- Na pewno nie jest tam gorzej niż w miejscu, w którym byłem. - Ross zerknął na tylne siedzenie. Jego siostra nie

szefa biura nieruchomości, w którym pracowała, spakowała podręczną torbę, pojechała na lotnisko Sea-Tac i poleciała pierwszym samolotem do Austin. W niecałą dobę po otrzymaniu obciążającego listu mknęła przez ulice w centrum miasteczka, które nazywała domem przez pierwszych osiemnaście lat swojego życia. Niewiele się tu zmieniło. Drogeria wyglądała tak samo; zachował się nawet pal do przywiązywania koni wbity przed bocznymi drzwiami. Uśmiechnęła się ironicznie na wspomnienie dnia, w którym wyryła na tym właśnie palu swoje inicjały, i zaczęła się zastanawiać, czy mimo upływu czasu wciąż jeszcze widać tam głupiutkie serduszko, wyznanie miłości do mężczyzny, który ją w sobie rozkochał: - Idiotka - mruknęła pod nosem, zatrzymując się przed czerwonym światłem jedynej sygnalizacji w mieście i czekając, aż przejdzie przez ulicę ciężarna kobieta pchająca spacerówkę z płaczącym dzieciakiem. Z chodnika unosił się nagrzany kurz, utrudniał widoczność i Shelby miała wrażenie, że asfalt zaraz się roztopi. 6 Jezu, ależ tu było gorąco. Zapomniała o tym. Po czole spływał jej pot, a gorące powietrze zdawało się napierać na jej bawełnianą bluzkę. Skóra pod spódniczką khaki była wilgotna. Mogła zamknąć ten cholerny dach, zasunąć okna i włączyć klimatyzację, ale nie chciała tego robić. Pragnęła zachować Bad Luck w pamięci jako beznadziejne miejsce. Miasteczko zawdzięczało swoją nazwę, bardzo zresztą odpowiednią, jakiemuś dawnemu poszukiwaczowi nafty. Rozwijało się powoli i niewielu jego obywateli dobrze prosperowało - najbardziej spośród nich wybił się jej ojciec. Gdy tylko otrzepała buty z kurzu Bad Luck, powzięła mocne postanowienie, że jej noga nigdy więcej tu nie postanie. http://www.bol-plecow.info.pl Alex, „od lat” pracował dla rodziny. W małej czapeczce, z troche upiornym usmiechem przylepionym do twarzy przejechał cała droge ze szpitala, mijajac bujna zielen parku Golden Gate i bajkowe wiktorianskie kamieniczki Haight Ashbury, a¿ w koncu dotarł pod te fortece. Pod dom. Elektronicznie sterowana brama otworzyła sie z cichym szmerem i w miekkim swietle zmierzchu wielka posiadłosc zalsniła dziesiatkami okien. Stare rododendrony i azalie rosły wzdłu¿ kamiennych scie¿ek i schodów prowadzacych na próg wielkiego, ceglanego domu, który wydał sie Marli znajomy. - Pamietam to - wyszeptała ze łzami w oczach, czujac, ¿e zachowuje sie jak ostatnia idiotka.

nie siegała nawet jednej dziesiatej tego, co znajdowało sie tam przed trzema laty. Co, do cholery, stało sie z tymi pieniedzmi? Sadzac po tym, co znajdowało sie w biurku, Alex i Marla Cahill toneli w długach. Nic dziwnego, ¿e Alex pracował do nocy i rozmawiał z zagranicznymi inwestorami. Zamkneła Sprawdź Nie ryzykujesz, nie masz, powtarzała sobie kolejny raz, jakby to była litania. Trzymając w jednej ręce torebkę, drugą odsunęła zasuwę, zdjęła łańcuch i otworzyła drzwi na oścież. Stanął przed nią w błękitnej łunie ulicznych latami i oparł się o framugę drzwi. Wyglądał dokładnie tak, jak na zdjęciach, które oglądała - jak bandzior. - Pan McCallum - powiedziała spokojnym tonem, chociaż czuła, że zaraz zsika się w majtki ze strachu. Z tego człowieka emanowało czyste zło. - Czyż to nie zbieg okoliczności? Właśnie miałam zadzwonić i zaproponować spotkanie. Prychnął z niedowierzaniem i wlepił w nią swoje zimne, surowe oczy, które niemo oskarżały ją o kłamstwo. - No, dobrze, przystąpmy do rzeczy - powiedział, obrzucając spojrzeniem malutki, ciasny pokój i stojącą na stoliku zakorkowaną butelkę tequili. - Skoro Caleb Swaggert nie żyje, to pewno będzie pani chciała podpisać umowę ze mną. A więc o to mu chodziło. - Możliwe.