- Lepiej podejść kawałek niż zostać w tym miejscu - uwaga Rolara była nie pozbawiona sensu. Najemniczka włożyła sztylet w pochwę i zerwała się na równe nogi. Podchwyciłam torbę i poszłam za przyjaciółmi.

Nieprzerwane używanie magii nie były za darmo. Upadałam pierwsza - zemdlałam. Nigdy w życiu nie musiałam tak długo i monotonnie czarować. Wyczerpywało to bardziej niż bieganiny po lesie. Byłam nieprzytomna najwyżej pięć minut i, ocknąwszy się, zapewniałam, że świetnie odpoczęłam i mogę iść dalej, ale przyjaciele oczywiście mi nie uwierzyli. Rolar stwierdził, że moja cera przypomina mu niejakie prygucze ziemnowodne (cholera wie, co to za roślina – przyp. red) przy czym na ostatnim zdychaniu. Większością głosów (przy jednym przeciwnym) zdecydowaliśmy się na powrót. Ledwie doszliśmy do w domu - pierwszego lepszego który stał z brzegu – poszłyśmy spać z Orsaną. Len ślimaczył się na drodze dotrzymując towarzystwa Kelli, a Rolar szybko przełknął kanapkę z serem i znów zwiał, przyłączywszy się do innej brygady. Na pomoc przyszły nowe oddziały arlijskich wampirów, którzy tym razem byli prawdziwi. Usłyszawszy o nieszczęściu wiszącym nad doliną, porzucili wszystkie swoje sprawy, zabrali żonom poniewierające się po kątach gwordy, którymi szatkowały w beczkach kapustę i pobiegli do miasta. Tutaj im wszystko wytłumaczyli, podzielili na grupy i wysłali do lasu. W odległych od centrum wsiach ocalało kilka kjaardów, które teraz robiły za psy policyjne. Kiedy w końcu zrobiło się jasno, zrozumieliśmy, że nie damy sobie rady. Metamorfy rozlazły się po Arlissie jak siniak. Zginęło oko¬ło tysiąca wampirów, a liczba ofiar ciągle rosła- na szczęście już coraz wolniej. Jeżeli mieszczańskich „wampirów” wycięliśmy co do jednego, to bliżej do granicy udawało się zabić jednego na dziesięć - dwadzieścia. Ludność doliny zmniejszyła się o jedną czwartą. I nie było żadnej pewności, że łożniacy wyszli poza dolinę i znajdują się daleko od niej. Nie mogliśmy się połączyć od razu z Konwentem Magów: telepatofon, jak się spodziewaliśmy, był rozbity. Na naprawę ( a raczej nieskutecznej jej próby) poszło więcej niż dzień. Ledwo połączyliśmy się ze Szkołą, ale dziadostwo syczało i wyrzucało bezsensowne urywki zdań, że magowie zrozumieli tylko jedno: w Arlissie dzieje się coś złego. Dwie godziny później przy wyraźnie wykrzywionej świątyni zmaterializował się Nauczyciel, który dostał się tu dzięki głównemu portalowi Wieży Teleportacji. Robili to chyba po raz pierwszy w całej historii, gdyż do aktywowania potrzeba było około dwudziestu arcymagów zwołanych naprędce z całej Belorii. Przywitaliśmy się z nim jak równy z równym. Nauczyciel już kiedyś spotykał się z takimi stworami. Obejrzawszy się po bokach i zauważywszy pobojowisko zmarszczył się i wymamrotał: “Ach, jakie niedopatrzenie...” - i zarzucił mnie pytaniami. Interesował się tylko na czym Ti stoimy, bo resztę znał lepiej od nas. Mag z Kamieńca nie wyjawił mi całej prawdy, przemilczawszy, że z aktywowanego w Grzebieniastych górach Kręgu wyrwały się nie tylko żmiry. Magowie, którzy tam przybyli, przeszukali okoliczne lasy i wioski, ale oprócz innych umarlaków zabili tylko z dziesięciu łożniaków. Na tym Konwent zakończył sprawę i nie zamierzał jej ujawniać. „Ze względu na politykę i ekonomię” – wyjaśnił zmieszany Nauczyciel, nie wytrzymawszy pogardliwego spojrzenia Lena. Konwent bał się o swoją reputację i dlatego nie rozgłosił pomyłki młodego maga, który przez głupotę wlazł do nieznanego Wiedźmiego Kręgu. W innym wypadku musieliby wprowadzić stan wyjątkowy i wyżebrać od króla pieniądze na ochronę miast i sprawdzanie mieszkańców, leśne obławy oraz na zakup i bezpłatne rozdawanie amuletów w każdym miasteczku i wsi. Naum, lekko mówiąc, byłby bardzo niezadowolony – ku skrywanej radości Wszystkowiedzącego (zakładam, że to jest jakiś dajn), śpiącego i widzącego, któremu udałoby się podsycić złowrogą atmosferę w Konwencie. Ale Len nic nie powiedział. Patrzył milcząc, jak Nauczyciel krząta się koło telepatofonu, z wielkim wysiłkiem naprawiając niewidzialne połączenia między jego kryształkami. Potem nadal milcząc włożył na głowę obręcz i wysłał do Konwentu sprawozdanie. Starmińscy telepaci prześlą je do każdej posady, łącznie z Woliją i Jesionowym Grodem. Oczywiście, na początek, trzeba było uwolnić Arliss od łożniaków i jeszcze przed zmrokiem teleportowało tu się na własną rękę kilku magów. Odetchnęliśmy z ulgą. Ale na śmiertelnie niebezpieczne polowanie znowu musiałam iść z przyjaciółmi... Następnego ranka Rolar postanowił porozmawiać z rusałkami, kategorycznie odrzucając wszystkie propozycje towarzystwa, a z broni wziął tylko gword. Powlokłam się zanim obiecawszy, że nie będę go ratować, nawet jeśli zacznie drzeć się w niebogłosy – po prostu idę w tą samą stronę poszukać swojego konia. Zresztą, jeżeli Rolarowi tak bardzo nie odpowiada moje towarzystwo, to mogę pójść sama, ale wtedy mój zmasakrowany trup przez łożniaków będzie leżał na jego sumieniu. Wampir zadrżał i poddał się. Nie musiałam szukać Smółki. Gdy tylko wyszłam na skraj lasu od razu zobaczyłam tą pogankę, szczęśliwie szczypiącą trawę po tej stronie brzegu. Jak przedostała się na tą stronę było dla mnie zagadką, gdyż kraken nadal szalał w zatrutej wodzie i szybko wynurzył się przed nami, szczerząc kły i mlaskają mackami. - Danawiel! – złożył dłonie w trąbkę Rolar i zaczął głośno krzyczeć, zagłuszając syk rozwścieczonego smoka: - Dewieni ast, karitessa! Odpowiedzi nie było, ale kilka minut później kraken zamknął paszczę, ze świstem wypuścił powietrze nozdrzami dwa strumienie białej pary, podpłynął do nas bokiem i wystawił do nas grzbietowa płetwę jako uchwyt. Rolar bez wahania wskoczył na iskrzącą się łuskę. Ja także, skrycie umierając ze strachu. Kraken ruszył z miejsca, jak wystrzelony z kuszy bełt . Z całej siły złapał za płetwę smoka, a Rolar niezauważalnie się zachwiał machając wyciągniętymi nogami – widocznie to nie jego pierwsza przejażdżka. Do zapory, która przypominała żeremie z bezładnie narzuconych kłód i kamieni, dopłynęliśmy w ciągu sekundy. Kraken zatrzymał się koło niej i gdy ledwo co zdążyliśmy z niego zeskoczyć - zanurkował. Po tej stronie zapory płynęła sobie szeroka rzeczka, złudnie przypominająca jezioro. Dzień zaczynał się mgliście, przeciwległy brzeg tonął w szarawej mgiełce. Gdy tylko podeszliśmy do brzegu nieopodal wynurzyła się rusałka. A raczej – wynurzył się. Odrzucił na plecy długie, jasne z zielonkawym odcieniem włosy, złożył ręce na muskularnej piersi i wyczekująco popatrzył się na nas blado srebrnymi oczami ze źrenicami w kształcie rombów. http://www.beton-architektoniczny.info.pl/media/ zwracać na niego uwagę. Rory'ego mógł jeszcze zrozumieć, bo braciszek był urodzonym flirciarzem. Ale Maggie? Jeszcze rano twierdziła stanowczo, że nie jest zainteresowana kontaktami z facetami. Hm... Po tym, co zaszło w kuchni, Ash miał pewne podstawy, by powątpiewać w prawdziwość jej zapewnień. Przylgnęła do Rory'ego, rozmyślał ponuro, jakby ten był ostatnim mężczyzną na Ziemi. Przygotowała mu suty posiłek... brakowało tylko, żeby zaczęła go karmić, zupełnie tak, jak Rory karmił Laurę. Rzucała tylko w stronę Asha pogardliwe spojrzenia za każdym razem, kiedy sięgał po butelkę. Czyżby to była zazdrość, Tanner?

Wprawiło go to w jeszcze większy niepokój, bo zaczynał nabierać pewności, że Lizzie potrzebuje pomocy. Takiej, jaką miał zwyczaj oferować kobietom. Ale one mu się raczej nie śniły. 85 Christopher wrócił do Marlow w poniedziałek razem Sprawdź też zasnęła jak kamień. Nikos się jej przyglądał. Spała, tuląc do siebie śpiącego niemowlaka. Była piękna. Czarne włosy rozrzucone na białej poduszce, długie rzęsy rzucające cień na policzki... Danny znów się poruszył. Nikos już wiedział, że R S chłopczyk za chwilę się obudzi i być może znów narobi hałasu, a Carrie potrzebowała snu. Bez namysłu podszedł do łóżka, wziął Danny'ego na ręce i szybciutko wyniósł z sypialni Carrie. R S ROZDZIAŁ SIÓDMY