zrobiłam to z przykrością. Ale musiałam jej pomóc, tak jak matce. Wiesz, że była spadkobierczynią. Przeszkadzała. Zanim to zrobiłam, nagrałam Jamie na taśmę. Leżała w szpitalu i była przerażona. Zeszłaś na dół na obiad, to był jedyny moment, kiedy została sama. „Odwiedziłam” ją z dyktafonem w kieszeni. W telefonie słyszałaś głos Jamie i mój udający ją. - Przerwała na moment i dodała wystraszonym głosem: - Mamusiu... mamusiu... gdzie jesteś? Caitlyn próbowała krzyczeć, próbowała się ruszyć. Jej dziecko! Jej własna siostra zabiła jej dziecko! Poczuła przypływ adrenaliny. Ogarnęła ją wściekłość. Palce zacisnęły się na krawędzi biurka. Hannah wydała z siebie stłumiony jęk. - Jesteście takie żałosne. Aż trudno uwierzyć, że mamy wspólne geny. - Spojrzała gniewnie na Hannah, a potem wycelowała palec w Caitlyn. - Teraz ty jesteś problemem. Caitlyn? Kelly? Bliźniaczki. Dwie osoby w jednym ciele? - Amanda zaczęła przemierzać pokój. - Myślę, że najlepiej byłoby przeciąć cię na pół. Przez sam środek. I ułożyć połówki osobno. Ale zrobiłby się straszny bałagan... Już raz narobiłam takiego bałaganu. Utoczenie krwi Josha i rozpryskanie jej w twoim pokoju... myślisz, że to takie łatwe? Byłaś nieprzytomna, a potrzebowałam odcisku twojej dłoni. Na szczęście rozbiłaś sobie nos, gdy upadłaś w gabinecie Josha. Założę się, że wpadłaś w panikę, gdy obudziłaś się następnego ranka, prawda? Myślałaś, że za dużo wypiłaś? - Zaśmiała się szatańsko. Caitlyn przeszedł dreszcz, ale próbowała wziąć się w garść. Mogła się ruszać. Z dużym trudem, ale mogła. Odzyskiwała ostrość widzenia i wydawało jej się, że poza monotonnym głosem Amandy słyszy też czyjeś kroki. Ale to chyba tylko złudzenie. - Caitlyn, nigdy więcej nie pozwól, żeby ktoś dosypał ci narkotyk do drinka. Traci się wtedy świadomość i pamięć. - Uśmiechnęła się i stanęła obok potwornego drzewa rodowego. - Zresztą my ślę, że nie będziesz już musiała się o to martwić. Już o nic nie będziesz się martwić. - Hannah stopniowo przesuwała się w stronę Amandy. Spojrzała na Caitlyn, która mrugnęła, mając nadzieję, że siostra zrozumie. Amanda nie przerywała swojej paplaniny, ale jej słowa ledwie docierały do Caitlyn. Skoncentrowała się na próbach poruszenia palcami rąk i nasłuchiwała. Czy to schody skrzypnęły? Omal nie podskoczyła... i poczuła, że odzyskuje kontrolę nad własnym ciałem. Jeśli spróbuje... W skupieniu próbowała podnieść palec prawej ręki. Hannah zobaczyła ten ruch i zamarła. Amanda patrzyła z podziwem na swoją pracę. 215 - A teraz - powiedziała do Caitlyn - najprzyjemniejsza część. Atropos przetnie nić. - Długimi nożyczkami chirurgicznymi przecięła czerwono-czarny sznurek. Caitlyn znów udało się poruszyć jednym palcem. Z dużym trudem. - Świetnie - powiedziała Amanda, odłożyła nożyczki na biurko i odwróciła się w stronę groteskowego drzewa. - Wkrótce dołączysz do pozostałych. Nie, jeśli ja wkroczę do akcji! W głowie zabrzmiał jej głos Kelly. Rusz tą pieprzoną ręką, Caitlyn! Chwyć za nożyczki! Caitlyn napięła mięśnie i przesunęła powoli rękę. Amanda stała odwrócona do niej plecami. Najwyraźniej myślała, że Caitlyn nie jest w stanie się ruszyć, nie zauważyła też, że Hannah podpełzła powoli w jej stronę. Na tyle blisko, że Amanda mogłaby się o nią potknąć przez nieuwagę. - Co robisz? - zapytała nagle, patrząc na Hannah. - Nic do ciebie nie dociera. Chyba muszę dać ci nauczkę. - Sięgnęła po nożyczki i podniosła je szybkim ruchem. - Może powinnam ci pokazać, co się stało z Joshem? Hannah potrząsnęła głową i zaczęła odsuwać się w panice. - Wykrwawił się na śmierć, po kropelce. - Hannah skuliła się za biurkiem. Nad nią leżała Caitlyn. Amanda pochyliła się, ale nie rozwiązała Hannah rąk, nie sięgnęła do jej nadgarstków, chwyciła ją za włosy i szarpnęła, odsłaniając szyję. O Boże! Pistolet! Gdzie jest ten cholerny pistolet Charlesa? Caitlyn rozglądała się w popłochu, zobaczyła go w rogu brezentowej płachty, rozpaczliwie daleko. Nie da rady go szybko podnieść. Narkotyk przestawał działać, ale bardzo powoli. Wciąż nie była w stanie się ruszyć. Pokiwała delikatnie palcami u nóg. Nie mogła dłużej czekać. I nie mogła też dosięgnąć tego cholernego pistoletu. Amanda kreśliła linię na szyi Hannah, która zaczęła płakać i skomleć. - Patrz Caitlyn. Widzisz? - zapytała Amanda. - Będziesz następna. Ten brezent jest po to, żeby nie pobrudzić podłogi. Jak tylko uporam się z Hannah, zajmę się tobą. Za chwilę. Rozwarła nożyczki. Ostrza błysnęły groźnie. Powoli, zwiększając napięcie, Amanda przyłożyła ostrze do białej szyi Hannah. Na skórze pojawiła się kropla krwi. Teraz albo nigdy. Zrób coś. Natychmiast coś zrób! Caitlyn napięła mięśnie. Gwałtownie wyciągnęła rękę. Kątem oka Amanda dostrzegła to i szybko pociągnęła ostrzem, trysnęła krew. Amanda rzuciła się do Caitlyn z uniesionymi nożyczkami. - Ty mała suko! Myślałaś, że ci się uda? Ostrza opadły, skierowane prosto w twarz Caitlyn. Cudem dźwignęła się i przetoczyła, a nożyce uderzyły z całą siłą w biurko. Kopnęła Amandę w brzuch. Zaskoczona Amanda zatoczyła się do tyłu i potknęła o Hannah, krztuszącą się i plującą krwią. O Boże, to już koniec! Za ścianą rozległy się głosy. - Co do cholery? - warknęła Amanda. - Policja. Otwierać! - Cholera! - Amanda chwyciła pistolet, oczy błyszczały jej wściekle. Spojrzała na Caitlyn. - To twoja wina, prawda? Ty ich tu sprowadziłaś - syknęła. - Policja! Otwierać natychmiast! Sprawdź – Proszę, nie – szepnęła, dygocząc ze strachu. Nie chciała umierać. Nie teraz. Nie w ten sposób. Jest jeszcze młoda, tyle ją jeszcze w życiu czeka. – Proszę – szepnęła. Głos łamał się jej dramatycznie. – Nikomu nie powiem, przysięgam. Możesz mi zaufać. – Cicho. Wszystko będzie dobrze. – Napastniczka powoli przesunęła zimną lufą wzdłuż kręgosłupa Lorraine, w górę, po karku, do nasady czaszki. I tam się zatrzymała. O Boże drogi! W tej jednej koszmarnej sekundzie Lorraine zrozumiała, że to już koniec. Nic, ani słowa, ani czyny nie przekonają wariatki, by zmieniła zdanie. Zamknęła oczy w chwili, gdy padł strzał. Rozdział 24 Coś jest nie tak. I to bardzo nie tak. Bentz wyczuwał to w powietrzu, w ciszy nocy. Kiedy podjeżdżał pod dom Lorraine,