- Pani obecność na pikniku, panno Stoneham, jest nie¬odzowna - szepnął później Mark, pochylając się w salonie nad oparciem krzesła Clemency.

- Nie zapomnę ci tego. Odwrócił się i chciał odejść, ale Samanta zatrzymała go za ramię, mierząc pełnym uznania spojrzeniem. - Dług możesz spłacić już teraz. Zostań przez chwilę, zaszalejemy. - Przysunęła się do niego. - Nauczę cię kilku sztuczek. Zdjął jej rękę z ramienia. - Znam już wszystkie sztuczki. Trzymaj się, Sam. ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIĄTY Kilka godzin później Santos i Jackson zajechali przed klub Chopa Robichaux na Bourbon Street. Nie minęła jeszcze dziesiąta rano i ulice świeciły pustkami. Mieli uzasadnione przeczucie, że Chop będzie sam, a o to właśnie im chodziło. Zamierzali zagrać z nim niekoniecznie w granicach prawa. Bez świadków. - Jesteś pewien, że dobrze robimy? - zapytał Jackson. - Mhm. Przekonamy go, że St. Germaine wpuszcza go na minę i że może mieć kłopoty. - Kupi to? - Musi. Santos zerknął niespokojnie na wejście do klubu. Setki razy odgrywali podobne sceny, ale nigdy tak dużo nie zależało od ich wyniku. Tym razem na szali kładł własne życie. Odwrócił się do przyjaciela. - Albo i nie kupi. - Kupi. - Jackson zacisnął usta. - Zapędzimy go w kozi róg. Będzie kwiczał jak prosię. A jeżeli nie, to tak mu skuję pysk, że w końcu puści farbę. - Już to widzę - mruknął Santos, siląc się na dowcip. - Jeszcze mi powiedz, że potem zamówisz stek. - Duży i krwisty. Santos roześmiał się, chociaż nie było mu do śmiechu. - Wiemy o najważniejszym, o pieniądzach. Wiemy, że się z nim spotkała, że dała mu kopertę. Znamy jej szczególne gusta. Tyle wiemy, co do reszty gramy w ciemno. - Trącił przyjaciela łokciem. - Robimy to cały czas, nie? - I całkiem nieźle nam idzie. http://www.autokup.pl którego tak strasznie wczoraj zbeształa. Nagle zrozumiała, skąd wzięło się poczucie deja vu. Rzeczy wiście spotkała wcześniej Scotta Galbraitha. I to dokładnie w tym samym miejscu! R S Zatrzęsła się na samą myśl o tym. - Pani! - Zmarszczył gniewnie brwi. - Proszę mi nie mówić, że to pani będzie... - Pańską nową nianią - dokończyła za niego. Z ulgą odkryła, że wciąż potrafi wydobyć z siebie jakiś dźwięk. - Jestem Willow Tyler. Z wnętrza domu dobiegł płacz, po którym rozległ się okrzyk „paskuda, paskuda, paskuda", a następnie głośny huk.

- Kuzynka Diana chciałaby uczestniczyć w naszych lek¬cjach. Skoro mamy gości, czy naprawdę musimy je odbywać? - Naturalnie - odparła Clemency. - To tylko poranne zajęcia. Oczywiście, panna Diana będzie również mile widziana, jeśli zgodzi się na to jej mama. - Och, bardzo dziękuję, panno Stoneham! - Twarz Diany ponownie się rozpromieniła. - Ale po co właściwie chcesz to robić? - zapytała ją Arabella z ciekawością. - Ja... nie potrafię się zachowywać w towarzystwie - odpowiedziała szeptem Diana, przebierając znów palcami w fałdach sukni. - Boję się, że powiem coś nie tak. - Popatrzyła błagalnie na kuzynkę. - Ty jesteś taka piękna i pełna wigoru, i pewnie nawet nie wiesz, o czym mówię. - To czysty egoizm myśleć w towarzystwie tylko o sobie wtrąciła zgryźliwie Adela, która usłyszała koniec ich rozmowy. - Gdybyś bardziej dbała o innych niż o siebie, nie byłabyś tak potwornie wstydliwa. Sprawdź Diana i Arabella spędziły popołudnie przy huśtawce. Właściwie był to konar starej brzozy, rosnącej przy strumyku, z którego doprowadzano kiedyś wodę do klasztornych stawów. Arabella zdradziła, że to jedno z jej ulubionych miejsc jeszcze z czasów dzieciństwa, a i teraz żadna z dziewcząt nie była na to zbyt dorosła. Gałąź rosła nisko i podkasawszy sukienkę, można było z łatwością tam wejść i przesunąć się nad wodę. Jeśli zsunęły się wystarczająco daleko, pod wpływem własnego ciężaru zaczynały się kołysać. Spośród wszystkich młodych gości Diana najbardziej cieszyła się z przyjazdu. Panna Stoneham okazała się wspaniałą nauczycielką, a poranna lekcja była ciekawa i zabawna. Poza tym bardzo polubiła swoją kuzynkę Arabellę. Po latach dokuczania ze strony Adeli, rozpieszczana przez Gilesa i cierpiąca na napady wstydu, teraz dopiero poczuła, że żyje. Arabella także dobrze się bawiła. Nie znała dotąd żadnej rówieśnicy. Pomimo diametralnie różnych charakterów, a może właśnie dzięki temu, stały się szybko przyjaciółkami. Diana podziwiała żywiołowość Arabelli, ta z kolei uznała, że jej kuzynka, choć tak nieśmiała, ma podobne jak ona własne opinie, tyle że bardziej przemyślane. Pod pewnymi względami Arabella była, jak na swój wiek, bardzo niedoj¬rzała i zauważyła, że Diana ma coś, czego jej brakowało. - Wpadam czasami w okropne tarapaty - westchnęła i usiadła wygodniej na gałęzi. - Tak się nudziłam, zanim przyjechałaś. Di, gdybyś tylko wiedziała... - Chciałabym postępować jak ty - przyznała się kuzynka. - Ale jestem na to zbyt tchórzliwa. - To wcale nie wygląda tak wesoło - zwierzyła się Arabella, podskakując lekko, aż zatrzęsły się liście. - Mówię ci. Di, w zeszłym tygodniu przeżyłam prawdziwą katastrofę. Obiecaj, że nie będziesz zgorszona. - Jak mogę obiecać, jeśli nie wiem, co chcesz powiedzieć? - zapytała Diana logicznie. - Ale cokolwiek by to było, nadal pozostanę twoją przyjaciółką, Bello. Arabella zdecydowała, że to wystarczy i cichym głosem opowiedziała kuzynce historię z Joshem Baldockiem. - Och, Di, tak się bałam - skończyła szeptem. - A potem Poczułam straszny wstyd. To było okropne! Wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby nie nadeszła panna Stoneham. - Jeszcze nigdy nikt nie chciał mnie pocałować - odparła smutno Diana, po czym dodała: - To wielkie szczęście, że masz pannę Stoneham. - Czy to znaczy... Nie myślisz więc, że jestem okropna? - Oczywiście, że nie - Diana poklepała ją lekko po ramieniu. - I nie jesteś zaszokowana?