się badawczo, drgając przy tym nieznacznie. Po chwili

- Chyba tak. Na pewno. - To dobrze. - Położyła dłonie płasko na kołdrze. - Za dużo pracujesz. Powinieneś mieć kogoś. - Mam ciebie. - Ja jestem stara i chora. Potrzebujesz partnerki. Santos skrzywił się komicznie. - Wolę mojego partnera. - Dziewczyny, towarzyszki - najeżyła się, widząc jego rozbawienie. - Chcę, żebyś był szczęśliwy. - Odwróciła szybko głowę, by ukryć napływające do oczu łzy. - Bóg nie stworzył nas do samotnego życia. Pamiętaj, że na początku byli Adam i Ewa. Dwoje. Santos nachylił się i pocałował staruszkę w czoło. - Nie martw się o mnie. Całkiem nieźle mi się żyje. Jestem szczęśliwy. - Naprawdę? Naprawdę jesteś szczęśliwy? - zapytała z naciskiem. Zrozumiał jej pytanie. Podobnie jak on, nie zapomniała, że kiedyś był pewien swego szczęścia: znalazł ukochaną, znalazł miłość. Czuł od dawna, że Lily obwinia siebie o tamten jego zawód. -Tak, jestem szczęśliwy. - Otulił Lily starannie kołdrą i pochylił się, żeby zgasić nocną lampkę. - A teraz śpij - szepnął - bo nie wstaniesz jutro na poranną mszę. - Zatrzymał się jeszcze przy drzwiach. - Zawołaj, gdybyś czegoś potrzebowała. - Santos? - Tak? - Słyszałam, że ten człowiek zabił następną dziewczynę. - Dostanę go, to tylko kwestia czasu. - Wiem - mruknęła, zapadając w sen. - Wiem, że go dostaniesz. Wierzę w ciebie... absolutnie. http://www.airportservices.com.pl Zdaniem lekarza jest już na tyle silna, że niedługo ją wypiszą. Być może nawet jutro. - Żartujesz? To cudownie! - Niewiarygodne, prawda? A już myślałem, że po niej. - Cieszę się twoim szczęściem. - Liz uśmiechnęła się, chociaż Santos wyczuwał sztywność w jej zachowaniu. Podała mu kwiaty. - Podeślę jej trochę jedzenia. Odezwij się, jak będziesz miał chwilę. - Jasne. Dzięki. - Jeżeli mogę zrobić coś jeszcze... wystarczy, żebyś powiedział. - Dzięki - powtórzył i skinął głową. - No nic, muszę wracać do pracy. Interes zaczął się rozkręcać. - Poważnie? - Santos uśmiechnął się tym razem szczerze. - No i jak się sprzedaje mój tradycyjny hamburger z krowy? - Tak dobrze, że brakuje rąk. Obawiam się tylko o zdrowie amerykańskich mężczyzn. Znów się roześmiał - i znów szczerze. - Cieszę się, że przyszłaś, Liz. Powiem Lily, że tu byłaś.

- Nie z wyboru - wtrąciła. Hrabia dotknął jej ramienia, zmuszając ją, żeby na niego spojrzała. - Jest pani siostrzenicą diuka Monmoutha? Nie potrafiła stwierdzić, czy jego ton wyraża zaskoczenie, oskarżenie czy zaciekawienie. - Nie z wyboru. Sprawdź - Alexandro? Wyraźnie poruszona, zdecydowanym krokiem przeszła przez pokój, objęła go za szyję i pocałowała. Zaskoczyła go całkowicie. Poprzednio była chętna i ciekawa, ale nigdy taka śmiała, wręcz natarczywa. Napierała na niego całym ciałem, jakby chciała stać się jego częścią. Miał ochotę zerwać z niej ubranie, ale sama zaczęła się rozbierać, więc tym razem pozwolił jej przejąć inicjatywę. Gdy w końcu się odsunęła, zobaczył, że jej wargi są nabrzmiałe i różowe od pocałunków. - Czym sobie na to zasłużyłem? - spytał. - Prawie cię dzisiaj lubię - oświadczyła i pocałowała go znowu. Powinien częściej być miły.