– Wiem, że to dla was trudny okres – zaczął Avery.

wali z impetem w szybę. Kości czaszki ulegają zmiażdżeniu, ich fragmenty wbijają się coraz głębiej w mózg... – Moja córka nie ma już głowy – ciągnął monotonnym głosem. – Tylko bezkształtną masę, którą przytrzymują spinacze, nici i kilometry bandaży. Zresztą lekarze podłączyli ją do tej aparatury tylko dlatego, że czekali na naszą zgodę na wycięcie narządów. A teraz ona leży tam jak groteskowa lalka, podtrzymywana przy życiu przez maszyny. Moja była żona, Berthie, cały czas łudzi się, że to jeszcze nie koniec. A moim zdaniem tak nie powinno być. Nie ma w tym żadnej... godności. Nasza młodsza córka, Kimberly, nie powinna siedzieć przy łóżku konającej siostry i patrzeć, jak kłócimy się z matką, kiedy ją odłączyć. Ja już podjąłem decyzję w tej sprawie. Teraz wszystko zależy od tego, kiedy Berthie da za wygraną. – Więc przyjechałeś, podjąłeś decyzję i wyjechałeś. Quincy zamrugał kilka razy. – Mogłabyś chociaż udawać, że mnie nie przejrzałaś – powiedział w końcu. – Zwłaszcza że jesteś trzeźwa. Pociągnął kolejny łyk piwa. Chyba naprawdę go potrzebował. Butelka była już prawie pusta. Kelnerka, która wyrosła jak spod ziemi, zapytała, czy nie podać mu następnej. Quincy zawahał się. Jego oczy zdradzały, że ma ochotę jeszcze się napić, ale pokręcił głową. – Dziwię się, że nie szukałeś pocieszenia w whisky – skomentowała Rainie. – Szukałem. Przez tydzień. Potem musiałem przestać. Jak na ironię, Amanda zginęła przez pijanego kierowcę. http://www.bassety-adopcje.pl Skradała się na paluszkach, bezgłośnie. Korytarz rozszerzył się, zamienił w okrągłą pieczarę, której wysokie sklepienie ginęło w ciemności. Pani Polina zresztą w górę nawet nie spojrzała, tak bardzo uderzył ją obraz, otwierający się przed jej wzrokiem. Na środku pieczary leżała idealnie okrągła kula, jedną trzecią objętości zagrzebana w ziemi. Rozmiary miała mniej więcej takie jak wielka śnieżna kula, którą dzieci kładą jako podstawę śniegowego bałwana. Powierzchnia mieniła się tęczowymi plamami – fioletowymi, zielonymi, różowymi. Widok był tak cudowny, tak nieoczekiwany po długim błąkaniu się w mroku, że Lisicyna wydała z siebie krótki okrzyk. Obok stała lampa. Ona to właśnie oświetlała połyskującą gładź, każąc jej błyskać blikami i iskierkami. Między lampą a kulą widać było skurczony, czarny, miarowo kołyszący się cień.

Dlaczego i po co – nie próbuję się nawet domyślać, bo na razie o życiu świętych starców prawie niczego mi nie wiadomo. Jednak wszystkie niejasne wydarzenia są tak lub inaczej związane właśnie z pustelnią i obracają się wokół niej. Trzeba zatem rozpatrywać i tę wersję. Byłam dzisiaj na Rubieżnej (tak, tak, proszę się na mnie nie gniewać) i igumen Izrael zadał zagadkę, której sens nie jest dla mnie jasny. Wypadnie udać się tam raz jeszcze. Sprawdź – Uran. Słyszał? Wie? Smółka. Złoże. Przewielebny pomyślał, kiwnął głową. – Tak, tak, czytałem w „Wiadomościach Fizycznych”. Uran to taki naturalny pierwiastek, obdarzony niezwykłymi właściwościami. Badają go teraz, jak i inny pierwiastek, rad, najwybitniejsze umysły Europy. A smółka uranowa, jeśli się nie mylę, to minerał, w którym zawartość uranu jest bardzo wysoka. Tak, zdaje się? – Osoba duchowna interesuje się. Dobrze – pochwalił Lampe. – Niebieska aura. Mądra głowa. – Bóg z nią, z moją głową. No więc co z tą pańską smółką? Fizyk wyprostował się dumnie. – Moje odkrycie. Jądro zaczyna się dzielić. Samo. Potrzebny szczególny mechanizm. I nazwę wymyśliłem: „dzielnik jądrowy”. Niewiarygodnie trudne warunki. Na razie niemożliwe. W przyrodzie teoretycznie możliwe. Ale rzadki zbieg. A tu jak raz! Nadzwyczaj