usiłując wyraźnie zaprowadzić porządek w obradach.

Było rzeczą powszechnie wiadomą, że lord Alexander prowadził nader rozwiązły i kosztowny tryb życia. Bez opamiętania szastał pieniędzmi, wydawał je tak, jakby lal wodę z konewki. Bezkrytycznie i z konsekwencją godną lepszej sprawy realizował swoje ekstrawaganckie zachcianki, toteż nic dziwnego, że jego śmierć nie wzbudziła w najbliż¬szych żadnego żywszego uczucia poza ulgą. Lysander przypuszczał, że nieodpowiedzialne zachowanie brata w rów¬nym stopniu co nieszczęśliwa gra ojca przyczyniło się do fatalnego stanu rodzinnych finansów. Mimo wszystko różnili się między sobą - stary markiz przynajmniej żył uczciwie, lord Alexander zaś był zdolny do wszelkich oszustw. Lysander, który niespodziewanie w wieku dwudziestu sześciu lat musiał stawić czoło tylu problemom, prowadził dotąd równie beztroskie i szalone życie, jak poprzednicy. Jako młodszemu synowi przypadła mu w udziale znacznie skromniejsza sumka, ale kierując się zdrowym rozsądkiem potrafił tak rozplanować wydatki na kosztowne rozrywki, konie i kobiety, że zdołał uniknąć wpadnięcia w jeszcze większe kłopoty. - A co z Arabellą? - zapytał. Chodziło o jego siostrę, szesnastoletnią samowolną panienkę, zmyślną i śliczną jak obrazek. W pół roku przewinęło się przez jej życie przynaj¬mniej sześć guwernantek. Pan Thorhill westchnął i z dezaprobatą pokręcił głową. - Ojciec pana uważał, że ma jeszcze czas, by zapewnić przyszłość pańskiej siostrze. Lysander sięgnął po karafkę i nalał sobie kolejny kieliszek brandy. - Zatem, dysponując zaledwie dziewięciuset funtami rocznie, mam do spłacenia horrendalne długi, muszę utrzymać siostrę i sprawić, aby wszystko pozostałe się nie rozpadło - stwierdził ponuro. - Panie Thorhill, to absolutnie niewy¬konalne. Prawnik nic nie odpowiedział, przełożył jedynie kilka leżących przed nim na biurku kartek. - Co na to moja ciotka? - Lady Helena posiada trochę własnych pieniędzy. Płaciła zresztą ostatniemu markizowi, pańskiemu bratu, sto funtów rocznie na swoje utrzymanie. Ponadto oświadczyła niedawno, że pokryje wydatki na guwernantkę dla panny Arabelli, jeśli będzie ją mogła sama wybrać. - A jak odbywało się to do tej pory? - Lysander podniósł wzrok na mecenasa. - O ile się orientuję, lord Alexander osobiście wybierał te panie - odparł prawnik i kaszlnął dyskretnie. - Wydaje się, że nie było to dobre rozwiązanie. - Mogę to sobie wyobrazić - skomentował sucho Lysan¬der. Miał jeszcze w pamięci swoją wizytę w domu tuż po pogrzebie ojca i obraz ładniutkiej istoty z przyklejonym bezmyślnym uśmiechem, która przy stole nieustannie wybałuszała oczy na jego brata. Bóg jeden wie, jaki wpływ miało to na małą Arabellę... Mężczyzna zamilkł na dłuższą chwilę i wpatrując się w brandy niespodziewanie ujrzał przed sobą, miast czekają¬cych go problemów, wyraziste niebieskie oczy i drżące dziewczęce usta. Odstawił gwałtownie kieliszek. - A zatem, czy mamy jeszcze coś do sprzedania? - zapytał oschle. Prawnik zawahał się na moment, odchrząknął i spojrzał nieśmiało na niewzruszoną postać. - Słucham! - Milordzie - zaczął Thorhill. - Może pan uważać to za poufałość, ale... służę pańskiej szacownej rodzinie już od wielu lat, tak samo lojalnie jak mój ojciec... - Mów dalej, słucham. - Markiz niecierpliwie pochylił się do przodu. - Zastanawiałem się, czy... naturalnie, nie sugerowałbym czegoś takiego, gdyby sytuacja nie była krytyczna, ale... - mecenas znowu się zawahał, wciąż niepewny, czy powinien kontynuować. http://www.alprazolam.info.pl/media/ Clemency siedziała w salonie z panią Stoneham i prze¬glądała w Morning Post rubrykę „Zgubiono - znaleziono”. Kuzynka odłożyła specjalnie dla niej ten numer, zamierzając pokazać go w niedzielę. Z wielką ulgą powitała jej wcześ¬niejszą wizytę, jako że wiadomość bardzo jej ciążyła. Będąc kobietą czynu, nie mogła znieść tego stanu niepewności. - Kuzynko, czy twoim zdaniem nie kryje się tu jakiś podstęp? - spytała ostrożnie dziewczyna. O ile dobrze pamiętała, pan Jameson nie był typem człowieka, do którego mogła się zwrócić. - Możliwe - odparła kobieta po namyśle. - Jednak nie widzę powodu, abyś od razu podawała mu swój adres. Możesz poprosić, by pisał do ciebie na numer skrzynki pocztowej albo zamieścił następne ogłoszenie. Clemency zastanowiła się. Dziwne, ale zdała sobie sprawę, że mimo pojawienia się szans na pojednanie, nie jest pewna, czy tego właśnie chce. Jeśli pominąć obawy przed panem Baverstockiem, którego zabiegi, zdaje się, ustały, zaczynała jej się podobać nowa praca. Nigdy by o tym nie pomyślała, ale jako guwernantka zyskała wolność, której dotychczas nie doświadczyła. W Candover Court, gdzie nikt nie wiedział, kim jest, czuła się potrzebna i doceniana. Zapracowała sobie na to u Arabelli, pani Marlow, i, jak sądziła, nawet u markiza. Nauczyła się też, że guwernantka oprócz obowiązków ma również pewne prawa. W domu jej powinnością było składanie wizyt wraz z matką i odkurzanie w salonie francuskiej porcelany. Nie miała jednak żadnych praw. Wciąż musiała być do dyspozycji matki, nieprzerwanie na służbie, skazana na ciągłe kaprysy. W Candover Court zauważono jej wkład w edukację Arabelli, a nawet w zorganizowanie ostatniego pikniku. Nie wierzyła, by matka doceniła tak kiedyś jej pracę. - Wiesz co, kuzynko Anne, to dziwne, ale wydaje mi się, że nie mogłabym już wrócić do domu na dawnych warunkach - odparła w końcu Clemency. - Naturalnie nie chcę być do końca życia guwernantką, jednak doświadczyłam niezależ¬ności i chyba nie potrafiłabym już się bez tego obejść. Bessy miała rację, pomyślała pani Stoneham, patrząc z czułością na młodą kuzynkę. Ta przygoda dobrze jej zrobiła. Jest w niej nowa pewność siebie, w każdym słowie słychać zdecydowanie. Pani Stoneham byłaby wielce zaniepokojona wiedząc, jaką rolę w tej przemianie odgrywa markiz. Jednak zadowo¬liła się informacją, że pan Baverstock otrzymał należną nauczkę, i nie wnikała głębiej w szczegóły. - Moja droga, a może napisałabyś do pana Jamesona, że czujesz się dobrze i jesteś szczęśliwa, mieszkasz zaś za pół darmo u przyzwoitej rodziny. Lepiej negocjować z mocnej pozycji. - Zapewne mogłabym tak zrobić - westchnęła dziewczyna. - Nie zabrzmiało to zbyt entuzjastycznie - zauważyła kuzynka. Clemency westchnęła raz jeszcze. Co ma powiedzieć? Że nie ma już zastrzeżeń do proponowanego związku? Czy można oczekiwać, że markiz przełknie taką zniewagę? Naprawdę wierzy, że ten dumny mężczyzna raz jeszcze uda się na Russell Square?

Teraz dawała ujście złości, nazywając paskudą młodszą siostrę. To wiele tłumaczyło. - Czy dlatego wasz tatuś wyrzucił z pracy Sarah? - Nie, nie wiedział o tym. Kazał Sarah Anne odejść, bo chciała pójść z nim do łóżka. Tak powiedziała kucharka szoferowi babci Galbraith. Nie rozumiem, dlaczego Sarah Anne Sprawdź - Nie za piękny mamy dziś dzień, panno Oriano. - Roz¬sunęła zasłony, poprawiła z tyłu poduszki i podała swojej pani ciepły szal. Gdy Oriana usadowiła się wygodnie, pokojówka postawiła przed nią srebrną tacę z filiżanką. Obok leżał list. - Możesz już odejść - rzuciła jej Oriana. - Zadzwonię, jeśli będziesz mi potrzebna. Dziewczyna dygnęła i wyszła. Oriana otworzyła kopertę, przebiegła wzrokiem list i zbladła. List był krótki. Szanowna panno Baverstock! Jestem pewien, że zrozumie pani powody, dla których nie mogę proponować pani dalszej gościny w Candover. Pani brat przebywa w „Koronie” z wyraźnym poleceniem czekania na pani przybycie. Powóz zostanie podstawiony o jedenastej. Wytłumaczę gościom pani wcześniejszy wyjazd. Z wyrazami szacunku, Storrington. Oriana odsunęła tacę tak gwałtownie, że płyn rozlał się na prześcieradło, ale zważała na to. Co mogło się nie udać? W jaki sposób Lysander dowiedział się, że Mark przebywa w „Koronie”, a tym bardziej, skąd wysnuł przypuszczenie, że ona maczała w tym palce? Rozważała przez chwilę, czy nie unieść się urażoną niewinnością, lecz po namyśle odrzuciła ten pomysł. Jaki w tym sens? Przecież tak naprawdę nie chce tu zostać. A może ta przeklęta guwernantka w ogóle nie przybyła na miejsce schadzki? Niemożliwe, wszak sama widziała, jak skradała się po schodach z płaszczem w ręku. Co najwyżej mogła stchórzyć w ostatniej chwili, to typowe dla takiej pretensjonalnej, ckliwej panny. Oriana tak mocno pociągnęła za dzwonek, że urwała przymocowany do niego sznur.