R S

nowe wieści od Gavina? - Tylko wspomniał, Ŝe ostatni list, jak i wszystkie inne, napisała ta sama osoba. Mark skinął głową. Tego się właśnie obawiał. - Przepraszam, panie Hartman. Obok ich stolika stała młoda dziewczyna. - Tak? - Mark uniósł się z miejsca. - Czytałam ogłoszenie w dzisiejszej gazecie - rzekła. -Czy ta praca wciąŜ jest aktualna? - O jakiej pracy pani mówi? Dziewczyna dziwnie na niego spojrzała, po czym wyjaśniła: - Praca niańki. Poszukuje pan, a ja mam duŜe doś... - Zaszła jakaś pomyłka. śadnego ogłoszenia nie zamieszczałem. - W takim razie bardzo przepraszam, Ŝe pana niepokoiłam. Mark przez chwilę podąŜał za nią wzrokiem, po czym rzekł: - Wybacz, muszę zadzwonić, wyjaśnić to. Po paru minutach wrócił zasępiony. - No? - zapytał Jake. - Pomyłka? - Nie - odparł Mark z westchnieniem. - Przed paroma dniami Alli zaniosła im tekst. http://www.abc-budownictwa.net.pl/media/ Ten widok głęboko poruszył Willow. Ale dziesięć minut później cała trójka zbiegła na dół, popychając się nawzajem. Nigdy nie słyszała, by troje dzieci tak hałasowało. R S - Taaaak, mamo, myślę, że tkwi w nich przynajmniej ziarnko dobra. - W takim razie nie wolno ci się poddawać. Biedne maleństwa nie tak dawno straciły matkę, nic więc dziwnego, że walczą z każdym, kto próbuje zając jej miejsce. Musisz pomóc im uporać się z bólem, jak również znaleźć miejsce dla siebie w ich zranionych, małych serduszkach. - Dzień dobry, panno Tyler. - Dzień dobry, doktorze Galbraith.

- Cześć, Mark. Przepraszam za spóźnienie, ale musiałem odtransportować więźnia do Midland. Wspomniałeś przez telefon, Ŝe dziś u Wincroftów dowiedziałeś się czegoś ciekawego. - Tak. - Mark podszedł do biurka i wyjął z szuflady plastikową torebkę. - Jak ci juŜ wspomniałem, chodzi o strzykawkę. UŜywają ich hodowcy koni, ale ta jest zwykła, robi się nią zastrzyki chorym w szpitalach. Sprawdź Rozbawiony zerknął na siostrę - wyraźnie wyglądała na zgaszoną. Biedna siostrzyczka, miała nadzieję na wolną drogę. Zastanowił się, jakie zamiary może mieć Lysander. Nic o tym nie mówił, pokazując Markowi pokój, wspominał jedynie o możliwości pójścia na ryby, więc chyba nie jest zainteresowany tym pięknym kwiatuszkiem. Tym lepiej, nie lubi kłusować na terenie przyjaciół. Oriana wyciągnęła niedbale dwa palce w stronę Clemency, po czym natychmiast powróciła do rozmowy z Adelą. Guwernantka, pomyślała. Ha! A może jest kochanką Lysandra? No cóż, ona, Oriana Baverstock, już wkrótce pokaże tej pannie, gdzie jej miejsce. W tym momencie Clemency wstała, by podać lady Fabian filiżankę herbaty, i Oriana spostrzegła z oburzeniem, że dziewczyna nosi jedwabne pończochy. Jedwab dla guwernantki! Ma się rozumieć, jeśli w ogóle jest guwernantką. Lady Helena mogła dać się oszukać i wpuścić taką kobietę za próg, ale ona nie ma wątpliwości co do prawdziwego zawodu i pro¬weniencji tej panny. Mark również zauważył pończochy. Zbyt dużo naznosił ich w prezencie przeróżnym aktorkom, by na pierwszy rzut oka nie rozpoznać charakterystycznego, jedwabistego połys¬ku. A więc panna Stoneham nie jest aż tak poważną nauczycielką, jak mogło by się wydawać. Zapewne inni kochankowie zapłacili za te kosztowne fatałaszki. Tym lepiej, dotarcie do niej będzie łatwiejsze. Lysander oczekiwał niecierpliwie przyjazdu Baverstocków. Z przyjemnością wspominał swoje liczne wizyty w Stoneleigh Manor, polowania z Markiem i małe flirty z Oriana, które urozmaicały im długie wieczory i ponure, pochmurne dni. Razem z Markiem uczyli się w Eton i wspólnie wychodzili na miasto. Bawili się wspaniale, jak przystało na młodych i zamożnych mężczyzn z dobrych domów, chociaż Lysander dysponował jedynie pięciuset funtami rocznego kapitału w spadku po ojcu chrzestnym. Beztrosko spędzali czas to z tancerkami, to w licznych kasynach gry. Lysander miał głowę do gier i jeżeli nie zdawał się na los szczęścia, udawało mu się łatać dziury między wpływami a wydatkami. To mu zresztą odpowiadało, ojciec bowiem, trzeci markiz Storrington, najwidoczniej doszedł do wniosku, że nie ma żadnych zobowiązań wobec drugiego syna - który pozostawał niejako w rezerwie - i zupełnie się nim nie interesował. Obyło się przy tym bez kłótni i awantur. Markiz z przyjem¬nością gościł syna w Candover na święta albo zapraszał go na obiad do White’a podczas nielicznych wizyt w Londynie, lecz zawsze dawał wyraźnie do zrozumienia, że nie zamierza mu pomagać finansowo. Z pewnością byłoby mądrzej z jego strony, gdyby uczynił tak ze starszym synem, ale Alexander był dziedzicem i należały mu się wszelkie przywileje. Istniało jednak wiele miejsc, w których lord Lysander Candover był mile widzianym gościem, i mimo skromnych funduszy udawało mu się żyć na zupełnie przyzwoitym poziomie. Naturalnie, nie spodziewał się, że zubożały dżentelmen, nawet syn markiza, będzie traktowany przez matrony z towarzystwa jako poważny kandydat na męża dla ich córek. Wcale się tym nie martwił, ponieważ, jak dotąd, nie myślał o ożenku. Poza tym miał pewność, że żadna debiutantka nie oskarży go o igranie z jej uczuciami. W tej sytuacji, nie mając na względzie poważnych zamiarów, zaprosił do Candover Court pannę Baverstock wraz z bratem. Zawsze czuł do niej sympatię i podziwiał jej zdolność osiągania zamierzonych celów. Uważał ją przy tym za kobietę niezwykle atrakcyjną, więc miesiąc w jej towarzys¬twie wydał mu się nader miłym i obiecującym pomysłem. Z pewnością nie spodziewał się żadnych kłopotów. Ponieważ Lysander nie lubił jadać w godzinach, w jakich robiono to na wsi - uważał za absurdalne spożywać kolację o szóstej i odczuwać głód już o dziesiątej - nakazał zachować miejskie pory posiłków i kolację podano przed ósmą. Pierwszego dnia, zaraz po popołudniowej herbacie, zaprosił Baverstocków na przechadzkę do ruin starego klasztoru, leżącego po wschodniej stronie domu. Dzień był upalny, słońce właśnie zachodziło i Oriana nie potrzebowała nawet szala. Lysander podał jej ramię, a parę kroków za nimi podążał Mark. Po głowach obojga rodzeństwa chodziła jedna myśl, ale żadne z nich nie miało śmiałości zapytać o to wprost.