lat czuła rozgoryczenie na myśl o tym, jak czas z nią postąpił.

uszkodzenia kolana. Potem lekarze stwierdzili, ze Montgomery potrzebuje czasu. Chodziło o to, żeby środki znieczulające przestały działać. Później jednak, zresztą na osobistą prośbę Montgomery'ego, podano mu solidną dawkę morfiny. Twierdził bowiem, że cierpi z bólu. Potrzebował leków, potrzebował pomocy medycznej, potrzebował odpoczynku. Wszyscy wiedzieli, że nie można go przesłuchać, dopóki jest pod wpływem leków. Nawet gdyby się uparli i przesłuchali go, pierwszy lepszy sędzia wycofałby jego sprawę z wokandy. Ostatecznie jednak Albert Montgomery miał pewne uzdolnienia. Potrafił wstrzymać postępowanie. Ale wraz z upływem kolejnych godzin wszyscy stawali się coraz bardziej nerwowi. Szykowało się coś wielkiego. Każdy to czuł. - Przestań się wiercić - rzuciła Glenda. Rozejrzał się i stwierdził, że metodycznie obraca górny guzik marynarki. Odruchowo zabrał rękę. Z zasady dobrze skrojony garnitur sprawiał, że Quincy czuł się lepiej, jakby był bardziej opanowany. Ale nie tego dnia. Z godziny na godzinę narastało w nim przekonanie, że krawat ma zamiar go udusić. Zastanawiał się, co u Rainie. Chciałby wierzyć, że można do niej bezpiecznie zadzwonić. http://www.badaniekliniczne.com.pl/media/ – Jest ładna? – zapytała Rainie. Quincy zawahał się. – Ładnie się starzeje – powiedział w końcu obojętnym głosem. – Ładna, inteligentna i do tego dobra matka. Tęsknisz za nią? – Nie – stwierdził kategorycznie. – Czemu nie? – Moje małżeństwo to prehistoria, Rainie. Kiedy się poznaliśmy, Bethie podziwiała moje policyjne sukcesy, ale oczekiwała, że wybiorę karierę psychologa z prywatną praktyką, którą wyżej ceni się w towarzystwie niż pracę gliny. Cholera, ja też tak myślałem. A jednak dałem się zwerbować. Nie powiedziałem „nie”. I biedna Bethie musiała brnąć przez życie z agentem. Jeśli chciałem być wobec niej lojalny, powinienem był zostać psychologiem. Ale wybrałem wierność sobie. Praca mnie wciągnęła na dobre, a moje małżeństwo rozpadło się. – Dlaczego nie mówisz o niej nic złego?

Miała zły sen. Znalazła się na afrykańskiej pustyni. Znała to miejsce z programu, który obejrzała na Discovery. We śnie częściowo rozpoznawała kolejne sceny z programu, inne zaś jawiły się jako prawdziwe wydarzenia. Pustynna równina. Straszna susza. Malutki słoń, którego urodziła wyczerpana słonica. Niepewnie stanął na nogach, pokryty mazią i resztkami Sprawdź z Amandą, nosił nazwisko Ben Zikka. - Co?! - krzyknął Quincy. - Ben Zikka - powtórzyła Rainie. - To nazwisko... - Nie! A to skurwiel! No nie! Quincy poderwał się od stołu. Złapał za telefon i zaczął nerwowo wybierać numer. Tak mocno ściskał słuchawkę, że knykcie mu zbielały. Musiało się stać coś naprawdę złego. Nie rozumiała. Popatrzyła na Kimberly i zobaczyła, jak jej twarz robi się biała jak ściana. - Dziadek... - szepnęła Kimberly. - Nie! - Rainie zamknęła oczy. - Żadne z nich nie pomyślało o ojcu Quincy'ego. Ten stary człowiek, chory na Alzheimera, był w domu starców. -No nie...! - Poproszę z domem starców Cienisty Azyl - warknął Quincy, a po chwili