się niesforne loki. Wydawał się naprawdę przejęty. – Ma ktoś koc albo coś do przykrycia? –

– Wiem o tym. – Więc... ? – Sobowtór. Prawdopodobnie. – Albo... twoja wyobraźnia. – Raczej nie. – Dotknął fotografii. – One są rzeczywiste. – Albo ktoś przy nich majstrował. – To możliwe. – Rick, ona nie żyje! – Odchrząknęła i oparła się o krzesło. – Czy... powiedziałeś Kristi? – Była przy mnie w szpitalu, kiedy odzyskałem przytomność, i uznała, że to halucynacje po środkach przeciwbólowych albo skutki śpiączki. Twierdziła, że po prostu miałem odjazd. Nie chciałem jej denerwować, więc potem do tego nie wracałem. Ona też nie. Tylko że córkę pochłaniało pisanie książki i planowany ślub. Nie chciała myśleć, że ojciec wariuje. Choć był święcie przekonany, że ktoś się nim bawi, w głębi duszy podejrzewał także, że niektóre wizje Jennifer to produkty jego umysłu. Może prowokacja sprawiła, że w jego mózgu otworzyła się jakaś klapka? Nie chciał się przyznać sam przed sobą, że już nie wie, co jest rzeczywistością, a co wyobrażeniem. – Nie widziała tego? – Olivia wskazała fotografie. – Nie. O1ivia odetchnęła powoli i jeszcze raz dokładnie przyjrzała się zdjęciom i aktowi zgonu. Zmarszczyła brwi, na jej czole pojawiły się drobne zmarszczki, wykrzywiła usta w grymasie http://www.avamed.com.pl Chwila wahania i twierdzący ruch głową. – O co chodzi? – Chcielibyśmy zadać pani kilka pytań. – Na jaki temat? – W tej chwili gniew zniknął, przerodził się w strach. – O Boże. Fernando? Chodzi o mojego brata? Nie mówicie, że coś mu się stało. Albo że ma jakieś kłopoty. – Przeżegnała się odruchowo. – Nie, nie, to nic takiego – uspokoił ją Hayes. – Chodzi nam o pani samochód, chewoleta z 1999 roku, srebrny impala, zarejestrowany na nazwisko Ramona Salazar. – Coś nie tak? – Z głębi domu wynurzył się mężczyzna, dwukrotnie od niej większy, same mięśnie i siła. Obcisła koszulka podkreślała bicepsy. Dżinsowe szorty zwisały nisko na wąskich biodrach. – Co jest? – Policja. – Spojrzała na niego ze strachem. – Sebastian Salazar? – zapytała Martinez.

spojrzała na Bentza. Szukała potwierdzenia. – Oboje to wiemy. Byliśmy tam... Na pogrzebie. Leżała w trumnie. – Dłoń ze zdjęciem zadrżała. Tally ciężko oparła się o samochód. – To po prostu niemożliwe. – Ale mówiła to niemal szeptem. Odchrząknęła, wyprostowała się, wzięła w garść. – Ta kobieta na zdjęciach to... to sobowtór. – Na to wygląda. Sprawdź – Co? – Bentz się zdziwił. – Przyszło na posterunek. Montoya poczekał, aż kelnerka postawi na stoliku szklankę z herbatą Bentza, i dopiero wtedy z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął kopertę: dwadzieścia na dwadzieścia pięć centymetrów, nazwisko Bentza wypisane drukowanymi literami, adres – nowoorleański wydział zabójstw. I wielka pieczątka: „Osobiste”. Koperta była zamknięta. – Dzisiaj przyszło? – Mhm. – Montoya wypił łyk kawy. – Prześwietlone? – Czyli sprawdzone pod kątem materiałów wybuchowych i groźnych substancji, na przykład wąglika. – Owszem. Bentz zmrużył oczy. – Przez ciebie?