- Wiesz, że ona cię kocha.

- Mam nadzieję, że dają tu coś poza sałatą dla królików. Santos i jego partner, Andrew Jackson, różnili się od siebie jak ogień i woda. Jackson, żonaty, dzieciaty, był w każdym tego słowa znaczeniu domatorem, człowiekiem na wskroś rodzinnym. Trzeźwy, praktyczny, z dystansem traktował swoją pracę. Choć glina doskonały, sprawy zawodowe zostawiał za progiem domu. Santos natomiast był pracoholikiem i samotnikiem. Za całą rodzinę starczała mu Lily, innej nie szukał. Do pracy podchodził z pasją, która, bywało, przeradzała się w obsesję. Gdyby jego organizm nie informował go, że potrzebuje jedzenia i odpoczynku, pracowałby dwadzieścia cztery godziny na dobę. U przełożonych, od których nieraz brał po głowie, miał opinię niebezpiecznego i nieobliczalnego wariata. Na domiar złego był jednym z najczęściej odznaczanych za zasługi. Pomimo tych różnic stanowili z Jacksonem zgrany tandem. Pracowali razem od sześciu lat i nie zliczyliby, ile razy jeden drugiemu ratował tyłek. Obok Lily Jackson był jedyną osobą, której Santos na tyle ufał, by darzyć ją przyjaźnią. Wszystko to nie zmieniało faktu, że nie trawił zdrowej zieleniny, którą żył tamten. Przestudiował menu, wybrał najmniej odrażające danie i odłożył kartę. - Jesteś pewien, że dzisiaj wypadała twoja kolej? - Aha. - W kącikach ust Jacksona pojawił się uśmiech. - Ostatnim razem byliśmy w Naszej Przystani. Przez tydzień odbijało mi się to tłuste żarcie. - Taki duży, a taki delikatny. Jackson ze śmiechem odchylił się na krześle, ręce założył na piersi. - Delikatni żyją dłużej. Kelnerka przyjęła zamówienia i odpłynęła bezszelestnie. Santos patrzył za nią, z przyjemnością obserwując rozkołysane ruchy jej bioder, po czym wrócił do rozmowy: - Trafiłeś na coś? - Kilka dziewczyn rozpoznało ofiarę. Niejaka Kathi. Od niedawna na ulicy. Nie miała alfonsa, nie miała chłopaka, nie brała drągów. - Facet zaczyna grać mi na nerwach. - Santos zasępił się, przebiegając w myślach szczegóły sprawy. - Czegoś tu nie łapiemy, nie sądzisz? - Co by to miało być? - Jackson przechylił się do przodu, tak że nogi krzesła stuknęły o drewnianą podłogę. - Mamy cztery ofiary. Wszystkie to dziewczyny z ulicy. Wszystkie młode, brunetki, rasy białej. Wszystkie z Dzielnicy Francuskiej. Zamordowane w identyczny sposób. Przy każdej zostawiał jabłko nadgryzione z dwóch stron. I zawsze jedno nadgryzienie to ślad zębów ofiary, a drugie, najpewniej, mordercy. http://www.altrider.pl - Bo nie możesz i kwita. Nie rzucisz szkoły, nie pozwolę, rozumiesz? Musisz się uczyć, skoro chcesz się wydostać z tego bagna. Jeśli rzucisz szkołę, to skończysz jak twój ojciec. Tego chcesz? Victor zacisnął pięści. - To bez sensu, mamo. Wiesz, że nie jestem taki jak on. - Więc dowiedź tego. Skończ szkołę. - Wyglądam na szesnaście lat. Mógłbym zacząć pracować. Potrzebujemy pieniędzy. - Nie potrzebujemy. To, co mamy, w zupełności wystarcza. - Jasne. Lucia poczerwieniała, słysząc sarkazm w głosie syna. - Chciałeś coś powiedzieć? Brakuje ci czegoś? Nie odpowiadał, wbił wzrok w podłogę, na której leżały pośród papierów resztki niedojedzonej kolacji. Co za obrzydliwy bałagan. Całe ich życie tak wyglądało: nieuporządkowane, poplątane, zabałaganione. W piersi wzbierał mu gniew, poczucie zawodu, bezradności. Miał wrażenie, że jeszcze chwila, a eksploduje. - Mów - przynaglała Lucia, szturchając go palcem w ramię. - Chcesz mieć nowy sprzęt stereo? A może nowe dżinsy? Kolorowy telewizor do swojego pokoju? Podniósł głowę i spojrzał matce w oczy z zawziętą, nieustępliwą miną.

Po chwili usłyszał odgłosy dobiegające z jednego z pokoi i domyślił się, że to Klara rozpakowuje swoje rzeczy. To mu poprawiło nastrój. Dziecko też rozejrzało się wkoło, wyraźnie na kogoś czekając. Oboje wpatrywali się w drzwi, lecz Klara nie przyszła. - Czas położyć spać Karolinę - zawołała ze swojego pokoju. - Czemu tego nie robisz? - Zaraz ją położę - odpowiedział. Bryce lubił ten wieczorny rytuał, lecz świadomość, że Klara nie pojawi się, by powiedzieć małej dobranoc, niemile go dotknęła. Widząc oczekiwanie w oczach córeczki, zaniepokoił się, czy nowa niania nie potraktuje jej tak jak jego. Klara nie przywykła do zmieniania pieluszek i sprzątania po dziecku. Teraz, siedząc w bujanym fotelu i obserwując Karolinę bawiącą się w trawie, odczuwała jednak nieznaną dotąd przyjemność. Sprawdź - Gloria, mogę zadać ci pytanie? - Strzelaj. - Dlaczego chcesz się ze mną znowu spotkać? - Dlaczego? - powtórzyła zaskoczona. - Dlatego. - Bo tak ci się podoba? To za mało. Zasępiła się. Nie wiedział, czy jest zła na niego, czy tylko zastanawia się nad odpowiedzią. - Jesteś fajny i... świetnie całujesz - orzekła po głębokim namyśle. Santos zaśmiał się, mile połechtany jej słowami. - Fajny i dobrze całuję! Jestem wzruszony. Doszli do końca falochronu i zawrócili w stronę samochodu. Przez chwilę szli w milczeniu. - Naprawdę chodzisz do niepokalanek? - zapytał, zerkając na jej szkolny strój. - A co, nie wyglądam?